polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
JELLO BIAFRA WITH THE MELVINS Sieg Howdy!

JELLO BIAFRA WITH THE MELVINS
Sieg Howdy!

Współpraca Jello Biafry z Melvinsami okazała się mieć trwały charakter - w tym roku odbyły się trasy koncertowe - ale "Sieg Howdy!" nie jest pełnoprawnym następcą świetnej "Never Breath What You Can't See", gdyż na płycie znajdują się jedynie cztery premierowe i autorskie utwory. Oprócz tego otrzymujemy kower Alice Cooper'a, Dead Kennedys, trzy remiksy utworów z pierwszej płyty formacji oraz nową wersję The Lighter Side of Global Terrorism. Paradoksalnie album sprawia jednak olbrzymią frajdę. Po pierwsze, choć zgodnie z wyznaniem Buzza Osborne'a, Melvins raczej akompaniują Jello i oddają mu pierwszy plan, dwa pierwsze utwory, czyli Halo of Flies Coopera oraz reinterpretacja The Lighter... wskazują, na wzrost roli Melvins. Łącznie trwają one przeszło piętnaście minut, oba przynoszą obłąkane, rozbudowane fragmenty instrumentalne, odwołujące się do ostatniej genialnej płyty Melvins nagranej z Lustmordem. Szczególnie w The Ligter... transowy obłęd wciąga nieubłaganie, rzucając na skądinąd świetny punkowy kawałek nowe światło. Następujące później nowe kompozycje nie przynoszą fundamentalnej zmiany w zestawieniu z pierwszą płytą. Nowości kryją się raczej w detalach, jak zaskakujące efekty na gitarze w Lessons In What Not to Become, czy wyeksponowany bas w noise'owym Wholly Bun Bull. Poza tym Biafra i Melvinsi postępują zgodnie z regułą, że zwycięskiego składu się nie zmienia, racząc nas soczystym czadem i wisielczym humorem. Czyżby dopiero po latach Jello odnalazł najbardziej odpowiednią dla siebie formację? Koncertowe wykonanie Kalifornia Uber Alles wskazuje, że ziarnko prawdy w tym przypuszczeniu jest. Gdy usłyszałem je na żywo kilka miesięcy temu, zostałem rzucony na kolana nową aranżacją, z powoli rozkręcającą się motoryczną pierwszą zwrotką i późniejszą eksplozją brzmienia. Jak określił to mój znajomy - wtedy zrozumiał, że przez te wszystkie lata słuchaliśmy błędnej wersji Dead Kennedys! Uwzględniając nowy tekst zadedykowany aktualnemu gubernatorowi Kalifornii Arnoldowi Schwarzeneggerowi, dostajemy utwór zabójczy i tak też brzmi on na płycie. Już dla tej przeróbki warto po tę kompilacyjną płytę sięgnąć. Kolejnym gwoździem programu jest Dawn of the Locust zremiksowany przez Dalek - genialnie łączący jego talent do apokaliptycznych nawałnic i nastrój oryginalnego kawałka. Majstersztyk. Na tym tle kolejne remiksy autorstwa Ala Jourgensena oraz Toshi Kasai'a wraz z Dale'm Crover'em wypadają niepozornie, w niewystarczającym stopniu ingerując w strukturę utworu. Pozostaje niedosyt, szczególnie jeżeli przypomnimy sobie "Oceanic: Remixes and Reconstructions" Isis, dowodzące, że muzykę gitarową można remiksować w fascynujący sposób.

Podsumowując, album bardziej ucieszy osoby znające dokonania Jello i Melvins i sięgając po niego warto znać "Never Breath...". Warto także zwrócić uwagę, że jest on bardziej "melvinsowy", więcej tutaj ich transowości i gitarowego szaleństwa. Moim zdaniem to olbrzymia zaleta. Co prawda płyta mija w mgnieniu oka, z drugiej jednak otrzymujemy jedynie kilkanaście minut nowej, a generalnie świetnej, autorskiej muzyki formacji. Jeżeli doczekamy się kolejnej płyty rozwijającej tę konwencję, będę w siódmym niebie. W przeciwnym przypadku "Sieg Howdy!" pozostanie albumem nieokreślonym, przynoszącym momenty genialne, ale niedopowiedzianym.

[Piotr Lewandowski]