polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Body / Head Coming Apart

Body / Head
Coming Apart

Kim Gordon rozpoczęła gitarowy duet z Billem Nace krótko po zawieszeniu działalności Sonic Youth, a dokumentem wczesnego etapu aktywności była instrumentalna płyta zarejestrowana live w trio z Michaelem Morley (The Dead C) aka Gate. Chwilę później na koncertach grupy pojawiły się wokale, a ich performatywny wymiar przypominał koncerty Gordon z Ikue Mori. Można wręcz powiedzieć, że to bliźniacze projekty i nic dziwnego, że na Meltdown pod kuratelą Yoko Ono w londyńskim Southbank cała trójka zagrała razem. Decyzja o nagrywaniu z Nace’m wydaje się jednak słuszna, podobnie jak ryzykowna forma Coming Apart, zawieszona między piosenkami a abstrakcją i – jak na Matador – eksperymentem. Od strony instrumentalnej podział zadań jest dość czytelny, Gordon wprowadza zalążki melodii, groove, czy wręcz riffu, które od czasu do czasu noszą ślad sonikowych lat 80-tych, Nace odpowiada za udziwnienia. Z premedytacją podjęta decyzja o operowaniu w zawężonym spektrum brzmieniowym popycha muzyków do ocierania się także o inne granice, co widoczne jest zwłaszcza w wokalnym performansie i tekstach umęczonej, zgorzkniałej Gordon.

Pierwszą część płyty wypełnia sekwencja, której wymowniej zatytułować się nie dało: „Murderess”, „Last Mistress”, „Actress”. W drugiej najbardziej wymowne są dwa kowery, czy raczej reinterpretacje. Najpierw „Ain't Got No, I Got Life” z musicalu „Hair” pozbawione zostało całej seksualności i energii musicalowej i filmowej wersji, tu okazuje się nie hymnem, lecz bolesną wyliczanką. Baby boomers się zestarzeli i jak widać, nie tylko hippisowskie marzenia okazały się złudzeniami. Tradycyjne „Black Is the Colour (of My True Love's Hair)”, które np. John Jacob Niles wykonywał jako subtelną, choć siłą rzeczy ekscentryczną balladę, na Coming Apart jest kilkunastominutowym studium rozpadu. Do rozkładu piosenek duet ma zresztą mocne ciągoty, na jednym z wcześniejszych wydawnictw w Ultra Eczema pastwił się nad „Fever” Presleya. Jeśli taką niegłośną lecz niespokojną, ziarnistą, rozpaczliwą muzykę o konfesyjno-autoterapeutycznych tekstach Body / Head chcieliby uczynić swoim modus operandi, to pewnie prędko by się on zbanalizował. Ale ten jeden raz jest sugestywny i wciągający.

[Piotr Lewandowski]