Trzeci solowy album trębacza Petera Evansa ukazał się w Anglii, podobnie jak dwa poprzednie, ale tym razem nie na CD w Psi, wytwórni Evana Parkera, lecz na winylu w Dancing Wayang Recods (LP 180g, nakład 500 egz.). I po raz kolejny pokazuje on, że jeśli chodzi o innowacyjność środków wyrazu osiąganych za pomocą trąbki, Evans jest talentem, jaki zdarza się bardzo, bardzo rzadko. Także, a może przede wszystkim dlatego, że olbrzymie umiejętności i ambicje techniczne łączy z prawdziwą muzykalnością i fantazją, osiągając rzadkie połączenie improwizacyjnego, sonorystycznego nowatorstwa, z radością tworzenia i w rezultacie – odbioru. Dla Evansa nie ma też tabu w kwestii realizacji nagrań. Na pierwszych płytach solo eksperymentował z nagrywaniem na wiele mikrofonów, na zabójczej płycie „High Society” z Nate’m Wooley dwie trąbki podłączył do gitarowych wzmacniaczy, tutaj sięga po nagrywanie ścieżek i loopów. Rzecz, wydawałoby się, najbardziej konwencjonalna z dotychczasowych metod, jednak prowadząca do szokująco niekonwencjonalnych rezultatów.
Evans potrafi tu przez 12 minut bez przerwy grać na oddechu okrężnym, tworząc hipnotyzującą formę łączącą puls z filigranową melodią, by po chwili w krótkiej formie zestawiając dron i ścinki melodii osiągnąć niemal symfoniczną głębię. Grając improv na stukoty, pierdnięcia i burknięcia zaczyna nagle brzmieć jak perkusista solo, a po chwili jak IDM grany na syntezatorze modularnym. W zamykającej album majestatycznej kompozycji zwielokrotnia ścieżki osiągając transowy efekt a la La Monte Young. Eksponując zakamarki instrumentu, Evans wydobywa z niego odgłosy i dźwięki, których istnienia byśmy nie podejrzewali, a zarazem nadaje im piękna i jazzowego wymiaru. Słucha się go z nieodłącznym zdziwieniem, chłonąc jego pomysły i dźwięki w niezrozumieniu „jak” i zachwycie „co” gra. Ten człowiek jest naprawdę „beyond”. Geniusz, proszę państwa.
[Piotr Lewandowski]