polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Pink Freud Jazz fajny jest - wywiad

Pink Freud
Jazz fajny jest - wywiad

Kilka tygodni temu ukazała się nowa płyta Pink Freud, będąca zbiorem remiksów starszego materiału. PopUp objął patronat nad tym wydawnictwem. Tuż po premierze w warszawskiej Diunie odbył się koncert promujący ten album. Jeżeli wydaje wam się dziwne, jak można na koncertach promować album z remiksami, zapraszamy do lektury wywiadu, który powinien wiele w tej kwestii wyjaśnić.

Jest to trzeci wasz koncert, jaki słyszałem w ciągu ostatnich paru miesięcy. Za każdym razem gracie inaczej, zmieniają się składy. Czy to jest recepta na utrzymanie świeżości, niepowtarzanie się?

Kuba: Tak

Wojtek: A jakie koncerty widziałeś i w jakich składach?

Widziałem was w Cieszynie na Festiwalu Era Nowe Horyzonty oraz w warszawskim Tygmoncie w październiku.

Wojtek: Zatem koncert w Cieszynie był w kwintecie ze Sławkiem Jaskułke i DJ Lenarem i była to kontynuacja sytuacji, która się wydarzyła na płycie Sorry music polska, czyli Rhodes piano i DJ. W Tygmoncie było już mniej DJ Lenara, a teraz gramy w takim składzie, ponieważ zakończyliśmy granie tamtej płyty i chcemy robić coś nowego. Ukazała się nowa płyta, więc zaprosiliśmy gościnnie Tomka Dudę i spędziliśmy ze sobą tydzień. Jest pewną tradycją Pink Freuda, że nagrywamy każdą płytę z gośćmi. Tutaj zaprosiliśmy dwunastu remixerów, więc teraz za każdym razem będziemy kogoś zapraszać. Na razie zrobiliśmy to z Tomkiem Dudą, fajnie wyszło, fajnie ułożyły się aranżacje i postanowiliśmy, że przy większych koncertach naszym gościem będzie Tomek Duda plus może jeszcze ktoś - może Mika Urbaniak, a może jeszcze ktoś inny. Dziwne, że nie trafiłeś na żaden nasz koncert w trio, ponieważ w zeszłym roku zagraliśmy 70-80 koncertów, z czego tylko dziesięć w tych dużych składach. Zazwyczaj graliśmy w trio cały materiał z Sorry music polska. Gdy się gra półtora roku jakiś materiał, a jeszcze wcześniej nagrało się płytę, to moment, w którym możemy z tego zrezygnować, jest dla nas bardzo ożywczy. publiczność Czujesz, że publiczność lubi cię za to czy za coś innego, ale w pewnym momencie chcemy z tym zerwać. Zespół jest pewnym organizmem, potrzebującym świeżego powietrza i wydaje nam się, że dogadzanie gustom publiczności, granie tego co ona zna i lubi nie jest naszym podstawowym celem. Jest nim granie muzyki, która w pierwotnej formie będzie najpierw ciekawa dla nas. Później oceniają ją ludzie i jeśli jest dla nich ciekawa, to jest to dla nas naturalnie miłe. Jeśli nie, to przyjmujemy to na klatę. Jednak to my mamy najpierw satysfakcję.

Jak więc wygląda sprawa koncertów, czy najważniejsza jest wasza zabawa, improwizacje, a publiczność jest tak przy okazji, czy są oni ważnym elementem?

Tomek: Najlepsze są takie koncerty, kiedy czujemy się jak w sali prób, kiedy jesteśmy zamknięci i możemy robić co chcemy. Nie muszę koniecznie widzieć publiczności, ale jest dobrze ją słyszeć.

Chyba dzisiaj właśnie tak było. Miałem wrażenie, że dobrze się tu czuliście. Jakie są wasze wrażenia z dzisiejszego koncertu?

