polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Tomahawk Oddfellows

Tomahawk
Oddfellows

Rozbrat Mike’a Pattona z muzyką rockową trwał dobrych kilka lat – od Mit Gas Tomahawk do reaktywacji Faith No More. Anonymous był bowiem bardziej kaprysem Duane’a Denisona, zrealizowanym korespondencyjnie i nie kontynuowanym koncertami, a Fantomas to jednak co innego, projekt wyjątkowy i pomyślany na konkretne cztery osoby – może skoro Lombardo wyleciał ze Slayera, to znów o nich i ich usłyszymy. Na razie jednak Trevor Dunn zasilił Tomahawk, ale mam wrażenie, że najsilniejsze piętno na ich pierwszej od dekady płycie Tomahawka z piosenkami odcisnęła reaktywacja Faith No More – w dużej mierze skupiona na prezentacji staroci, przynosząca koncerty profesjonalne, choć bez perspektyw na coś nowego. Ale otwierająca też drogę na stadiony, skoro Patton znów śpiewa jak w latach 90.

Oddfellows to nowe piosenki, ale dobrze znane brzmienie i artykulacje, sprawdzone kompozycyjne zabiegi i ta „ponadgatunkowość”, która może szokować Wojciecha Manna, ale nie jest niczym zaskakującym dla osób śledzących ten zespół i jego członków. Tak, Denison swoim riffom nadaje lekko bluesowe zabarwienie, Patton podlewa całość atmosferą Morricone, Stanier okazuje się ostoją żywotności i precyzji raczej w stylu Helmet niż Battles, a Dunn raz po raz skłania do pytania, czy gra na gitarze basowej czy kontrabasie. Tak, to cholernie solidna robota w wykonaniu świetnych muzyków, doskonale wyprodukowana, ale ekscytacji, które pierwsze dwie płyty przynosiły od pierwszej do ostatniej sekundy, dostarcza jedynie momentami. Płyta, której słucha się z przyjemnością, ale też przez sympatię. Żeby ta reaktywacja miała dla mnie naprawdę sens, potrzebne są występy na żywo – dziesięć lat temu to był zespół grający koncerty, których się nie zapomina i teraz chyba bezpośrednia konfrontacja jest potrzebna, żeby przymknąć oko na miałkość nowego materiału.

[Piotr Lewandowski]