polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
ISIS Panopticon

ISIS
Panopticon

Ipecac Recordings staje się bastionem nowej gitarowej (i nie tylko) awangardy. Mike Patton choć sam niekiedy gubi się w swoich eksperymentalnych zapędach (na całe szczęście płyta z Kaadą "Romances" ma swój urok), daje możliwość rozwoju nowym projektom i indywiduom współczesnej sceny. Kid606 czy hip-hopowy Dalek są tego najlepszymi przykładami. Zresztą, odmłodzeni The Melvins nagrywają pod skrzydłami Pattona najlepsze płyty w karierze.

Isis jest zespołem jak najbardziej z najwyższej półki labela. Album "Panopticon" objawia się jako album dopracowany i odpowiednio przemyślany, stanowiący najbardziej doniosły produkt muzyki metalowej ostatnich miesięcy. Isis jako grupa wzbili się na wyżyny dźwiękowe, nagrywając znakomity album, przy którym nawet zatwardziali bracia metalowcy nie powinni kręcić nosem. Gitarowe, niekiedy dziesięciominutowe dłużyzny, budowane z walcowatego, wgniatającego w podłoże metalowego zgiełku, spychające wokal dalece w dźwiękową głębię, przeplatane niezwykle bajkowymi i ciepłymi melodiami, przywodzą na myśl najciekawsze propozycje Neurosis. Co ciekawe, a zarazem niezrozumiałe, Isis nadal pozostają w muzycznym undergroundzie, bo choć dla niektórych są formacją kultową, dla szerszej publiczności są nadal nieznani. Warto jednak oderwać się na moment od Fantomasa, dać sobie spokój z farsą Toola i zapoznać się lepiej z propozycjami Isis. Ich najnowszy longplay wyprodukował Matt Bayless, a gościnnie pojawił się w jednej kompozycji Justin Chanceeller jakby przewrotnie podpisując się pod finezyjną grą Isis. "Panopticon" promowany jest jako nieustanne runięcie i zmiażdżenie ultra dynamicznego dźwięku - wiele w tym prawdy, zwłaszcza, że płytę charakteryzuje ogromna brzmieniowa przestrzeń, na której dziać się mogą apokaliptyczne zmagania z gitarą. Ciężka płyta roku.

[tomek doksa]


"Panopticon" będąc trzecim pełnoprawnym albumem w dorobku Isis na pewno nie zaskoczył jednym - ewolucją w stronę coraz bardziej skupionego grania, które stopniowo zastępowało agresywne i potężne nawalanki stanowiące znak rozpoznawczy kapeli na jej pierwszych epkach i płycie "Celestial". Drugim dowodem na konsekwentne kontynuowanie obranej drogi jest coraz większa spójność albumów. Już wydany przed dwoma laty "Oceanic" był monumentalnym dziełem, "Panopticon" jest chyba jeszcze bardziej koherentny. Tej płyty po prostu nie ma najmniejszego sensu słuchać inaczej niż od początku do końca, ponieważ poszczególne utwory są jedynie lekko zamarkowanymi rozdziałami tej opowieści. Co więcej, mimo rosnącej popularności takiej epickiej, gitarowej muzyki, pochodzący z Bostonu kwintet nadal jest klasą samą dla siebie. Sam tytuł wskazuje, że nad płytą unosi się konkretny koncept, a mianowicie pochodząca z osiemnastego wieku idea więzienia doskonałego autorstwa Jeremy'ego Benthama. Pomysł jest tyle prosty, co genialny: przypuśćmy, że zbudujemy więzienie, w którym nikt z osadzonych nie będzie miał pojęcia, kiedy i przez kogo jest obserwowany. Czy wtedy będzie kontrolował się sam, nakładając sobie najpotężniejsze kajdany, jakie można sobie wyobrazić, bowiem głęboko zinternalizowane w umyśle?

Isis natknęło się na ideę Panopticonu dzięki esejowi Michela Foucalt, który trzydzieści lat temu ukazał ją w zupełnie nowym kontekście współczesnego społeczeństwa. Ciężki temat, ale wart poświęcenia mu dzieła sztuki. Isis oscyluje wokół tego motywu przewodniego przez niecałą godzinę, dostarczając lawiny doświadczeń i wciągając słuchacza w zaklęty emocjonalny krąg, jak nigdy dotąd zdominowany przez smutek, żal, ale pełne spokoju i być może rezygnacji. O ile na poprzednich płytach dominowała czysta rozpacz, teraz emocje są bardziej skupione, a momentami na powierzchnię wypływa nadzieja. Podobnie ma się rzecz z brzmieniem, bez wątpienia bardziej kontemplacyjnym niż w przeszłości. Początkowy atak gitar i ostrego wokalu już po pół minuty ustępuje miejsca wstrzemięźliwości. Znacznie więcej na "Panopticon" jest gitar skupionych i o ile nadal doskonale uwypuklony jest każdy instrument, o tyle brzmienie całości wydaje się być pełniejsze, pozostawiając mniej niedopowiedzeń i miejsca w głośnikach. Wokali jest chyba jeszcze mniej niż na "Oceanic", Aaron Turner nadal wrzuca wrzeszczane frazy, robi to jednak bardzo oszczędnie i niejednokrotnie stara się wydobyć z siebie nieśmiałe melodie. Głosu jest jednak niewiele i ewidentnie wyczuwalny jest zamiar uczynienia go kolejnym instrumentem, intensyfikującym emocjonalną warstwę płyty. Tekstów jest więc niewiele, przy czym one także komponują się z traumatycznym więzieniem idealnym.

"Panopticon" należy słuchać jako całości, wtedy jego pełen cierpliwości urok staje się najlepiej wyczuwalny. Muzycy nie przyspieszają punktowania dramaturgii pozwalając utworom rozwijać się powoli do monumentalnych, prawie dziesięciominutowych form, często częstując nas frazami tak kruchymi jak nigdy dotąd (vide: początek Backlit). Z drugiej strony, parę motywów jest wręcz chwytliwych. W rezultacie powstało dzieło skrajnie spójne, imponujące, podszyte ukrytą dynamiką, przenikający wieloma sensami, niejasne niczym tekst wpisany w tekst i pozostawiające słuchacza z jego odczuciami. To prawda, że momentami ewidentnie nasuwają się skojarzenia z Mogwai, Tool w Syndic Calls, że wyciszenie i pisk drążący nas niczym wyrzut sumienia w Wills Dissolve jest żywcem wyjęty z Sigur Ros, że koncepcyjna forma odnosi nas do Pink Floyd, ale co z tego? Zostaliście ostrzeżeni, więc bez najmniejszej wątpliwości mogę was zachęcić do zagłębienia się w "Panopticon". I wierzę, że jego nastanie się nie przybliża.

[Piotr Lewandowski]