polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Ex Terrie Ex - wywiad

The Ex
Terrie Ex - wywiad

Grunge przyszedł i odszedł, brit-pop też, czilłejwy i łiczhałsy raczej prędzej niż później czeka to samo. A The Ex od trzydziestu lat są w awangardzie muzyki gitarowej, podejmując ryzyko artystyczne, angażując się w niezliczone, lecz zawsze sensowne kooperacje i kwestionując swoje własne dokonania. Ich nowa płyta „Catch My Shoe” to kolejny wyraz kreatywności i wolności twórczej holenderskiego kolektywu. Z założycielem i gitarzystą zespołu, Terrie’m Ex, rozmawialiśmy po warszawskim koncercie jego innego projektu, trio OffOnOff.

Obie płyty OffOnOff nagraliście live. Ruszając w trasę myślicie o tym, że może powinna ona doprowadzić do nagrania kolejnego materiału?


Nigdy tego nie wiemy. Oczywiście nagrywamy koncerty i za każdy razem wychodzi coś innego. W pewnym sensie płyta oddaje wrażenia z koncertu. Ale osobiście nigdy nie myślę o tym, kiedy gram, ani przed wyjściem na scenę. Dopiero później, po trasie, możemy się nad tym zastanowić.

Długo nie grałeś w Polsce, poprzednim razem występowałeś z The Ex ponad dziesięć lat temu. A teraz w przeciągu roku zagrałeś z Lean Left, trasę OffOnOff i dwa koncerty The Ex & Brass Unbound. Pamiętasz swoją pierwszą wizytę w Polsce?


Tak, z The Ex. Nie pamiętam, który to był rok, za to dokładnie pamiętam festiwal. To był pierwszy festiwal, na który można było zaprosić alternatywnych muzyków. To był naprawdę rodzaj rewolucji.

To były późne lata 80te, w Warszawie?

Tak. To się nazywało chyba festiwal Marchewka, czy jakoś tak.

Dokładnie. Odbyły się chyba dwie edycje tego festiwalu i ta pierwsza, jeszcze za komuny, na której graliście, jest tą „prawdziwą”.

To było niesamowite przeżycie. Żeby móc zaprosić zachodnie alternatywne kapele, organizatorzy musieli też zaprosić dwa radzieckie zespoły. Na ich występ, oni jakieś disco grali, Polacy przynieśli parasole i je otworzyli na stadionie. To był duży protest, mocna rzecz. Niesamowite.

Czy gdy jechaliście na ten koncert z Holandii mieliście świadomość, że organizatorzy musieli zgodzić się na coś takiego? Jak bardzo napięta była atmosfera wokół tego wydarzenia?

Tak, mieliśmy takie informacje, bo Nick, nasz znajomy z Anglii, był naprawdę zaangażowany w pomoc przy tym festiwalu, w zapraszanie zespołów itp. Ale ostatecznie, świadomość kontekstu nie ma większego znaczenia – gdy grasz koncert, musisz być na swój sposób z niego wyjęty, nie ma znaczenia gdzie się znajdujesz, ważne, że jesteś sobą. Możesz grać na skłocie, rockowym festiwalu czy gdziekolwiek, ważne, byś miał na tyle sił, by to zrobić dobrze.

Swoje zobaczyliście jako zespół. W ostatnich latach sporo gracie w Afryce i z muzykami afrykańskimi tu w Europie. The Ex grając z Konono i Getatchewem Mekuria przybliżyło wielu osobom muzykę afrykańską w niekonwencjonalny sposób. Jak gracie punk i noise w Afryce, ludzie postrzegają Was jak coś egzotycznego?


