polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Peeping Tom Peeping Tom

Peeping Tom
Peeping Tom

Peeping Tom to zakończenie dwóch okresów długiego wyczekiwania. Po pierwsze, ten właśnie projekt Mike'a Patton'a obrósł już niemal legendą od czasu, gdy jakieś pięć lat temu w internecie pojawiły się pierwsze demówki grupy, wówczas będącej duetem Patton'a z Dan'em Automator'em. Po drugie, dla niektórych słuchaczy oczekiwanie było jeszcze dłuższe, gdyż po raz pierwszy od "Album of the Year" Faith No More i "California" Mr. Bungle, Mike po prostu śpiewa. Nie wrzeszczy i nie ryczy, nie skwierczy i nie bulgocze, nie używa arsenału efektów, lecz śpiewa, a na dodatek lekko, melodyjnie i zwodniczo. W istocie, debiutancki album Peeping Tom jest propozycją iście rozrywkową, która z pewnością trafi (także) do innego kręgu odbiorców niż wyznawcy Patton'a "awangardowego". Po długiej przerwie Mike znowu prezentuje album po prostu poskładany z piosenek, które, podręcznikowo poprowadzone w zwrotkowo-refrenowej konwencji opartej na hip-hopowej podstawie, składają się na czterdzieści kilka minut czystej frajdy. Choć odwołania do Lovage, absurdalno-pościelowego projektu Pattona, Automatora i Jennifer Charles sprzed pięciu lat są nieuniknione, uzasadnione i czasami zbyt widoczne, a pewne elementy takiej estetyki usłyszeliśmy też na płycie Pattona z X-ecutioners, to jednak Peeping Tom idzie w popowej elokwencji krok dalej.

Nie oczekujmy od tej płyty gatunkowego nowatorstwa, progresywnych rozwiązań czy momentów dla słuchacza wymagających. Płyta jest kpiarska, bezczelnie melodyjna i tekstowo właściwie pusta - jak na pop przystało, czyż nie? Zabawowy, luźny charakter całości podkreśla niezliczona liczba gości. Bity są udziałem Jel'a i Odd Nosdam'a z Anticonu, Amona Tobina, Massive Attack; partie perkusyjne nagrał Dale Crover z Melvins; sporo didżejskiej pracy wykonał Kid Koala. Wokalnie udzielają się Kool Keith, Doseone - chyba dawno, o ile w ogóle, nie słyszany w tak luźnym utworze jak tutaj, Bebel Gilberto i ostatecznie Norah Jones. Dzięki tej ostatniej o projekcie zrobiło się głośno też w mediach zazwyczaj Pattona ignorujących, bo jak tutaj nie wspomnieć, że grzeczna Norah na płycie jęczy i z frajdą wyśpiewuje wulgaryzmy? A że to chyba najsłabszy moment płyty, to inna sprawa.

Generalnie, nabity taką liczbą kooperantów album musi być nierówny, a przebłyski geniuszu w postaci Mojo, trzech utworach znanych jeszcze z dawnej demówki (Five Seconds, Your Neighborhood Spacemen i Celebrity Death Match), czy rozkosznym, latynoskim i "bunglowym" Caiperinha, przeplatają się z lekkim niedosytem, szczególnie w odniesieniu do muzycznego tła, jakie zafundowali nam na przykład Massive Attack, ostatecznie uzupełnionych kilkoma zgrabnymi rozrywkowymi kompozycjami. Peeping Tom moim zdaniem najlepiej, najbardziej przekonująco wypada wtedy, gdy Patton w pełni akceptuje konwencję będącą dla niego kompozycyjnym krokiem wstecz i ze swadą wykonuje utwory absolutnie popowe. Jednak utwory sprawiające wrażenie odrzutów, czy to z czasów Lovage (Sucker) czy FNM (We're Not Alone), nieco rozcieńczają album. Niemniej jednak, jeżeli tak miałaby wyglądać muzyka popowa serwowana w radio, to ten swoisty gabinet cieni jest po prostu fajną, niezobowiązującą, a momentami porywającą rozrywkę, na dodatek fantastycznie zaśpiewaną. I o to chodziło. Smacznego.

Wspomnieć jeszcze należy o cudownym wydaniu płyty, której okładkę zaprojektował Norweg Martin Kvamme, dbający o oprawę graficzną płyt Pattona od czasu "Mit Gas" Tomahawk i każdą kolejną podnoszący sobie poprzeczkę. Majstersztyk.

[Piotr Lewandowski]