Po dziewiętnastu latach, Sonic Youth ponownie znaleźli się poza "dużą" wytwórnią muzyczną, a ich związanie się z "przyjaciółmi" w Matador ogłaszano z taką pompą, jakby chodziło co najmniej o reaktywację zespołu. Gdyby SY opuścili Geffen dekadę temu, gdy "Washing Machine" i "A Thousand Leaves" ledwie zatarły zdziwienie/rozczarowanie fanów grupy, spowodowane banalnymi (jak na SY) pierwszymi trzema płytami dla Geffen, pewnie witano by ich jak syna marnotrawnego. Jednak w obecnej dekadzie, współpraca z Jimem O'Rourke'm zaowocowała świetnymi "Murray Street" i "Sonic Nurse", po których nastąpiło równie dobre "Rather Ripped" (należące notabene do moich ulubionych wydawnictw SY). Zespół odnalazł swą kolejną młodość i udowodnił, że choć jego brzmienie, harmonie, podejście do wokali i hałasu czy kompozycyjne strategie są od dawna ukształtowane, rozpoznawalne i w sumie nie do podrobienia, to dzięki umiejętności przeobrażeń i niezrównanej klasie wykonawczej, Sonic Youth nigdy nie stoją w miejscu. W 2007 roku odbyła się trasa, na której SY w całości grali "Daydream Nation". Publiczność tych koncertów w połowie składała się ze słuchaczy, którzy rozpoczynali podstawówkę, gdy ów kultowy album miał premierę. Tam naocznie odczuć można było, że Sonic Youth to z jednej strony kawał historii alternatywy, ale z drugiej zespół, które niezmiennie idzie do przodu - gdy na bis zagrali utwory z "Rather Ripped", było inaczej, lecz równie pięknie. W rezultacie, najciekawszym aspektem związanym z Matador była sprzedaż płyty na kilka tygodni przed premierą w ramach akcji "Buy Early Get Now", gdzie za 10$ więcej niż cena po premierze, otrzymywało się streaking albumu od zaraz, a później wraz z płytą dodatkowo koncertowe nagranie z 2008 r. na winylu, plus kilka bonusowych mp3/flac. Warto było wziąć w tym udział.
Przyznam, że ten rok upływa mi pod znakiem Sonic Youth za sprawą kilku wydarzeń - premiery "The Eternal", wystawy "Sonic Youth ect. : sensational fix" oraz ich koncertów. Wszystko razem kreśli obraz Sonic Youth w najwyższej formie, czerpiących radość z grania i podejmujących twórczy dialog z własnym dorobkiem. Zacznijmy od "The Eternal". Album jest chwytliwy, dynamiczny i zrelaksowany, więc łatwo mu nadać pejoratywną etykietkę "drugiego Goo". Byłoby to jednak nadmiernym uproszczeniem. Faktycznie, płyta ma quasi-rozrywkowy, bezpośredni klimat. Otwierający ją Sacred Trickster z wściekłym wokalem Kim Gordon jest najbardziej punkowym numerem SY od lat, a może i najkrótszym w karierze. Można odnieść wrażenie, że Geffen czekał niemal dwie dekady na taki kawałek. Co więcej, następujący po nich przebojowy, konkretny w riffach i rytmie Anti-Orgasm spokojnie mógłby znaleźć się właśnie na "Dirty" czy "Goo", choć jego finalny instrumentalny pasaż to SY zupełnie innej, poetyckiej natury. Podobnie rzecz się ma z zaśpiewanym przez Ranaldo What We Know, jak też Calming the Snake i Thunderclap for Bobby Pyn. W wielu momentach słuchamy SY w skrajnie piosenkowym wydaniu - dla niektórych zaśpiewana przez Thurstona rozkoszna Antenna to jeden krok za daleko. "The Eternal" podejmuje także wątki z ostatnich trzech wydawnictw, za sprawą Leaky Lifeboat czy Malibu Gas Station, a zamykający album Massage the History wydaje się nawiązaniem do mniej ustrukturyzowanych pasaży okresu "Washing Machine". Summa summarum, Sonic Youth nie wnoszą na "The Eternal" do swojego języka artystycznego nic nowego, lecz absolutnie nie o to chodzi. Zespół dysponuje alfabetem niewyobrażalnie bogatym i niepowtarzalnym, który wykorzystywany w zrelaksowanych, zwięzłych kompozycjach zaowocował przebojowym, dynamicznym, po prostu świetnym albumem, na którym każdy utwór to małe cudeńko. Sonic Youth grają tutaj jak Sonic Youth w najwyższej formie - tylko tyle i aż tyle.
Sonic Youth nagrali przez ostatnie 29 lat tak wiele rzeczy rewolucyjnych i definiujących zeitgeist danego momentu, że porównywanie płyt z różnych etapów ich kariery jest bezcelowe. Nie będzie nigdy drugiego "Daydream Nation", a takie "Dirty" w pewien sposób ucieleśnia swój moment - "the year punk broke". Brat Thurstona Gene, pisząc o "Sonic Nurse" argumentował, że nie ma sensu dochodzenie, jak ma się ona do wcześniejszych, lecz czy w utworach wyczuwalny jest efemeryczny moment, odrywający nas od innych zajęć. "The Eternal" ma tych momentów sporo i historia toczy się dalej.
Paradoksalnie, wątki z katalogu SY, które moim zdaniem są obecne na "The Eternal", nie są przez nich podejmowane na tegorocznych koncertach. Na tych zaś wiele miejsca poświęcone jest pierwszej dekadzie istnienia zespołu, w mojej opinii niemal nieobecnej na tegorocznej płycie (ok., trochę lat 80-tych jest w No Way). Zestawienie energetycznie granych nowych utworów oraz wykonywanych, z na nowo odnalezioną świeżością, klasyków jak Schizophrenia, Hey Joni, The Sprawl, Cross the Breeze, czy nawet Tom Violence i zamykający koncerty Expressway to Yr. Skull, jest piorunujące. Wymownie, w secie pojawia się Bull in the Heather. Na koncercie z okazji wystawy w Duesseldorfie, jako bis usłyszeliśmy 100%, w którym Thurston zapomniał tekstu, przez co największy może hit w historii grupy zamienił się w piękną autoironię.
Wspomniana wystawa "Sonic Youth ect. : sensational fix", jest o tyle ciekawa, że nacisk kładzie na interakcję ze otoczeniem, etykę artystyczną i wielowątkowość działalności SY . Do maja znajdowała się ona w Duesseldorfie, teraz jest w Malmö, a w październiku trafi do Navarry w Hiszpanii. Wystawa, prezentuje zarówno poza muzyczne inicjatywy członków SY, w tym filmy, jak i prace artystów w pewien sposób pokrewnych grupie - inspirujących ich, jak William S. Burroughs czy Gerhard Richter; współpracujących z nimi, jak Glenn Branca i Lydia Lunch; czy zainspirowanych przez SY - jak Wilhelm Sasnal. Jego pracę "Pot" znajdujemy na samym końcu wystawy. Tworzy ją czarny tshirt rozciągnięty na kwadratowej ramie. Tshirt, w którym Sasnal był na swoim pierwszym koncercie Sonic Youth. Najbliższa okazja do nawiązania relacji z tym dziełem nadarzy się już w październiku, kiedy Sonic Youth zawitają do Europy.
[Piotr Lewandowski]