Długo oczekiwanym (do studia muzycy wchodzili już ponad dwa lata temu) trzecim albumem wkracza Cukunft na nową, choć niegdyś już obraną, drogę własnych kompozycji. Nawiązując do tytułu płyty – to dzikie kwiaty już z naszego pola, a nie ze znalezionego w archiwach obrazka. Po interpretacjach utworów Bieregowskiego i Gebirtiga, Wilde Blumen wypełniają (z jednym wyjątkiem) nowe kompozycje Raphaela Rogińskiego plus jedna zespołowa. Ewoluująca formuła, jaka zdaje się być ideą grupy, znajduje tutaj swoje ucieleśnienie, a hasło „nowa muzyka żydowska” nabiera w tym przypadku bardziej dosłownego kontekstu. Kompozycje łączy spory ładunek smutku i nostalgii, nastrojem i klimatem przypominający starsze utwory, jakie wypełniły drugą połowę poprzedniego wydawnictwa. Ale poza ujmującymi melodiami i czystym, szlachetnym brzmieniem czuć również napięcie, drapieżność, są momenty uniesienia. To zestawienie delikatnych, subtelnych melodii z szorstkością i energią chyba w największym stopniu stanowi o sile i dojrzałości płyty. Właściwie każdy z ośmiu utworów to perełka, a kilka zwraca uwagę szczególną: frywolno-smutny „Nie dotykaj mnie”, z przejmującą, depresyjną końcówką; obłędny „Senny kwiatek”, uderzający na początku ostrymi zwarciami, potem przechodzący w urzekający klarnetowo-saksofonowy temat podszyty hipnotyczną partią gitary. Wreszcie dwa mocniejsze utwory – zadziorny „Mak” oraz „Dmuchawiec”, również pełne spięć, oba nieco bliższe temu znanemu z koncertów, transowemu i dynamicznemu wcieleniu Cukunftu.
Wilde Blumen to piękny, wciągający i pełen autentycznych emocji album, do którego zwyczajnie chce się wracać i który – nie wątpię - poruszy nawet mniej wrażliwego odbiorcę. A dla śledzących poczynania zespołu może to wreszcie znak większej jego aktywności, zwłaszcza, że z premierą płyty zbiegł się w czasie wyjątkowy krakowski koncert z rumuńską wokalistką Marią Raducanu, co w niedalekiej przyszłości znajdzie może swój ciąg dalszy.
[Marcin Marchwiński]