Album „Free Fall” trio Jimmy Giuffre, Paul Bley, Steve Swallow zdumiewa dziś nie mniej niż gdy się ukazał w roku 1963. Podjęcie improwizacji osadzonej w kameralistyce i muzyce współczesnej, tyleż płodne co trudne, nie przełożyło się na wypracowanie tak żywego kanonu, jaki wyznaczył Coltrane czy Coleman. Może zbyt hermetyczna była formuła klarnet – kontrabas – fortepian, może zabrakło emocjonalnego ognia? Trio Ken Vandermark, Ingebrigt Håker Flaten, Håvard Wikk podejmuje tamtą formułę, swoisty hołd realizując oczywiście poprzez autorskie utwory. Brzmieniową paletę panowie odtwarzają za to dość dokładnie – o to przecież chodzi.
„Grey Scale” jest czwartą płytą projektu. Kameralne utwory ilustrują, jak specyficznymi regułami rządzi się improwizacja w tak specyficznym, pozbawionym perkusji, składzie, jakie znaczenie ma operowanie ciszą i jak zaskakującym, elastycznym obiektem jest rytm. Album jest osadzony w jazzowym trzonie nieco bardziej niż poprzedni, zwłaszcza za sprawą gry Wiika. Gry wnosi on taki element w Vandermark 5 Special Edition, to ma to głęboki sens, ale tutaj zaskakuje. Zwłaszcza, że Vandermark, który zdawał się siłą napędową tego składu, na, ostatnio coraz częstszych, kameralnych płytach, raczej oddalał się takiego idiomu. W porównaniu do błyskotliwego „Point in a Line” nowy album wydaje się przy tym nieco ciężkawy, brakuje mu nieco konsekwentnie równej i wysokiej kreatywności wszystkich muzyków, jaka charakteryzowała poprzedni album i majstersztyk Giuffre’ego. Jeśli nie słyszało się wcześniej tego zespołu, zdecydowanie warto, bo formuła, brzmienie i wrażenia są unikatowe. Fanów jednak „Grey Scale” może rozczarować.
[Piotr Lewandowski]