Wojtek: Wrażenia są dobre. Dopiero drugi raz gramy ten materiał na koncercie, więc z efektu jesteśmy zadowoleni, aczkolwiek nie do końca z brzmienia, z tego, że trzeba było zabrać bębniarzowi mikrofon na saksofon, bo momentalnie było czuć, że zabrakło pewnych frekwencji w brzmieniu, gdy on grał solówkę. Brakowało jego dźwięków i tym samym energii. Ale są to tylko błędy czysto techniczne. Skoro pytasz o improwizacje, to na dzień dzisiejszy nie interesuje mnie muzyka odtwórcza. Może kiedyś będzie to dla mnie ciekawa sytuacja. Przy tym materiale bardzo się nagięliśmy, by wykonywać aranże podobne do remixowych, w które wpuszczamy tylko pewne furtki, gdzie może się wydarzyć cokolwiek. Dla mnie w muzyce jest najważniejsze to, co w danym momencie chcesz powiedzieć. Nie ma znaczenia jaki utwór grasz, mogą to być Kocie języczki, które zostały napisane 5-6 lat temu, ale jeśli dzisiaj przeżyłeś jakąś tragedię, to masz prawo to wyrazić, masz prawo zmiażdżyć ten utwór i zmusić resztę muzyków, by wyrazili tragedię, która wydarzyła się w twoim życiu. I wtedy jest ciekawie, kiedy jako muzycy stajemy się ludźmi i jako artyści jesteśmy w stanie to przetworzyć. Jest to największa radość, gdy jesteś w stanie coś z głowy, bez żadnych stadiów pośrednich, przetworzyć na ręce i to wyrazić. Jest to pewien przekaz jakby religijny, buddyjski. To jest najważniejsze w muzyce.

Powróćmy zatem do nowej płyty. Na poprzednich koncertach słyszałem nowe utwory, których nie było na Sorry music polska czy Zawijasach. Stąd moje małe zaskoczenie, że nowa płyta to remixy.

Wojtek: Chcieliśmy płytę z remixami wydać już w październiku, co się z różnych względów nie udało. Od dłuższego czasu tworzymy materiał na nową płytę i być może to przesunięcie wyjdzie ostatecznie na dobre. Dzięki temu wiele utworów możemy ogrywać i cały czas tworzymy bazę danych na nową płytę i szukamy nowych rozwiązań. Wiemy, że płytą Jazz fajny jest zamknęliśmy pewien etap. Chciałem wyraźnie zaznaczyć, że nie jest to jedna, a dwie płyty. Fakt, że druga jest na empetrójkach, nie oznacza, że jest ona mniej ważna. Myślę, że dla nas jako muzyków improwizujących, właśnie ona jest bardziej istotna. Pierwsza jest pociągnięciem pewnej linki w stronę samplingu, elektroniki, która zawsze nas interesowała, a jednak zdajemy sobie sprawę, że nie chcemy tego robić tutaj. Ja mam Paralaksę, Tomek ma Loco star, w których możemy się pobawić, jednak nie chcielibyśmy we Freudzie pójść totalnie w tą stronę, ponieważ wydaje nam się, że muzykę improwizowaną trochę to zabija. Większą radość nam sprawia granie z głowy, więcej czujemy wtedy przepływu informacji i energii.

Zatem płytę Jazz fajny jest uważacie za pewną formę zamknięcia etapu, który jest już za wami?

Wojtek: To jest spuentowanie okresu ostatnich trzech lat, podczas których udało się nam nagrać i wydać płytę Sorry music polska. Wcześniej myśleliśmy, że kolejna płyta, będzie kontynuacją wcześniejszej, ale stwierdziliśmy, że zrobimy coś, co pozwoli rozciągnąć ją w dwie strony, elektroniki i żywego grania. Płyta na empetrójce to 70 minut muzyki, 5 utworów po 15 minut i tam można dopiero zobaczyć jak je rozwalamy , jak rozkładamy na części pierwsze, jak też możemy od nich odbiec. Jest tam np. wersja My man`s gone now, która podoba mi się najbardziej ze wszystkich jakie zagraliśmy. Pojawiają się tam nowe elementy, gram bas w stylu rockowym, wręcz Pearl Jamowym, pianista gra w zupełnie innym stylu. Dopiero w całości mówią one coś naszego, składają się na nasz styl. Jest to taka puenta i kropka nad "i". Teraz chcemy postawić sobie nowe cele i wyzwania, chcielibyśmy skupić się na muzyce polegającej na jeszcze większym przepływie energii, czystej informacji z głowy na ręce i do ludzi.

