polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Wojtek Mazolewski wywiad

Wojtek Mazolewski
wywiad

"Grzybobranie" Wojtka Mazolewskiego to jedna z najciekawszych około jazzowych płyt ostatnich lat. Nieokiełznana, otwarta i nieprzewidywalna sesja kilkunastu muzyków. W kilka miesięcy po premierze albumu, muzyka zainicjowana na tej swobodnej sesji odnalazła nowe, akustyczne oblicze za sprawą kwintetu Mazolewskiego, który momentalnie stał się jednym z najciekawszych "working bandów" w kraju. Zapraszamy do lektury wywiadu ze sprawcą całego zamieszania, Wojtkiem Mazolewskim.

W Twoich projektach np. na trasach Pink Freud, przy remiksach, często obecni byli "goście". Uczestniczyłeś też w wielu projektach, w których to inni muzycy byli spiritus movens, jak Ludzie, Baaba, czy składy Tymona. Natomiast "Grzybobranie" wydaje się niemal ekstremum, jeśli chodzi o formę "zespołu" - kilkanaście osób bez podziału ról i muzycznych zadań. Jak udało Ci się "zapanować" nad takim zgromadzeniem talentów?

Wiara w ludzi i tolerancja na inność były kluczowymi elementami układanki. Mam ogromny apetyt na muzykowanie. Chciałem móc z nimi wszystkimi przeżyć coś naprawdę szalonego i to się udało. Taki był pomysł, a reszta to historia.

Czy zapraszając uczestników sesji "Grzybobranie" kierowałeś się muzycznym kluczem, dobierałeś ich tak, by się nawzajem uzupełniali, dogadywali? Czy może raczej był to "zlot towarzyski"?

Jak to zwykle w życiu bywa - w jednym i drugim jest trochę prawdy. Z jednej strony, na tamtą sesją można popatrzeć jak na spontaniczny zlot osobowości i w istocie tak było. Z drugiej, jak na skrupulatnie dobrany zestaw osobowości, które współgrają ze sobą. Nie miałem i nie mam wątpliwości co do tego, jak bardzo moi koledzy są utalentowani. Jednak nie zawsze ich czysto muzyczne umiejętności decydowały o tym, że razem zagraliśmy. Proces twórczy postrzegam znacznie szerzej niż ciąg dźwięków. Aby uzyskać to "coś" pomiędzy dźwiękami, potrzebne jest pewne magiczne napięcie. A je wytwarzają ludzie, a nie instrumenty!

Gdyby za 15 lat ktoś zapytał Cię, jakie aspekty "Grzybobrania" okazały się najważniejsze, najbardziej rozwijające, jak mogłaby brzmieć Twoja odpowiedź?

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda! Młodość, przyjaźń, życie! Ale tak naprawdę to, co będzie za 15 lat to wielka niewiadoma. Wolę nie prorokować. Miło będzie, jeśli okaże się, że efekty naszej pracy są dla kogoś coś warte po tylu latach, ale nie umiem się tym teraz ekscytować. Staram się koncentrować na tym, co dzieje się teraz. Poświęcam więc całą energię bieżącym projektom. "Grzybobranie" to dla mnie już odległa przeszłość.

Czy na tamtą sesję przyszedłeś z zarysami kompozycji, pomysłami, jakie kierunki dla muzyki byłyby najbardziej wskazane?

Z reguły mam coś w zanadrzu. Wiele moich pomysłów jest rozsianych po notesach i komputerach. Ale byłoby wielkim nietaktem, gdybym próbował realizować w tamtych warunkach coś, co wcześniej przygotowywałem. Cały urok polegał przecież na tym, że nikt - więc również i ja - nie wiedział, co się wydarzy. Dzięki temu autentyzm sytuacji pozostał nienaruszony.

Jaką rolę przypisujesz post-produkcji w tworzeniu albumów? W szczególności, czy "Grzybobranie" bliższej jest tradycyjnej dla jazzu, dyskretnej ingerencji, czy może zabiegom a la Teo Macero, który z improwizowanych sesji elektrycznych grup Milesa Davisa w studio wręcz składał piosenki?

To ciekawe zagadnienie i generalnie jego rozstrzygnięcie zależy od punktu widzenia. W tym wypadku ponownie wygląda na to, że sprawa przebiegała dwutorowo. Z jednej strony starałem się zachować jak najbardziej naturalny przebieg sesji i utworów. Jednak aby utrzymać napięcie na płycie i jednocześnie przedstawić wielowarstwowość i mnogość światów, jakie pojawiały się podczas sesji, musiałem dokonać pewnych, czasami istotnych, zabiegów postprodukcyjnych.