(śmiech) Dobre pytanie. Wszystko zaczęło się od tego, że bardzo spodobała nam się ich muzyka. Poznaliśmy kilku Etiopczyków w Amsterdamie. Powiedzieli nam, że powinniśmy tam pojechać, ponieważ wszyscy uważają, że jest tam tylko bieda i głód, więc nikt tam nie jeździ i ludzie nie mają żadnej wiedzy na temat tego kraju. Postanowiliśmy spróbować i znaleźliśmy tam niesamowite rzeczy, to było wspaniałe doświadczenie dla obu stron. Dla zrozumienia Etiopii znaczenie ma to, że nigdy nie była kolonią, więc ludzie nie są przytłoczeni kontaktem z Europejczykiem. Zawsze była niepodległa. Ludzie tam są z siebie dumni, uważają, że są w pewien sposób ważni. Na przykład Getatchew Mekuria przychodzi i mówi: „Cześć, jestem Getatchew, a to mój zespół”. To on jest gość, a nie pierwszy lepszy Europejczyk. Nigdy nie zapomnę, jak graliśmy tam pierwszy raz, wróciliśmy do hotelu i facet, Etiopczyk, mówi do mnie: „Dlaczego ciągle graliście złe nuty?”. Pomyślałem „Wow, to jest świetne!”. W ogóle nie miał w stosunku do nas kompleksów. My zagraliśmy po swojemu, a on wypalił prostu z mostu – czemu gracie nie tak, jak należy? Potem zrobiliśmy kilka warsztatów i daliśmy koncert w szkole muzycznej. Wielu studentów pytało: „dlaczego więcej ludzi z Europy nie chce grać naszej muzyki?”.

Potem pomyśleliśmy, że skoro mamy tyle kontaktów z festiwalami, poznaliśmy tylu otwartych ludzi, po prostu zbierzemy najlepszych muzyków, których znamy i ich tam zabierzemy. Pierwszy projekt był z Zea, zespołem grającym na klawiszach, gitarze plus śpiew. Wyglądało to jak współczesne etiopskie zespoły, które najczęściej mają klawisze i automat perkusyjny, ale brzmiało zupełnie inaczej. To było bardzo ciekawe. W drugim projekcie uczestniczył Silent Block z Francji. Oni mają stoły pełne śmieci znalezionych na ulicy i z nich wydobywają dźwięki, do tego mają chałupnicze wzmacniacze. To zabawne, że możesz użyć takich rzeczy. Ludziom w Etiopii to się podobało, widzieli, że mogliby zrobić to samo. Trzecia akcja dotyczy saksofonów. Zaprosiliśmy faceta, który naprawia saksofony, ponieważ pomyśleliśmy, że mamy dużo tych instrumentów i każdy może z nich skorzystać. To będzie też nasz kolejny projekt, właśnie przy użyciu saksofonów. Właśnie dlatego Ken Vandermark i Ab Baars byli ze mną w Etopii. Saksofon to mocny instrument. Ale robimy te projekty od czasu do czasu, to nie jest jakaś wielka rzecz.

Trasa i płyta z Mekurią powstały, gdy obchodziliście 25 rocznicę The Ex. Gdy z kolei mieliście trzydziestolecie, wydaliście kompilację. Wielu to zaskoczyło – The Ex, punkowy zespół, wydaje greatest hits?

(śmiech) Widzisz, wychodzi na to, że jesteśmy głupsi, niż myślisz.

Nie, nie! To wydaje mi się ciekawe, wiesz, NoMeansNo zrobiło to samo kilka lat temu na 20- czy 25-lecie, wydając „The People’s Choice”. Sam wiesz, że nie macie największych przebojów. Zarówno Wasza składanka i NMN pokazuje proces rozwoju zespołu.

Wiesz, po tej wielkiej imprezie na 25-lecie początkowo chcieliśmy zrobić coś podobnego z okazji trzydziestki. Ale to by się stawało pewnego rodzaju instytucją. Może zrobimy festiwal na nasze 33cie urodziny, to jest dobry wiek. (śmiech) Pomyśleliśmy, że kompilacja jest ciekawym pomysłem, bo to w końcu trzydzieści lat od samego początku, więc może ona dać ciekawy obraz The Ex dla ludzi, którzy nas nie znają.

Myślę, że też dla tych, którzy znają Was dobrze. Z jednej strony trudno jest zgromadzić wszystkie albumy, z drugiej, piosenki wyjęte z kontekstu całego albumu inaczej się odbiera.

