Peeping Tom to zakończenie dwóch okresów długiego wyczekiwania. Po pierwsze, ten właśnie projekt Mike'a Patton'a obrósł już niemal legendą od czasu, gdy jakieś pięć lat temu w internecie pojawiły się pierwsze demówki grupy, wówczas będącej duetem Patton'a z Dan'em Automator'em. Po drugie, dla niektórych słuchaczy oczekiwanie było jeszcze dłuższe, gdyż po raz pierwszy od "Album of the Year" Faith No More i "California" Mr. Bungle, Mike po prostu śpiewa. Nie wrzeszczy i nie ryczy, nie skwierczy i nie bulgocze, nie używa arsenału efektów, lecz śpiewa, a na dodatek lekko, melodyjnie i zwodniczo. W istocie, debiutancki album Peeping Tom jest propozycją iście rozrywkową, która z pewnością trafi (także) do innego kręgu odbiorców niż wyznawcy Patton'a "awangardowego". Po długiej przerwie Mike znowu prezentuje album po prostu poskładany z piosenek, które, podręcznikowo poprowadzone w zwrotkowo-refrenowej konwencji opartej na hip-hopowej podstawie, składają się na czterdzieści kilka minut czystej frajdy. Choć odwołania do Lovage, absurdalno-pościelowego projektu Pattona, Automatora i Jennifer Charles sprzed pięciu lat są nieuniknione, uzasadnione i czasami zbyt widoczne, a pewne elementy takiej estetyki usłyszeliśmy też na płycie Pattona z X-ecutioners, to jednak Peeping Tom idzie w popowej elokwencji krok dalej.
Nie oczekujmy od tej płyty gatunkowego nowatorstwa, progresywnych rozwiązań czy momentów dla słuchacza wymagających. Płyta jest kpiarska, bezczelnie melodyjna i tekstowo właściwie pusta - jak na pop przystało, czyż nie? Zabawowy, luźny charakter całości podkreśla niezliczona liczba gości. Bity są udziałem Jel'a i Odd Nosdam'a z Anticonu, Amona Tobina, Massive Attack; partie perkusyjne nagrał Dale Crover z Melvins; sporo didżejskiej pracy wykonał Kid Koala. Wokalnie udzielają się Kool Keith, Doseone - chyba dawno, o ile w ogóle, nie słyszany w tak luźnym utworze jak tutaj, Bebel Gilberto i ostatecznie Norah Jones. Dzięki tej ostatniej o projekcie zrobiło się głośno też w mediach zazwyczaj Pattona ignorujących, bo jak tutaj nie wspomnieć, że grzeczna Norah na płycie jęczy i z frajdą wyśpiewuje wulgaryzmy? A że to chyba najsłabszy moment płyty, to inna sprawa.
Generalnie, nabity taką liczbą kooperantów album musi być nierówny, a przebłyski geniuszu w postaci Mojo, trzech utworach znanych jeszcze z dawnej demówki (Five Seconds, Your Neighborhood Spacemen i Celebrity Death Match), czy rozkosznym, latynoskim i "bunglowym" Caiperinha, przeplatają się z lekkim niedosytem, szczególnie w odniesieniu do muzycznego tła, jakie zafundowali nam na przykład Massive Attack, ostatecznie uzupełnionych kilkoma zgrabnymi rozrywkowymi kompozycjami. Peeping Tom moim zdaniem najlepiej, najbardziej przekonująco wypada wtedy, gdy Patton w pełni akceptuje konwencję będącą dla niego kompozycyjnym krokiem wstecz i ze swadą wykonuje utwory absolutnie popowe. Jednak utwory sprawiające wrażenie odrzutów, czy to z czasów Lovage (Sucker) czy FNM (We're Not Alone), nieco rozcieńczają album. Niemniej jednak, jeżeli tak miałaby wyglądać muzyka popowa serwowana w radio, to ten swoisty gabinet cieni jest po prostu fajną, niezobowiązującą, a momentami porywającą rozrywkę, na dodatek fantastycznie zaśpiewaną. I o to chodziło. Smacznego.
Wspomnieć jeszcze należy o cudownym wydaniu płyty, której okładkę zaprojektował Norweg Martin Kvamme, dbający o oprawę graficzną płyt Pattona od czasu "Mit Gas" Tomahawk i każdą kolejną podnoszący sobie poprzeczkę. Majstersztyk.
[Piotr Lewandowski]