W jaki sposób kolektyw studyjny "Grzybobranie" przerodził się w Wojtek Mazolewski Quintet? To piękna historia. Na własny użytek sesję "Grzybobrania" traktuję jak wielki wybuch. Po pewnym czasie z tego chaosu wyłaniać się będą nowe formy, powiedzmy galaktyki. Pierwszą z nich jest właśnie WMQ, czyli pewnego rodzaju próba ogarnięcia całego tematu "Grzybobrania" w małą formę. Początkowo nie wiedziałem, czy będzie to w ogóle możliwe. Z jednej strony, chciałem załapać jakąkolwiek wspólną nić z tamtą sesją. Z drugiej, wiedziałem, że muszę rozpocząć zupełnie nowy projekt. Więc po kolei. Bardzo mi przypasowało jak grają ze sobą Irek Wojtczak i Kamil Szuszkiewicz - razem tworzą naprawdę niesamowitą sekcję dętą! Za sekcję rytmiczną odpowiadam osobiście i na razie poszukuję różnych rozwiązań osobowych i stylistycznych na perkusji. Problem miałem z pozycją przy pianie. Chciałem stworzyć zespół o klasycznym brzmieniu, ale z nietuzinkowymi pomysłami na muzykę i w składzie z oryginałami, którzy takie połączenie zagrają. Kiedy do głowy przyszła mi Asia Duda, wszytko ułożyło się jak za wypowiedzeniem magicznego zaklęcia. Nagle otworzyły się wszystkie drzwi, poczułem, że to jest TO. Po pierwsze, to naprawdę świetnie dobrana ekipa groźnych sukinsynów. [śmiech] Po drugie, mamy duży zapał do pracy. Dobrze się nam pracuje, robimy postępy i przyjemnością jest to kontynuować.

W jakie rejony muzyczne zmierza kwintet, jakie wyzwania sobie stawia?

Jest to zespół, w którym chciałbym realizować sie przede wszystkim akustycznie. Robić nowe pomysły w oparciu o kompozycje i dbałość o brzmienie. Mamy dwa dęte, fortepian, kontrabas i bębny, czyli klasyczne instrumentarium. Niech jednak nikogo nie to zmyli, gdyż jak już wspomniałem, koledzy i koleżanka to prawdziwe ananasy. [śmiech] Dla mnie osobiście to także powrót do kontrabasu. w porównaniu z innymi projektami, to z pewnością mój najbardziej jazzowy i improwizowany skład.

Na przestrzeni dwóch miesięcy widziałem dwa Wasze koncerty. Wydaje mi się, że dość znacznie, jak na tak krótki czas, zmieniliście repertuar. Czy ta grupa okrzepła już na tyle, by myśleć o kolejnej płycie?

Jak najbardziej. Od samego początku zespołu pracowaliśmy nad nowymi utworami. Cały czas pojawiają sie kolejne kompozycje, udoskonalamy formę już istniejących. Jeszcze latem chcemy dokonać pierwszych nagrań. Zapraszam 22 sierpnia do radia Gdańsk na nasz koncert z nowym programem.

Jakie są Twoje plany na rok 2009?

Przede wszystkim planujemy nagranie płyty z Quintetem. Finalizujemy materiał i latem chcę go zrealizować. W styczniu nagraliśmy nowy studyjny album Pink Freud, teraz trwają prace produkcyjne. Robimy przerwę w koncertach i dajemy sobie czas, by nowe koncepcje rozwoju dojrzały. Mam też nowy projekt z Irkiem Wojtczakiem i Michałem Gosem - za chwilę wychodzi płyta pt. "FREEYO". To będzie mocna rzecz. Po wielu latach znowu zagraliśmy w sekcji razem z Michałem i od razu nam odpaliło. Każdy z nas przeszedł od czasów grania w yassowych składach długą drogę, co słychać. Przy okazji okazało się, że lata grania ze sobą umożliwiają nam niesamowite porozumienie. Nagraliśmy już koncert w radiu Gdańsk. Na razie zapraszam na nasz oficjalny myspace http://www.myspace.com/freeyo, gdzie można nas posłuchać zanim pojawi się płyta.

Irek Wojtczak grał z Pink Freud w doskonałym programie muzyki żydowskiej, jaki przygotowaliście na festiwal Mizrach w 2007 roku? Czy kiedyś powrócicie do tamtego materiału, czy planujecie wydać go na płycie?

Owszem. Jednak nie mamy jeszcze planu kiedy weźmiemy sie za nagranie tego materiału i pod jakim szyldem. Na razie robimy kolejne rzeczy. Wiosną graliśmy trasę z Peterem Warehamem, być może to spotkanie też będziemy jakoś kontynuować. Latem czeka mnie nagranie płyty z Quintetem, produkuję album Pink Freud. Obecnie mam więc tyle pracy i planów, że program z Mizrach będzie musiał jeszcze chwilę poczekać. Ale obiecuję, że zrealizuję go studyjnie, bo to bardzo wdzięczny i inspirujący program.

Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz na to czas. Powodzenia, dzięki za rozmowę.

[Piotr Lewandowski]