polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
JELLO BIAFRA WITH THE MELVINS Never Breathe What You Can't See

JELLO BIAFRA WITH THE MELVINS
Never Breathe What You Can't See

Czasem pewne plotki krążą tak długo, że aż przestaje się w nie wierzyć i traktuje jak nieziszczalne majaczenia, szczególnie, gdy przynoszą one obietnicę niewiarygodnych wydarzeń. Tak było z pogłoskami o współpracy Jello Biafry i Melvinsów, o której nieśmiało przebąkiwano od trzech lat. Ostatnimi namacalnymi dowodami były wspólne koncerty w roku 2002-im, zdominowane przez materiał najsłynniejszej kapeli Biafry, czyli Dead Kennedys. W odniesieniu do punka jest to może nieco niestosowne, ale niejeden fan liczył na odrodzenie się tej legendy hard-core'a, słusznie uznawanej za twórcę gatunku. Wydarzenia ostatnich lat, tyle zaskakujące co niesmaczne, sfinalizowane procesem sądowym oraz trasą Dead Kennedys bez udziału Jello, rozwiewają jednak wszelkie nadzieje. I wcale mnie to nie martwi, bowiem w ten sposób nigdy nie dojdzie do absurdalnego zmartwychwstania. W międzyczasie Jello przeistoczył się czołowego trybuna Ameryki, przemawiając na przeróżnych spotkaniach, mityngach i spędach kontestatorów panującego porządku. Muzyka zeszła tak jakby na drugi plan. Tym bardziej zaskakująca jest premiera płyty nagranej z Melvinsami, którzy obecny rok mogą zaliczyć do niezwykle płodnych. Przed dwoma miesiącami ukazał się nagrany z Lustmordem "Pigs of the Roman Empire", teraz przyszedł czas na "Never Breathe What you Can't See". Po płycie ambientowo-psychodelicznej dostaliśmy porcję wściekłego punk-rocka, powalającego energią i pędzącego na złamanie karku w każdej minucie płyty. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to najlepszy album Biafry od czasu wydanej w roku dziewięćdziesiątym kooperacji z NoMeansNo pt. "The Sky Is Falling and I Want My Mommy". I co ważne, w równym stopniu nosi piętno obu stron współpracy. Autorem wszystkich tekstów jest Jello, on także pełni funkcję wokalisty, jedynie momentami uzyskując wsparcie Buzza. Jednak w warstwie muzycznej, duch Dead Kennedys jest równie namacalny, co fizyczna wręcz obecność Melvinsów i ich stylu. Dlatego muzyka zawarta na płycie jest co najmniej świetna, a może nawet rewelacyjna.

California uber Alles

Jello Biafra jest chyba jednym z najmłodszych punkowców w historii naszej planety. Jak sam deklarował w filmie dokumentującym historię punk-rocka, po raz pierwszy zorientował się, że świat dookoła nie jest taki, jak pozornie się wydaje i jakim prezentują go media i politycy, gdy zobaczył zabójstwo prezydenta Kennedy'ego i całe związane z tym zamieszanie. Miał wtedy lat pięć i zalęgło się w nim poczucie permanentnej niewiary i podejrzliwości wobec obowiązującej wersji wydarzeń. W tym kontekście nazwa powstałego pod koniec lat siedemdziesiątych zespołu wydaje się wręcz freudowska. A mając lat siedem, przyszły wywrotowiec usłyszał po raz pierwszy rock'n'rolla, gdy jego rodzice przypadkiem natrafili na taką muzykę w radio. Wyłączyli ją natychmiast, ale wirus zdążył się zalęgnąć. Metoda twórcy psychoanalizy była chyba bliska naszemu bohaterowi, ponieważ swój absurdalny pseudonim stworzył on metodą wolnych skojarzeń. Najważniejsze, że dziewiętnastego lipca roku pańskiego siedemdziesiątego ósmego, po całych siedmiu dniach prób, Dead Kennedys debiutowali na scenie, oczywiście w San Francisco. Rok później ukazał się pierwszy singiel, wydany w założonej w tym celu wytwórni Alternative Tentacles. W ten sposób chłopaki wytyczyli szlak i wskazali metodę, która na długie lata stała się podstawą działania sceny punkowej. A sama wytwórnia najpierw zyskała miano kluczowej dla amerykańskiego podziemia, by w ostatnich latach stać się wymownym gwoździem do trumny Dead Kennedys.