Skąd wziął się pomysł na empertójki? Czy to tylko dlatego by zmieściły się na jednej płycie? Jaki jest wasz stosunek do ściągania, przegrywania płyt?

Wojtek: Jak już wielokrotnie powtarzałem, nie mam nic do ludzi, którzy ściągają nasze płyty, bo nie mają kasy. Z drugiej strony uważam, że wkładamy w nagrania czy okładki tak dużo pracy, by były one bardzo dobrze zrobione, że bardzo bym prosił tych, których na to stać, by kupowali płyty. Rozumiem potrzebę słuchania muzyki i czasem ściąganie jest jedynym rozwiązaniem, jednak ja nie umiem tego robić. Mam komputer i potrafię zrobić na nim płytę, ale nie potrafię ściągać empetrójek - wszystko normalnie kupuję. Może jest to dług, jaki spłacam za to, że w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wszystko przegrywałem na kasety, pożyczałem od starszych kolegów np. The Exploited, czyli to, co mi się wtedy podobało.

A empetrójki na waszej płycie?

Wojtek: Wiele rzeczy podczas naszych działań, produkcji dzieje się tak jakoś niepostrzeżenie. Nagraliśmy wiele koncertów z trasy promującej Sorry music polska i stwierdziliśmy, że umieszczenie na płycie tylko remixów to za mało, przecież tak naprawdę tego nie gramy, a nasza muzyka musi być żywa. Ja sam od półtora roku nie kupuję żadnych płyt nagranych w studio, kupuję tylko koncertówki, a jeśli już nagrane w studio to tak naprawdę live. I to mnie najbardziej kręci.

I tak właśnie jest z wami?

Wojtek: Zawsze nagrywamy wszystko live.

Czy macie jakieś przygotowane struktury, podstawy, do których dochodzą później improwizacje?

Wojtek: Zazwyczaj przynajmniej rok przygotowujemy cały materiał. Nasze numery są w dużej mierze pieczołowicie przygotowane, są robione na takich beatach i takich rytmach, że może dzisiaj jesteśmy już w nich wyćwiczeni na tyle, że jesteśmy w stanie szybko, w ciągu tygodnia opanować numer i go grać. Ale na wcześniejszym etapie jest potrzebne wiele czasu, koncertów i prób, by przyswoić te rytmy w sposób wręcz organiczny. Nie interesuje mnie granie muzyki jako pokazywanie, że jesteś w stanie grać. Gram, gdy wykonywanie jej nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Dlatego grałem kiedyś punkrocka, bo nie umiałem grać inaczej i ta muzyka mogła mnie w pełni wyrażać. Dzisiaj jesteśmy w stanie swoje koncepcje i idee opanować muzycznie na tyle prężnie i na tyle przestać o tym myśleć, żeby każdą rzecz jaka przychodzi nam do głowy w danym numerze, obojętnie na ile on by był - na 3/11 czy na 7/4, spokojnie zagrać.

Zaprosiliście bardzo wielu gości do tworzenia remixów. Czy mieliście jakąś koncepcję jak mają one brzmieć czy też dawaliście muzykom wolną rękę?

