Potencjał Innercity Ensemble wynika dla mnie z tego, że grupa muzyków grających na co dzień w dość różnych estetycznie formacjach spotyka się realizując wspólną, meta-muzyczną ideę, poszukując hipnotycznych, psychodeliczno-medytacyjnych, wielowarstwowych form. Co prawda pojawiają się one w owych formacjach mniej lub bardziej wyraźnie, ale zbiorowym wysiłkiem nabierają tu nowego znaczenia i wymiaru. A właściwie nie tyle wysiłkiem, co swobodą przepływu i naturalnością tej współpracy, które emanują z Katahdin. Styl kolektywu zarysowany został na wiosennej epce, album nie tyle jest jej kontynuacją, co drugim tomem opowieści – oba wydawnictwa pochodzą przecież z tych samych, improwizowanych sesji. To zaleta, ale też pewna wada tego materiału.
Zaleta, bo choć pasmo i koloryt brzmienia pozostają na całej płycie spójne, określone przez operowanie dronami, miriadami perkusjonaliów, plamami gitar i trąbki, czasem melodiami tych ostatnich oraz dyskretnymi elektronicznymi interwencjami w brzmieniu i umiejscowieniu instrumentalistów, to dzięki oszczędności w grze poszczególnych muzyków i wysuwaniu się na pierwszy plan raz jednych, raz drugich, Innercity ma różne oblicza. „Storm-Stereo” przywodzi na myśl dokonania dużych składów Roba Mazurka, ale „Sin Cara Azul” to już raczej szeroko zakrojona rozbudowa elektroakustycznych abstrakcji tworzonych przez Wojtka Jachnę w duecie z Jackiem Buhlem. Interludium „Nauka 29 Liter” wnosi duch kosmische, zaś „Mecanique Celeste” z odgłosami ptaków i prymitywnymi flecikami przypomina mi wręcz o niezwykłej płycie Barycz Anny Nacher i Marka Styczyńskiego. Skojarzenia przychodzą i odchodzą, Innercity zaś znajduje wspólny pierwiastek różnych wątków muzycznej transcendencji i tworzy własny język, tak, że po wybrzmieniu zamykającej album „Niedzieli Życia III” widać już zarówno jego reguły, jak i związaną z nim wizję świata.
Improwizowany charakter materiału bywa jednak wadą dlatego, że sesja stanowiąca podstawę płyty była aktem założycielskim ensemblu, który do dziś pozostaje raczej projektem niż zespołem. Dlatego wznosząc się, nie zawsze utrzymuje tu poziom – „Ołowiane Słońce” jest przykładem takiego utworu urywającego się w pół zdania. Oby Katahdin okazało się mocnym fundamentem pod dalszą działalność grupy, który jeszcze parę tajemnic i przestrzeni z powodzeniem może zgłębić.
[Piotr Lewandowski]