Ale po kolei. Zanim jeszcze zrewolucjonizowali punka, od pierwszych swoich dni Kennedysi oddali się aktywnej i wywrotowej działalności społecznej. Już jesienią roku siedemdziesiątego dziewiątego, Jello wystartował w wyborach na burmistrza San Francisco, zajmując czwarte miejsce z wynikiem 3,5% głosów. W ramach kampanii wyborczej odbyło się sporo happeningów, z koncertami nago na czele. Równocześnie zaczęły się problemy z prawem. Kolejne single stawały się punkowymi klasykami, gdy obecnie patrzę na listę tych wydawnictw, czuję się podobnie jak studiując rejestr nagrań Beatlesów - hit za hitem. Gdy wreszcie ukazał się album "Fresh Fruit for Rotting Vegetables", sukces był murowany. Zespół stał się pierwszą niezależną amerykańską kapelą punkową, która odniosła sukces w Europie, głównie dzięki trasom koncertowym. Alternative Tentacles także rosła w siłę i obejmowała swoimi mackami coraz większą liczbę umysłów - wiosną 81' ukazała się składanka promująca nowe obiecujące kapele, a wśród nich D.O.A., Black Flag, Flipper i Bad Brains. Toż to większe nasycenie gwiazd niż w Realu Madryt. Wtedy też blady strach ogarnął brytyjski przemysł muzyczny, bowiem singiel "Too Drunk To Fuck" mężnie wspinał się na liście przebojów osiągając trzydziestą pierwszą pozycję. Jednego oczka zabrakło, by zdobyć prawo do występu w niedzielnym szlagierze BBC, czyli programie "Top of the Pops". Szkoda, że się nie udało, być może wtedy punk trafiłby pod strzechy nie dzięki żenującym wyczynom Sex Pistols w jednym z angielskich tokszołów, lecz dzięki bardziej inteligentnej prowokacji. Kolejne płyty Kennedysów przynosiły jeszcze więcej agresji, energii i przesuwały granice hard-core'owej jazdy. Wściekłość uderzała jednak głównie z tekstów Biafry, uporczywie tkwiącego w estetyce "Fuck everything" i mieszającego z błotem wszystko od decyzji Ronalda Reagana, przez religijne dogmaty i zaślepienia, po kwestię przemocy na punkowej scenie. Co ciekawe, większość z tych "demagogicznych i populistycznych" paszkwili znalazła niestety swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Napięcie wokół muzyków związanych z Alternative Tentacles narastało przez całe lata osiemdziesiąte, znajdując swoją kulminację w aferze związanej z ultrakontrowersyjną okładką do "Frankenchrist" autorstwa H.R. Gigera. Wtedy też, czyli w roku osiemdziesiątym piątym, rozpoczęła się działalność senackiej komisji naszpikowanej świętoszkowatymi bigotami pod szyldem Parent Music Resource Center (PMRC), de facto dążącej do wprowadzenia cenzury i umieszczenia na indeksie kapel uznanych za antychrześcijańskie, naruszające tradycyjne wartości i w ogóle przez szatana natchnięte. W efekcie, już rok później rozpoczął się proces przeciwko Dead Kennedys. Zakończył się on rok później, nikt nie powędrował za kratki, ale wydawnictwa Alternative Tentacles zostały wykluczone z ogólnokrajowych sieci sprzedaży, czyli de facto ocenzurowane. Okazało się jednak, że wysyłkowa dystrybucja może być wystarczająca, o czym świadczą kolejne lata wytwórni, przyciągającej kolejne generacje muzyków - dość wspomnieć NoMeansNo, Alice Donut, Victims Family, Brujeria, Dog Faced Hermans, Neurosis i szereg innych.

Czas wielu projektów

Jesienią osiemdziesiątego szóstego roku ogłoszono koniec Dead Kennedys, zespołu, który pozostawił po sobie kilka rewolucyjnych płyt i całą armię naśladowców. Jello zawsze był bardziej punkowym trybunem niż wszechstronnym kompozytorem, więc jego dalsza droga naznaczona została kilkoma monodeklamowanymi płytami zawierającymi jego tyrady. Część z nich została użyta przez innych wykonawców, najlepszym przykładem fantastyczny utwór na "Let Us Play" Coldcut'a. Pierwszy "mówiony" album pojawił się w osiemdziesiątym siódmym roku, a traktujący o pierwszej wojnie w Iraku "Die for Oil, Sucker", był najlepiej sprzedającą się płytą wytwórni od czasu Dead Kennedys. Jello rozpoczął tę specyficzną twórczość, która stała się po pewnym czasie charakterystyczna dla AT. Dość wspomnieć, że oprócz nagrań Biafry, w analogicznej formie ukazują się przemowy najbardziej chyba znanego amerykańskiego dysydenta, czyli Noama Chomsky'ego, a także Howarda Zinna, Grega Palasta, świętej pamięci Wesley Willisa, hinduskiej pisarki Arundhati Roy i innych. Ostatni mówiony album Biafry pojawił się dwa lata temu.