Wojtek: Każdemu, komu dawaliśmy swoje tracki mówiliśmy, że najfajniej będzie, jak maksymalnie je rozwalą. Nikomu nie stawialiśmy żadnych granic. Naturalnie wniknęliśmy w parę rzeczy, czasem czuliśmy, że nie chcemy, by coś tak brzmiało na płycie. Część nieco zmieniliśmy, nie na wszystkie mieliśmy wpływ, więc niektóre zostały i uszanowaliśmy wolę przetworzenia naszej muzyki przez danego artystę. Sami też mamy parę śladów na tej płycie, są remixy Paralaksy i Loco star. Kilka osób zrobiło dla nas remixy, których już nie zdążyliśmy umieścić, ale pewnie pojawią się one w przyszłości. W ogóle, kiedy się okazało, że opracowujemy taką płytę, wielu ludzi zgłosiło się do nas, jednak później nie wszystko udało się zrealizować. Dla nas bardzo ciekawe było dotknięcie naszej muzyki przez inne osoby, które tylko na naszych dźwiękach były w stanie stworzyć nowe sytuacje. Teraz my dokonujemy kolejnego przetworzenia, grając je na żywo i to w zupełnie innych aranżacjach. To, co słyszałeś dzisiaj, było wynikiem prób, a za dwa miesiące na koncercie będzie już z tego miazga. Nic się nie powtórzy, bo my to tak przemielimy, że z mielonego będą sadzonki grzybowe.

Gracie z Tomkiem w wielu innych kapelach. Czy jest to forma wyrażenia się w innych klimatach, tworzenia czegoś, czego nie chcielibyście grać w Pink Freudzie?

Wojtek: W muzyce jest dużo łatwiej niż w życiu osobistym, gdzie nie można mieć 15 kobiet, mimo że nasza męska natura nas do tego skłania. Muzyka jest czymś takim, co do końca nie toleruje powstrzymywania się. Moim życiowym marzeniem było grać i w ten sposób wyrażać się. Czułem że większość rzeczy, których nie potrafię powiedzieć, potrafię wyrazić przez instrument. Pewne jest to, że Pink Freud to zespół, który pracuje, robi próby, nagrywa płyty itd. Paralaksa to mój zespół eksperymentalny, w którym tworzę od czasu do czasu, kiedy czuję jakąś energię rosnącą gdzieś na boku. Bassisters jest zawsze okazjonalną sytuacją. Te trzy rzeczy, miały sprostać mojemu muzycznemu jestestwu. Cała reszta - Ludzie, Baaba, Tymon, Trzaska - dzieje się na zasadzie czegoś, co na świecie wydarza się naturalnie. Czasem słucham kogoś i czuję, że chciałbym z nim grać. Kiedyś byłem na koncercie Baaby w Katowicach i pomyślałem, że chętnie bym sobie pograł z tymi facetami. Pół roku później odszedł od nich basista i zadzwonili do mnie z nieśmiałym pytaniem, czy nie chciałbym z nimi grać. A ja na to, że pół roku temu widziałem ich koncert i marzyłem o tym. A takim ludziom jak Tymon po prostu nie potrafię odmawiać. Wychowałem się na ich muzyce, jak miałem dziesięć lat chodziłem na ich koncerty i miałem przyjemność ich poznawać. Tymon od początku był moim wielkim kumplem. Chodził na karate, a ja byłem początkującym punkrockowcem, którego rozpierała energia i nie mogłem wytrzymać tego, że przychodzą na koncerty skinheadzi i rozrabiają. Też się chciałem nauczyć karate i tłuc ich po pyskach, by przestali szerzyć destrukcję. Więc z tymi wszystkimi ludźmi mam jakieś spotkania karmiczne. Jest taki moment, że ludzie pytają jak jest to możliwe - więc rozumiem, że pytają o polskie warunki, że możemy tak robić w Polsce. Ale spójrz na jakąkolwiek scenę - berlińską, wiedeńską czy nowojorską - wszędzie każdy z tych gości jest w stanie wziąć udział w czterdziestu płytach. Ja nagrywam więcej płyt niż się ukazuje, nasza aktywność jest dużo większa, tylko rynek nie nadąża za tym, żeby tyle wchłonąć. Prawda jest też taka, że nie wszystkie produkcje są warte tego, by je wydawać. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko, co robię chciałbym pokazać, ale tworzenie jest dla mnie naturalne.