Racja, widzisz jak się to zmieniało.

Sami wybieraliście te piosenki? Czy poprosiliście kogoś spoza zespołu?

Nie, siedzieliśmy razem w czwórkę, słuchaliśmy płyt i wybieraliśmy. Poszło nam całkiem szybko. 

To ciekawe, że druga płyta zaczyna się od State of Shock. Patrząc chronologicznie, „Scrabbling At The Lock” nie jest półmetkiem tych trzydziestu lat. Ale na pewno otwiera pewien rozdział w muzyce The Ex. Chcieliście podkreślić ten podział?


Nie, ale on jest naturalny. Pierwszy dysk kompilacji to ostra jazda. „Scrabbling At the Lock” był pierwszym albumem z Tomem Cora, ale też pierwszym, na którym grał Andy [Moor – przyp. red.], który stał się przecież bardzo ważną osobą dla The Ex.

Grając z Tomem Corą zwróciliście się też w stronę elementów folkowych i to się okazało dość trwałe. Wtedy były to wschodnioeuropejskie i bałkańskie wątki, ostatnio afrykańskie. Może nadinterpretuję, ale zawsze sięgaliście po bardziej odległe, zmarginalizowane kultury. Mogliście np. skupić się na folku skandynawskim, który ma idealną dynamikę dla muzyki The Ex i często sprawdza się w gitarowej muzyce. Ale to się nie wydarzyło. Zawsze woleliście te bardziej odległe kultury, czy może chodziło po prostu o ludzi, którzy wnosili te wpływy?

Przez ludzi na pewno, także przez to, że słuchamy takiej muzyki i ją lubimy. Dużo polegamy na naszych uczuciach, instynktach. W 1993 nagraliśmy singla z iracko-kurdyjskim zespołem. Już wtedy nie przejmowaliśmy się żadną definicją, czym jest punk. Po prostu, gdy spotkaliśmy iracko-kurdyjskich uchodźców, z nimi też mogliśmy grać. Czasami poznamy belgijskiego komika, czasami Holendra, czasem uchodźcę – mniej jest ważne skąd pochodzi i czym się zajmuje, bardziej czy ma w sobie wolnego ducha.

Ale teraz wydaliście pierwszy nowy materiał od płyty z Mekurią. Minęło pięć lat, z zespołu odszedł Wasz długoczasowy wokalista. Nigdy nie przeszło Ci przez myśl, że „ok, skończyliśmy z The Ex, teraz zajmę się innymi projektami”?

Nie, nigdy. Mieliśmy dużo szczęścia, że gdy odszedł nasz poprzedni wokalista, Arnold prędko wypełnił tę lukę. Ale musieliśmy nauczyć się grać ze sobą. Więc zanim wzięliśmy się za nowy album, graliśmy razem stary materiał. Dlatego wszystko trwało trochę dłużej niż z reguły. Poza tym, projekt z Mekurią zapowiadał się tak dobrze, a on ma około 75 lat, więc zrozumieliśmy, że musimy zrobić to teraz.

Nowy materiał powstał w całości już z Arnoldem de Boer?

Kiedy zaczęliśmy grać z Arnoldem, postawiliśmy na otwartość. Oczywiście mieliśmy trochę drobnych pomysłów wcześniej, on też wniósł swoje, Katharine dodała trochę pomysłów na rytmy. Ćwiczyliśmy z pół roku, zanim zaczęliśmy nagrywać. To bardzo ciekawe, gdy jest ktoś nowy.

W sumie kilka razy już zmienialiście skład, parę lat temu odszedł Luc, gdy Was widziałem w 2003 roku, mieliście w zespole kontrabas, którego też już nie ma.

Niby tak, ale z drugiej strony jak na 30 lat działalności wcale tak często się nie zmienialiśmy. (śmiech)

Od początku mieliście opinię zespołu zaangażowanego politycznie. W Stanach, to już w ogóle myślą, że jesteście jakąś lewacką bojówką z gitarami.

Myślę, że to głównie problem dziennikarzy, którzy nie wiedzą jak odbierać nasze postawy.

Mój na pewno nie.

