polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Ken Vandermark | Tim Daisy | Paal Nilssen-Love dwa duety

Ken Vandermark | Tim Daisy | Paal Nilssen-Love
dwa duety

W olbrzymim katalogu projektów Kena Vandermarka wśród współpracowników najczęściej chyba występują dwaj perkusiści – Paal Nilssen-Love i Tim Daisy (nie liczyłem, oceniam intuicyjnie). W ostatnim czasie ukazały się albumy nagrane przez Kena w duecie z każdym z nich. I o nich słów parę. Vandermarka podziwiam m.in. za umiejętność grania w każdym składzie muzyki idealnie do niego pasującej, w której nie ma ani potrzeby, ani miejsca na kolejny instrument, ale też absurdem byłoby wyeliminowanie któregokolwiek. Oczywiście w przypadku tych duetów o kompletności formy mówimy i sądzę, że, podobnie jak ubiegłoroczne duety Kena z kontrabasistami, doskonale ilustrują one powyższą tezę. Ukazują też, jak niesamowitym brzmieniem i zakresem odcieni dysponują wszyscy bohaterowie niniejszego tekstu.

„The Light on the Wall” duetu Daisy / Vandermark to pierwsza pozycja w katalogu Laurence Family, oficyny, która wydawać będzie tylko na winylu i której, nie ukrywam, gorąco kibicujemy. To zarazem ich pierwszy, mimo lat współpracy w większych składach, album w duecie. Koncertowe nagranie z poznańskiego Dragona (z 14 maja 2007 roku) składa się na pierwszy krążek albumu, drugi zaś ukazuje nagrania solo obu muzyków, dokonane dzień później w studio.

Punktem wyjścia muzyki duetu są podstawowe szkice, które panowie rozwijają luźno traktując podział zadań na melodyczne i rytmiczne. Daisy potrafi w zwarty, konsekwentny rytm włożyć całą paletę kolorów, a Vandermark z tematu uczynić repetycję otwierającą przestrzeń dla bębnów, albo wręcz przejąć rytmiczną pałeczkę. W porównaniu do szczelnych, skrajnie intensywnych duetów Vandermarka z Paalem Nilssen-Love, dużo więcej tutaj powietrza, czy też tytułowego światła. Już w otwierającej płytę Autostradzie ta wymienność pozycji, naświetlanie nawzajem gry, prowadzi do olśniewających rezultatów. Podobnie fascynujące jest Landing. Z drugiej jednak strony, gdy to napięcie opada w The Empty Chair, utwór zdaje się szkicem do kompozycji Vandermark 5. Utwory na klarnet, czasem są bardziej liryczne niż te na tenor, czasem bardziej „eksperymentalne”, wskazują też kierunek do drugiej płyty, zawierającej solowe improwizacje.

Daisy eksponuje w nich perkusjonalia, które umożliwiają mu i w większych składach na rytmy misternie utkane z najdrobniejszych dźwięków. Vandermark, wysublimowany (w najlepszym tego słowa znaczeniu) w grze, może sobie pozwala na pełną jawność w inspiracjach, dedykując tę sesję na klarnet Jimmy’emu Giuffre, a dwa z czterech utworów tytułując za obrazami Edwarda Hoppera. Od pewnego czasu jestem pod wielkim wrażeniem, jak Vandermark rozwija inspiracje Giuffre’m w niezwykle ciekawe i nowe treści na pograniczu jazzu i muzyki współczesnej. Ta sesja przynosi kolejny piękny etap kameralnej podróży chicagowskiego artysty. „The Light on the Wall” to muzyka wymagająca czasu, ciszy, skupienia i otwartości na muzyczne poszukiwania. Piękne winylowe wydanie ewidentnie jej służy.

O ile z Daisy’m Vandermark nagrał pierwszy album w duecie, to z Paalem Nilssenem-Love już czwarty i piąty. Wydane przez Smalltown Superjazz „Milwaukee Volume” i „Chicago Volume” są zapisami koncertów, które odbyły się odpowiednio 10 i 11 czerwca 2007 roku. Wydane na dwóch odrębnych płytach, mogłyby być podwójnym albumem, gdyż prezentują tę samą wizję muzyki – opartą na improwizacji, ewoluującą od spazmatycznych spięć i hard-core’owo-funkowych nawałnic przez pasaże luźniejsze, uformowane i zwracające uwagę tematami, po sonorystyczne eksploracje przestrzeni. Każdy z koncertów, choć podzielony na trzy utwory, tworzy ciągłą, spójną narrację i trudno wskazać „lepszy” z nich. Oba są też genialnie, soczyście i wyraziście nagrane – choć ukazały się tylko na kompaktach, brzmią trochę lepiej niż wydany na bardziej szlachetnym nośniku „The Light on the Wall”. Cóż, ostatecznie to Stany są liderem technologicznym i w zakresie rejestracji dźwięku tamtejsze kluby są pewnie przeciętnie lepiej wyposażone niż nasze.

Komunikatywność i fantastyczna, acz spójna, różnorodność tych płyt wynika jednak z tego, że Ken i Paal grają jak jeden organizm, doskonałe nagranie pozwala zaś docenić jego drapieżność i siłę. Także i tutaj Vandermark czasem przejmuje rytmiczne funkcje. W dynamicznych, mocnych fragmentach panowie opierają się głównie na bezpośrednich, quasi-rockowych rytmach, które równie raz mogą doprowadzić do huraganowego finału, innym razem jednak mogą zostać złamane przez któregokolwiek z czujnie grających muzyków. Sonorystyczne możliwości duetu są fascynującym wyróżnikiem tej muzyki – grać improwizacje przechodzące od eksplozji do wyciszenia, od agresji do melancholii to jedno, ale grać je z taką barwą, głębią, wyczuciem przestrzeni – drugie. Zdumiewają choćby rytmiczne punktowanie Vandermarka w drugim utworze „Milwaukee”, potężne frazy barytonu w kolejnym lub pierwszym „Chicago”, czy obłędne kalejdoskopy bębnów Nilssena-Love. Jednak klasa i piękno tej muzyki tkwi w niezwykłej symbiozie twórców, poszukujących brzmienia i ustalających architekturę i formę muzyki w namacalnej bliskości słuchacza, nigdy nie tracących się z oczu w tej pełnej zakrętów podróży.

[Piotr Lewandowski]