Czy myśleliście o tym by powiększyć wasze trio o kolejnych muzyków, czy też pozostaniecie w takim składzie i będziecie tylko zapraszać gości na różne okazje?

Wojtek: Na razie wolimy pozostać w tym składzie. Od dwóch lat gramy jako trio i działa to świetnie. Często okazuje się, że odejmując coś, możesz osiągnąć lepszy rezultat. Robiąc obiad i dodając nowe elementy, możesz popsuć danie. I tu też okazuje się, że grając w trio jesteśmy w stanie wyzwolić energię, jakiej w kwintecie nie osiągamy. Teraz mamy plan, by przez następne pół roku grać koncerty. Chcemy podchodzić fair do ludzi i choćby nam się nie do końca chciało, to zdecydowaliśmy, że nauczymy się grać płytę Jazz fajny jest na koncertach. Wstępnym pomysłem było, że za każdym razem będziemy zapraszać różne osoby. Pierwszą osobą, która nam wpadła do głowy był Tomek Duda. Wypaliło na tyle, że na razie nie myślimy o zaproszeniu kogoś innego. Przez najbliższe pół roku Tomek pisze się do składu Pink Freuda. Ale płytę będziemy na pewno nagrywać w trio. Jednak jeśli spojrzeć na historię Pink Freuda, każda płyta miała gościa - na jeden, dwa, trzy utwory, czasem na całość. Mam taki system, właściwie kiedyś miałem, bo on dziś już nie obowiązuje, ale jego echa dalej krążą w powietrzu, że przygotowywaliśmy materiał na płyty przez rok, półtora, po czym ja w ostatnim momencie, nawet nie mówiąc reszcie, zapraszałem gościa i w studiu się nagle robił bałagan. To wyzwalało pewną energię spotkania, która ma bardzo duże uderzenie. Dlatego niezwykle interesują mnie sytuacje, gdy ktoś spotyka się po raz pierwszy i nagrywa płytę koncertową. Właśnie tak robimy w studiu. Patrząc na nasze płyty, zawsze zapraszaliśmy bardzo ciekawe osoby. Na pierwszej był Michał Górczyński, który powoli bo powoli, ale drążył swoje klimaty. Na drugiej był Sławek Jaskułke i DJ Wojak - każdy z nich jest genialny, z każdym moglibyśmy się związać, jednak nie ma takiej potrzeby.

Potem zapraszacie ich na koncerty i dzięki temu nie jest monotonnie...

Wojtek: Dokładnie. I to jest dla nas fajna rzecz. W zeszłym roku graliśmy osiemdziesiąt koncertów i zanudzilibyśmy się, gdybyśmy je mieli grać w trio. To by była dla nas intelektualna miazga, nawet biorąc pod uwagę jak bardzo improwizującym zespołem jesteśmy. Gdy słucham Robotaobiboka, a oni bardzo mało improwizują, to myślę że gdyby zagrali osiemdziesiąt koncertów w roku, naprawdę mieliby dość. My dzięki temu, że tak bardzo rozwalamy tę muzykę, w ogóle się jej nie trzymamy, a ta wolność pozwala nam oddychać. Do tego ciągle zapraszamy kogoś innego, kto wtrąca zupełnie inną myśl. Przykładowo Jaskułke, który przez granie z ortodoksyjnymi jazzmanami zupełnie inaczej myślał, gdy nagrywał z nami płytę, a inaczej, gdy grywał z nami pojedyncze koncerty. Takie zderzenie na scenie czasem przybierało bardzo fajną formę. Także pewnie na nowej płycie pojawi się gość i na dzisiaj mogę powiedzieć, że będzie to Tomek Duda.

A kiedy macie w planie wejść z nowym materiałem do studia?