Jello nie zrezygnował oczywiście z muzycznych dokonań. Już w osiemdziesiątym ósmym roku zawiązał się jego wspólny projekt z liderem Ministry Alem Jourgensonem. Ponownie freudowska metoda zadziałała, pierwszym słowem, jakie przyszło Biafrze do głowy był Lard i było ono tak absurdalne, że Al padł ze śmiechu na ziemię. Muzyka grupy, będącej po prostu Ministry z Biafrą na wokalu jest równie przytłaczająca. Do tej pory ukazały się trzy płyty, delikatnie mówiąc, dość jednorodne stylistycznie. Polecam jednak tytułowy kawałek z ostatniej płyty "70's Rock Must Die", będący jedną z lepszych parodii, jakie zdarzyło mi się słyszeć. Kolejnym projektem był, ciekawszy według mnie i przynoszący rewelacyjną dawkę gitarowego noisu, Tumor Circus, założony przez Jello, gitarzystę Grong Grong Charliego Tolnaya i trzech muzyków Steel Pole Bathtub. W międzyczasie pojawiły się jeszcze kooperacje z D.O.A. i - najlepsza z tego typu projektów - wspomniana już płyta z NoMeansNo. A równo dziesięć lat temu, fani zostali zaskoczeni albumem z Mojo Nixonem, sielankową płytką country, mającą wykpić komercjalizującego się i nudnego punka.

Wtedy też wynikły historie, które na scenie punkowej wyglądają po prostu głupio. Najpierw punkowa samozwańcza Biblia, czyli zin Maximum Rock'n'Roll zaprzestał recenzowania i reklamowania wydawnictw Alternative Tentacles, uznając je za "nie-punkowe". Bądź, co bądź, cenzury i fundamentalizmu raczej po punkowcach się nie oczekuje, ale jak widać, rozkład głupoty i krótkowzroczności jest w tej subpopulacji podobny jak w próbie generalnej. Absurd sięgnął jednak zenitu w roku dziewięćdziesiątym ósmym, kiedy Biafra został pozwany przez dawnych kumpli z zespołu, oskarżających go o zbyt niskie wypłaty tantiemów, niewystarczającą promocję i chcących przejąć kontrolę nad katalogiem Dead Kennedys. Spór zaczął się w momencie, kiedy Jello sprzeciwił się wykorzystaniu "Holiday in Cambodia" w reklamie Levisa. Po prostu uwierzyć się nie chce. Biafra sprawę przegrał, wytwórnia stanęła na krawędzi bankructwa, którego widmo jednak na razie udało się odsunąć. Dead Kennedys ruszyło także w trasę koncertową z innym wokalistą, docierając nawet do Polski i grając z Krakowie wraz z Chumbawambą. Trzeba przyznać, że dobrali się idealnie, punkowcy wierni ideałom.

Warto wspomnieć także o naprędce zawiązanym podczas protestów w trakcie szczytu Światowej Organizacji Handlu w Seattle projekcie NO WTO Combo, złożonym z Biafry, basisty Nirvany i Sweet 75 Krista Novoselica, gitarzysty Soundgarden Kima Thayila i perkusistki Giny Mainwal (Sweet 75). Grupa wystąpiła u boku Spearhead, grając kilka numerów Dead Kennedys i także naprędce sklecone, improwizowane kawałki. Występ ukazał się na płycie jako "Live from the Battle of Seattle". Następnym podejściem do muzyki Kennedysów były sporadyczne występy z Melvinsami, począwszy od roku dwa tysiące pierwszego.

"Never Breathe What You Can't See"

Mimo, że będący w podobnym wieku i działający już przeszło dwadzieścia lat, Melvins i Biafra nie mieli w przeszłości wiele wspólnego. O ile Melvins byli zawsze fanami Dead Kennedys, o tyle Jello zetknął się z ich muzyką dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Pierwszym wspólnym wątkiem okazała się admiracja Alice Coopera. No cóż, każdy powód jest dobry, jeżeli w efekcie nawiązuje się tak obiecująca muzycznie znajomość. Ponieważ miało to miejsce niedługo po niechlubnym procesie i trasie DK bez Jello, Buzz Osbourne zaoferował trasę z towarzyszeniem swojego zespołu. Biafra od początku był jednak negatywnie nastawiony do odgrzewania kennedysowego kotleta, miał jednak w głowie trochę pomysłów na nowy materiał. W ten sposób zrodziła się jego, według mnie, najlepsza płyta od prawie piętnastu lat. Powstawała ona na raty, podczas nieregularnych spotkań, jednak rezultat jest absolutnie spójny. Połowa z ośmiu piosenek napisana została przez Jello, w drugiej partycypował Buzz, tworząc muzykę. Album nosi niezwykle wyraźne piętno obu stron kooperacji, zaistniał jednak efekt synergii i udało się wydobyć na powierzchnię dodatkową, niezwykle świeżą wartość. Jest aż zaskakujące, jak wielu gości wzięło udział w jej nagrywaniu, tak jakby zestawienie Biafry i Melvins nie było wystarczające. Pojawiają się członkowie: Tool (a konkretnie Adam Jones), Phantom Limbs, Fleshies, Frisk, Spitboy, Malnourished i Gag Order.

