Choć następujące po „Small Town Addiction” płyty Blue Raincoat mnie rozczarowały, to jednak rozpad zespołu mnie zasmucił. Mało kto w Polsce tak dobrze czuł indie-rocka lat 1990-tych, w najlepszym tego słowa znaczeniu, jak załoga z Wołowa. Na „All the Tangled Girls” Marcin Lokś i Tomasz Sztrekier, odpowiednio gitarzysta i basista BR, udowadniają, że nic z tego feelingu nie stracili. Co więcej, z pomocą młodszych przyjaciół – grającego na perkusji Piotra Brzezińskiego (aka Peter J. Birch, także w More Then Three) i śpiewającego Kuby Ziołka (Ed Wood, Tin Pan Alley) – zabierają słuchacza w rozkoszną podróż dwie dekady wstecz. W krainy, gdzie popowe piosenki toną w falach sprzężeń, solówki są ucieleśnieniem niedbalstwa, a piosenkowe szkielety ledwie wytrzymują rozedrganie gitarowej materii. Słowem, w krainy Dinosaur Jr., Built to Spill czy nawet Mudhoney. Turnip Farm czerpią z tych źródeł pełnymi garściami i świadomie, ale mają dobre piosenki i brzmieniowo są bezbłędni. Oczywiście można przyjętej konwencji nie lubić i wtedy nie ma tutaj co szukać. Jeśli jednak czuje się do niej choć odrobinę sympatii, to „All the Tangled Girls” okazuje się bezpretensjonalną, świetną płytą.
Cykle nostalgii kulturowej nieuchronnie wskazują na rosnący sentyment do dekady flanelowych koszul i wyciągniętych swetrów, odzwierciedlony także w popularności takich zespołów jak Yuck. Ale Turnip Farm ma coś szczególnego, czego brakuje choćby wspomnianym Anglikom – udaje im się połączyć dwie perspektywy fascynacji gitarową muzyką lat 1990-tych – osób, które przesiąkły nią wtedy i tych, które po nią dziś sięgają. Mam nadzieję, że nie skończy się na projekcie ad hoc nagrywającym płytę, ale Turnip Farm pogra trochę koncertów. Predyspozycje do tego ma idealne.
[Piotr Lewandowski]