Chodzi mi o to, że dziennikarze zawsze muszą koniecznie zdefiniować, kim jesteś. A podstawową cecho tego, kim tak naprawdę jesteśmy, jest to, że nie da się tego do końca opisać. Możesz to nazwać anarchizmem, ale niekoniecznie. Możesz też mówić o improwizacji i wielu różnych rzeczach. A co najlepsze, Getatchew Mekuria, który nie wie nic na temat punku, free-jazzu,  grał z The Ex. On sam w sobie jest buntownikiem. Ma w sobie więcej anarchizmu niż większość znajomych mi zdeklarowanych anarchistów.

Czy uważasz, ze mówienie o anarchizmie i punkowej ideologii w kontekście bądź ramach muzyki straciło znaczenie w ciągu ostatnich dwudziestu lat? Kiedyś, jeszcze w latach 90., punk był buntem przeciwko systemowi, każdy punkowy zine opisywał i kłamstwa systemu, i załoganckie kapele.

Już wtedy nie lubiłem tej definicji. Tego, że musisz przynależeć do jednej punkowej idei. Nie o to chodziło. Była cała masa różnych ludzi. Na przykład, jak zaczynaliśmy, w Amsterdamie było 10 tysięcy squatów i każdy organizował własne życie. Jedni sprzedawali rowery, inni zajmowali się gotowaniem, jeszcze inni muzyką. Ciężko objąć ich jedną definicją. Nadal tego nie lubię. Kiedy czytam, że The Ex jest punkowe, co to niby znaczy? Dla mnie to nic nie znaczy.

Przyjmijmy, że to tylko skrót myślowy…

Tak, ale denerwujący. (śmiech) Ale wracając, nie sądzę, że w naszych działaniach jest mniej polityki niż wtedy. Wtedy był to kompletnie inny świat, Polska była krajem komunistycznym, a Amsterdam był pełen squatów, było zupełnie inaczej. Więc nie możemy bezmyślnie powtarzać tej samej definicji teraz. Teraz możesz pojechać do Etiopii czy zrobić wiele innych rzeczy. Muzyka improwizowana może być również esencją kompletnej wolności.

W grudniu zagracie na festiwalu ATP, którego kuratorem jest Godspeed You! Black Emperor. Byliście zaskoczeni, gdy zaprosili Was na ten festiwal?

Tak. Tak i nie. Szczerze mówiąc w ogóle nie znam ich muzyki.  Słyszałem może z trzy minuty jakiegoś kawałka.

Żartujesz.

Nie, serio. Bardzo lubię tych ludzi, zwłaszcza Mauro Pezzente, basistę, znamy się od dawna. Mauro zawsze traktował nas bardzo dobrze. Więc jak tylko nas zaprosili, oczywiście się zgodziliśmy.

Cudownie. Pogadajmy chwilę o Lean Left. Dwie płyty tego składu (Terrie Ex, Andy Moor, Ken Vandermark, Paal Nilssen-Love; przyp. red.), które wyszły w tym roku, nagraliście grubo przed koncertem, który zagraliście w listopadzie 2009 w Warszawie. Macie w planach kolejną trasę?



Tak. Chciałbym zagrać jeszcze z Kenem.

Co jest tak interesującego w graniu z Kenem?

(śmiech)

To normalne pytanie. Skoro to tak lubisz? W 2006 pytałem Kena, z kim chciałby zagrać w przyszłości i odpowiedział, że z The Ex.

Serio?

Serio, to było prorocze. Więc co tak lubisz we współpracy z nim?

Ma pewien abstrakcyjny zmysł, kiedy z nim grasz, co chwilę jesteś zaskakiwany. Ale tak naprawdę zaskakiwany, rzeczami, których sobie nie wyobrażałeś. Poza tym lubię go jako osobę, z jednej strony jest poważny, czasem zbyt poważny, ale z drugiej strony ma drugie dno, potrafi być ekstremalnie wyluzowany. To bardzo ciekawe. I osobiste.

Rozumiem. Dzięki za rozmowę.

[Piotr Lewandowski]