W poprzednim numerze, Joe Haege, twórca muzyki 31Knots i Tu Fawning, przyznaje, że pisze jej dużo. Ale nie spodziewałem się, że aż tak dużo, że starczyło i na pierwszy solowy album, wydany pod egidą Vin Blanc. Połowa materiału powstała na laptopie podczas europejskiej trasy 31Knots, po której zespół zrobił sobie dłuższą przerwę, która zresztą wyszła mu na dobre. Utwory na „Chrome Key” to bardziej abstrakcyjne formy niż w ww. zespołach, choć ciągle piosenkowe, narracyjne i z wokalem. Gdy Haege odchodzi najdalej od tamtych formacji, sięga po syntetyczne podkłady, które właściwie pozbawione są ornamentów, przeciwnie, kreślą chłodny obraz zanurzony w delay’ach i rytmach brzmiących jakby we wzmacniaczach porwały się membrany. Czasem idzie w zupełnie drugą stronę, grając przewrotnie radosną piosenkę na akustyczną gitarę i szybki bit ($100 Billz), albo rozpasaną formę z udawanymi smyczkami (No Praise).
Ale jest tu kilka utworów (The Party Never Started, Red Thread), które brzmią jak szkice dla 31Knots i Tu Fawning. Haege sięga wtedy po pianino, programuje synkopowane rytmy i czasem nawet podbija całość krótką gitarową frazą. Czasami efekty są rewelacyjne, jak w epickim Magnet's Dance, ale czasem każą się zastanawiać, jak numer zabrzmiałby zagrany przez zespół. Płyta ukazała się w nakładzie 500 sztuk w tym samym dniu, co nowy album 31Knots. Wydawałoby się, że to marketingowy samobój, ale chodzi o co innego – jest raczej jego swoistym uzupełnieniem, a w Europie sprzeda się go pewnie tyle, ile na koncertach 31Knots. Ale dlatego też wolałbym, żeby Haege skrócił ten album, nawet do epki, pozostawiając te kawałki, które trudno sobie wyobrazić w wykonaniu jego zespołów. Bo właśnie w tym neurotycznym prog synth popie jest najciekawszy.
[Piotr Lewandowski]