Wojtek: Lubimy nagrywać na wiosnę i planujemy nagranie w kwietniu-maju. Materiał mamy, ostatnio różne kawałki graliśmy na koncercie w Trójce, aczkolwiek nie wszystko. Zawsze jest tak, że piszemy dużo więcej utworów niż później pojawia się na płycie - dziesięć, piętnaście, a z nich pozostanie osiem. Myślę, że na nową płytę może wejdzie z pięć, bo będą one długie i zupełnie inne. Chcę jak najbardziej upodabniać płyty do koncertów. Możliwe, że będzie to ostatnia płyta Pink Freuda nagrana w studio. W ogóle przestanę nagrywać płyty w studio - już mnie to męczy. Podobało mi się to, ten świat, chciałem się go nauczyć, nauczyłem się i jeżeli ta płyta spełni moje oczekiwania, wtedy przynajmniej na jakiś czas chciałbym przestać to robić. Chciałbym grać muzykę tylko na żywo, grać tylko koncerty, a jak ktoś chce wydawać moją płytę, niech nagra koncert.

Jutro gracie koncert w Radiu Jazz. To przywodzi mi na myśl festiwal kina niemego, graliście na nim w zeszłym roku ze świetnym rezultatem. Czy pojawicie się ponownie?

Wojtek: Nie, bez przesady, nie róbmy kliszy. Bardzo fajnie się nam grało i po tamtej sytuacji też robiliśmy jeszcze różne rzeczy z filmami - np. graliśmy do Człowieka z kamerą. To nas cały czas kręci, ale na razie jesteśmy zbyt zapracowani. Film jest taką sztuką, która oddziałuje na wszystkich, nawet z gościem spod budki z piwem możesz o tym porozmawiać. Kiedyś była czymś takim muzyka, było coś takiego w rock & rollu, było coś takiego w jazzie. Teraz straciła ona to coś, stała się sztuką bardziej wysublimowaną, dla ludzi, którzy bardziej w nią wnikają i się nią interesują. Film jest dla mnie niewiarygodną sztuką, którą bardzo chciałbym dotknąć i poznać. Ostatnio mieliśmy okazję robić muzykę dla Teatru Wybrzeże, do spektaklu "Kroniki zapowiedzianej śmierci" według powieści Marqueza w reżyserii Wojtka Klemma. Było bardzo przyjemnie i ciekawie, zetknąć się z taką dużą produkcją. Ale film to zupełnie inna bajka.

Wspominaliśmy festiwal w Cieszynie. Czy widziałeś specjalny pokaz filmu Metropolis z muzyką skomponowaną przez Abla Korzeniowskiego?

Wojtek: Nie, nie widziałem, musieliśmy wyjechać. Ale i tak siedziałem trzy dni, zostałem na Otomo Yoshihide i bardzo się cieszę, bo był to najlepszy koncert, jaki widziałem w zeszłym roku. Wielkie pokłony przed tym panem, uwielbiam, kiedy ktoś potrafi przekazać energię lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, jednocześnie ubierając ją w koncepcję bardzo współczesną. Pokłony za idee i za umiejętność bycia w muzyce, dawania muzyką energii, jednocześnie nie powtarzając się. Ich muzyka jest ubrana w nową formę, a zachowany jest rdzeń muzyki źródła. Świetny koncert.

Czy zostaje ci jeszcze trochę czasu i ochoty na słuchanie tych dziesiątków nowych, ciekawych płyt, które się ukazują?

Wojtek: Mogę powiedzieć, że jestem pewnego rodzaju maniakiem i dopiero ostatnio sobie nieco odpuściłem, z czego na razie się cieszę. Kupuję wielkie ilości płyt, wszystko, co wychodzi momentalnie ląduje u mnie na półce. Do tego zbieram wszystkie starocie, klasyki jazzu, płyty koncertowe. Ale ostatnio daję sobie spokój i póki co, jest mi z tym dobrze. Także ten rok będzie rokiem nie słuchania, a tworzenia.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

[Aleksander Kobyłka]