31Knots, może i najbardziej niedoceniona kapela gitarowa Ameryki, nie zasypuje gruszek w popiele i, zanim zaczną się o nią zabijać tuzy wydawnicze niezależnego świata od Sub Popu i City Slang przez Kill Rockstars i Dischord po Ipecac, oczekiwanie na kolejny album studyjny wypełniła krótką, treściwą i wciągającą epką. Efekt natychmiastowy - wołam o więcej i z usiedzieć nie mogę z radości, że każda kolejna propozycja zespołu wyraźnie świadczy o jego rozwoju i klarowaniu własnej, fascynującej wizji muzyki. Czy była to mocna jazda w przestrzeniach nakreślonych przez Fugazi i Karate na dwóch pierwszych albumach, czy wykorzystanie jazzowego i klasycznego myślenia o muzyce gitarowej na genialnym, emocjonalnie intensywnym do granic możliwości "Talk Like Blood", czy bardziej psychodeliczne pomysły na nowej epce bogatej w klawisze i rytmiczne kolapsy, 31Knots ciągle zachwycają tym, jak wiele można wycisnąć z minimalnego rockowego instrumentarium, jeśli tylko zupełnie się o rockowej konwencji nie funkcjonuje i śmiało podażą za intuicją.
Tej bezpośredniości, szczerości w muzyce tria z Portland wiele, także za sprawą charyzmatycznego wokalisty Joe Haege, a zaś imponująca techniczna sprawność muzyków jest wykorzystywana jako środek ku muzyce zniewalającej ogólnym wrażeniem i smakowitej w detalach. Ergo, nawet jeśli "Polemics" to jedynie około dwudziestu minut muzyki, tylko intro i cztery piosenki, w których na dodatek słychać, że ukazują zespół w połowie drogi między dwoma wyraźnymi przystankami, to jednak obserwowanie tej ewolucji nawet w pół kroku jest cholernie atrakcyjne. Jeśli trend się utrzyma, a wszystko wskazuje, że powinien, to dzięki zbliżającej się płycie "The Days and Nights of Everything Anywhere" 31Knots mogą się za kilka miesięcy znaleźć w zupełnie innej lidze.
[Piotr Lewandowski]