Melvins idealnie pasują do szaleńczego stylu Biafry, który od lat konsekwentnie atakuje słuchaczy swoimi diatrybami i prowokującą lewicowością. Często ociera się o styl filmowca Michaela Moore'a, stawiając głupkowate i najprostsze pytania, uporczywie kontestując dominującą wizję świata. W jego tekstach nie ma jednak tej nieznośnej nachalności i propagandy, cechującej szczególnie ostatni film Moore'a. Ostrze języka Jello zawsze wymierzone było w establishment i klasę rządzącą. Niewiele się zmieniło, ponieważ ostatnie lata miłościwego panowania George'a W. Busha dostarczyły wielu wywołujących wściekłość wydarzeń. Frustracja dotyczy więc tak zwanej "wojny z terroryzmem", ograniczania praw obywatelskich, przekrętów bushowej administracji - vide "McGruff the Crime Dog", w którym postać znana każdemu amerykańskiemu dziecku służy za metaforę amerykańskiej militarnej napastliwości. Jednym z najciekawszych momentów płyty jest wymierzony w religijnie uzasadniane ograniczenia "Caped Crusader", wśród współautorów piosenki wymieniono prokuratora generalnego Johna Ashcrofta i zamachowca z jedenastego września Mohammeda Attę. To oni zainspirowali Jello do refrenu: "Bóg jest wielki, bóg jest miłością, musimy wyrżnąć wszystkich niewiernych!" Dostało się także przeklętym yuppie, w nich wymierzony jest weselszy i wręcz banalny "Yuppie Cadillac". Takie ataki i tematy pojawiały się jednak już w przeszłości, nowością są motywy personalne. O ile Biafra odciął się po przegranym procesie od dawnych kumpli z zespołu i praktycznie nie chce nawet o nich rozmawiać, o tyle swojej złości dał upust w tekstach, dowodząc w kończącym płytę "Dawn of the Locusts", że jego pasja nie wygasła. Ten właśnie utwór jest jednym z najbardziej charakterystycznych na "Never Breathe What You Can't See", ponieważ jak w soczewce skupiają się w nim najlepsze cechy muzyki Buzza i Jello, a jednocześnie wnosi on wiele nowego. Melvinsi doskonale czują wisielczy humor i wściekłą energię tej muzyki, tak jakby z radością i lekkością grając melodyjne i punkowe kawałki, jak od dawna im się nie przydarzyło. Udało się uniknąć przygnębienia bijącego z płyt Lard, dominuje rewolucyjna energia. Jej kulminacją jest rewelacyjny "Islamic Bomb", będący bezpośrednią kontynuacją Dead Kennedys. Jednak to właśnie te kilka momentów, których autorstwo przypisać należy obu charyzmatycznym liderom, przynosi najmocniejsze chwile albumu i zapada w pamięć najgłębiej. Już otwierający album "Plethysmograph" wspaniale balansuje pomiędzy kennedysowym punkiem a melvinsową transową motoryką, "McGruff..." intensyfikuje wrażenie, a ostatnie dwie kompozycje doprowadzają ten amalgamat do skrajności.

Przyznaję, że w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że Biafra nagra jeszcze kiedyś tak dobry album. Fakt, dokonał tego w towarzystwie wyśmienitych muzyków, należy jednak przyznać, iż to on dowodzi całym zamieszaniem. Nie mamy na szczęści do czynienia z powielaniem dawno powstałych wzorców i reaktywowaniem Dead Kennedys pod inną przykrywką. Dostaliśmy za to rewelacyjny album, uderzający frustracją Jello i radością wyzierającą spod potężnej muzyki Melvins. Z jednej strony, mamy do czynienia ze spotkaniem znanych i uwielbianych przez wielu muzyków, a z drugiej, z czymś świeżym, mimo, że nie przynoszącym stylistycznej i brzmieniowej rewolucji. Życzę wszystkim muzykom takiej pasji po przekroczeniu czterdziestki. A wam, szanowni czytelnicy, polecam zdobycie "Never Breathe What You Can't See", bo naprawdę warto. Miejmy ponadto nadzieję, że koncert, który odbył się w San Francisco trzydziestego października z okazji dwudziestopięciolecia Alternative Tentacles nie był jednorazowym wydarzeniem i będzie kontynuowany pełną trasą.

[Piotr Lewandowski]