Każdy kolejny koncert Melvins jako kwartetu z Big Business w składzie robi na mnie lepsze wrażenie, a każda kolejna płyta – gorsze. Pisząc o poprzedniej, The Bride Screamed Murder, miałem nadzieję, że następnej w tamtym składzie już nie będzie i proszę, Freak Puke przynosi kolejną woltę Melvinsów. Nie tylko dzięki włączeniu do zespołu Trevora Dunna, z którym Buzz i Dale grali wcześniej w walcu pod nazwą Fantomas Melvins Band, ale także dzięki sięgnięciu po szczególne instrumentarium. Dunn gra wyłącznie na kontrabasie, Crover na zestawie perkusyjnym z lat 1940.i sięga nawet po miotełki, a Osborne swoją aluminiową gitarę traktuje bardziej miękko. W rezultacie, charakterystyczne melvinsowe riffy, zagrywki instrumentalne i pomysły kompozycyjne, ukazują się w nowym, bardzo atrakcyjnym świetle. Kapitalnie wypada Dunn, który w trakcie riffów siłą rzeczy pozostaje na drugim planie, ale gdy tylko otrzymuje trochę miejsca, wykorzystuje to doskonale i świetnie spina rockowe klocki improwizowanymi pasażami, często granymi arco.
Melvinsi odjęli nieco ciężaru nie tracąc na intensywności i dystansu do samych siebie. Dzięki temu rockistowska powłoka, najbardziej widoczna w kowerze koszmarnego „Let Me Roll It” Paula McCartneya, skrywa dużo ironii i przewrotności, na pierwszy plan wysuniętej w abstrakcyjnym zamknięciu albumu. Zarazem Melvinsi jak mało kto pozwalają się cieszyć soczystym uderzeniem klasycznego rockowego formatu. Kolejna udana wolta na początek czwartej dekady istnienia – brawo.
[Piotr Lewandowski]