Już w czasach, gdy Sonic Youth nagrywali głównie płyty ważne, grupa miała potrzebę nagrywania płyt nieważnych, rozpoczynając serię Sonic Youth Records. Dziewiąta odsłona SYR to w ciągu tych eksperymentalnych, często noise’owych, przeważnie rejestrowanych live i prezentujących kooperacje z innymi artystami, płyta szczególna. Punktem wyjścia dla „Simon Werner a Disparu” jest ścieżka dźwiękowa przygotowana przez SY do francuskiego filmu pod tym samym tytułem, w reżyserii Francisa Goberta.
Na płycie instrumentalne miniatury i pasaże rozwinięte są w kompozycje, w których pozostał jednak duży margines niedopowiedzenia. Stonowane, impresyjne utwory czerpią z charakterystycznego brzmienia zespołu, jego umiejętności operowania barwą i dysonansem, przy czym praktycznie wolne są od hałaśliwych wybuchów i dynamicznych zwarć. Tym różnią się nie tylko od regularnych płyt SY, ale i od wcześniejszych SYRów. Zwłaszcza wobec piosenkowej przejrzystości ostatnich dwóch-trzech płyt, rozmazana, instrumentalna melancholia jest miłą odmianą, przypominając nieco czasy, gdy członkiem SY był Jim O’Rourke. Ten notabene uczestniczy w zamykającym album, odstającym od reszty utworów, kilkunastominutowym jammie. Choć sporo tu autocytatów i znajomych gestów, to plastyczność oraz wyciszenie formy ukazują je w innym świetle i pozwalają przymknąć na nie oko. Jak na płytę programowo nieważną, „Simon Werner a Disparu” słucha się zaskakująco dobrze i chce się do niej wracać.
[Piotr Lewandowski]