polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
The Ex & Brass Unbound Enormous Door

The Ex & Brass Unbound
Enormous Door

Trzy lata po pierwszych koncertach The Ex & Brass Unbound ukazuje się pierwsza płyta tej rozszerzonej odsłony The Ex, na której Brass Unbound grają w pierwotnym i podstawowym składzie Gustafsson / Vandermark / Wierbos / Paci. Dobór utworów na płycie dobrze odpowiada charakterowi tej współpracy: mamy tu pięć nowych utworów, nową aranżację „Bicycle Illusion” z poprzedniego albumu The Ex oraz dwa numery oparte o afrykańskie źródła – etiopskie „Belomi Benna” z Katheriną Bornefeld na wokalu, oraz „Theme From Konono No.2”, czyli drugie rozwinięcie sztandarowego groove’u twórców Congotronics, z innym tekstem i przebiegiem niż wersja pierwsza umieszczona na Turn. Ten utwór, zwyczajowo wybuchowo kończący koncerty kolektywu, zamyka też album. Współpraca z The Ex z taką sekcją dętą jest z wielu powodów sensowna. Pozwala Exom skupić się na swoich najmocniejszych stronach (Arnold de Boer gra tu głównie w afrykańskiej manierze), do ich wybitnie rytmicznej gry wprowadza powłóczysty, melodyczny element, a czasem wypełnia nieobecność basu, zwłaszcza dzięki barytonom Gustafssona i Vandermarka. Czasem uwypukla funk ukryty w tej muzyce, czasem jej pozorną chaotyczność i zamiłowanie do kakofonii. W instrumentalnym „Red Cow” pozwala nawet puścić oko do surrealistycznego jazzu ICP Orchestra. Fakt, że ta współpraca trwa już trzy lata i zapewne trwać będzie nadal, nie jest przypadkowy i album jest jego właściwym potwierdzeniem.

Niestety Enormous Door nie oddaje żywiołu, jaki The Ex z Brass Unbound tworzą na scenie. Jasne, słychać, że zespół świadomy jest niewykonalności takiego zadania i prowadzi aranżacje nieco inaczej, akcentuje finezje, a nie eksplozje. Niemniej jednak przez ostatnie dziesięć lat przyzwyczailiśmy się do naprawdę świetnego uchwycenia brzmienia The Ex w studio, w czym niemała zasługa Steve’a Albiniego. Tym razem płyta powstała we Włoszech, z Gustafssonem dogrywającym partie w Szwecji, i niestety brzmieniu, co prawda selektywnemu, brakuje soczystości i uderzenia. Nie jestem też do końca przekonany realizacją wokali. Fakt, nowe numery są bardziej narracyjne i refleksyjne niż starsze, o czym można było się przekonać choćby na ubiegłorocznych koncertach w kwartecie w Polsce. Jednak takie spokojne wykonanie nie maksymalizuje atutów zespołu, który jak wiadomo, nie zadumą stoi. Najbardziej traci na tym „Belomi Benna”, koncertowa petarda porównywalna z „Eyol-eyo” z Catch My Shoe, ale z nośnika jednak jej ustępująca. To dobra płyta, ale projekt jest fantastyczny – jego fenomen pozostaje ciągle czymś, co należy doświadczyć bezpośrednio, płyta może być tego doświadczenia uzupełnieniem, ale nie substytutem. Jak zresztą w punk rocku nie pierwszy i nie ostatni raz.

[Piotr Lewandowski]