polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
31Knots wywiad z Joe Haege

31Knots
wywiad z Joe Haege

31Knots to niemalże archetypowy przykład niezależnego zespołu - konsekwentnie rozwijana wizja muzyki, coraz lepsze i dojrzalsze płyty, porywające koncerty jako główny sposób dotarcia do słuchacza. Przez to w naszym kraju trio z Portland jest nadal słabo znane, ale mamy przed sobą całe życie, żeby to nadrobić. Mamy nadzieję, że 31Knots zawitają i do Polski w czasie następnej trasy, a w tym momencie zachęcamy Was do sięgnięcia po ich rewelacyjny nowy album i do zapoznania się z wywiadem z charyzmatycznym wokalistą Joe Haege, którego spotkaliśmy przed koncertem 31Knots w Berlinie.

Wasza najnowsza płyta "The Days and Nights Of Everything Anywhere" zaskakuje eklektyzmem i bogactwem aranżacji. Słyszymy sporo fortepianu, trąbek, wiele drobnych elementów wzbogacających waszą muzykę. Czy rozbudowanie palety było największym wyzwaniem w trakcie pracy nad tą płytą?

Cóż, wyzwaniem było raczej powiedzenie sobie stop. Nie przesadzenie z wykorzystaniem nowych dla nas zagrywek, użycie instrumentów dętych czy fortepianu we właściwych momentach właściwych utworów, a nie zalania nimi całej płyty. Z pewnością znalezienie tego balansu było najtrudniejsze. Technicznie natomiast wyzwaniem było uchronienie mojego komputera przed eksplozją.

Czyli technologia się przydała? Do czasu ostatniej epki raczej nie było słychać, że komputer jest przydatnym dla Was narzędziem.

Absolutnie, teraz multiplikowanie wielu ścieżek było wręcz niezbędne.

Choć ciągle wyraźnie słychać styl 31Knots, to o ile kiedyś można było odnieść wrażenie, że za pomocą rockowego instrumentarium staracie się grać tak daleko nie-rockowe piosenki, jak to możliwe, to obecnie jest kompletnie odwrotnie - pokazujecie, że nie-rockowe środki świetnie służą nawet punkowym kawałkom.

To prawda i sądzę, że jest to reperkusją naszej frustracji związanej z poprzednią płytą "Talk Like Blood", gdzie w kilku utworach nie udało się zrealizować zamierzenia użycia w nich dodatkowych instrumentów i nadać im punkowego klimatu. Wtedy to nie wyszło, w studio nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu. Tym razem chciałem mieć pewność, że wreszcie wykorzystamy pomysły chodzące za nami od dłuższego czasu, jak trąbki, które nurtowały zarówno mnie, jak i basistę Jay'a. Każdy artysta, każdy muzyk w miarę rozwoju chce chyba sięgać po kolejne czynniki muzyki, które kocha. Uwielbiam tak wiele instrumentów, fortepian niemalże od kiedy pamiętam. Równocześnie uwielbiam muzykę wprowadzającą od czasu do czasu w konfuzję, jak rockowa piosenka z klasyczną partią fortepianu. To takie miłe uczucie, którego Linkin Park nigdy Ci nie zapewni. [śmiech]

Linkin Park też nigdy nie zbliży się do obłędu i otwartości waszych koncertów. Na "The Days and Nights Of Everything Anywhere" jak nigdy dotąd udało Wam się uchwycić groteskową aurę koncertów, ale z drugiej strony rozbudowane aranżacje utrudniają zapewne wykonanie tych kompozycji na żywo.

Miło mi słyszeć, że czujesz na płycie nasze koncerty. Odnośnie drugiego wątku, musimy więcej korzystać z samplera, którego co prawda używaliśmy już wcześniej, ale w mniejszym zakresie. Okazało się, że ruszając w trasę koncertową musieliśmy zmierzyć się z nieznanym do tej pory problemem, czyli zaadaptowaniem niektórych piosenek do grania live, decyzją, czy w ogóle dany utwór się do tego nadaje. A jeśli tak, to które z instrumentów puścić z sampli, a może z nich zrezygnować i na żywo grać bardziej surowe aranżacje. Nie było to łatwe, ale ważne, że nareszcie mamy utwory, które brzmią też na płycie tak, jak wyobrażałbym sobie nasze brzmienie widząc 31Knots na scenie. W przeszłości niektóre kawałki nie wywoływały we mnie takiego wrażenia.

"Talk Like Blood" oraz wcześniejsza płyta "It Was a High Time to Escape" wciągały pomysłem na brzmienie, a kompozycje były względnie spójne w ramach drążenia danej formy. Teraz postawiliście na kalejdoskop brzmień i rytmów. Co więcej, wydaje mi się, że konkretne teksty na nowej płycie są w większym stopniu poświęcone konkretnym ideom czy doświadczeniom, tworząc mocne historie czy wizje.

Ponieważ wiedziałem, że tym razem będziemy mieli więcej czasu i możliwości na wykorzystanie wielu środków w studio, to zastosowane w poszczególnych piosenkach instrumenty będą kreować pewien nieprzypadkowy obraz. Starałem się pisać teksty, których temat będzie abstrakcyjny, ale jednak w sposób uniwersalny. "The Days and Nights Of Everything Anywhere" to album odnoszący się do motywów obecnych chyba w głowie każdego człowieka. Choćby każdy zastanawia się nad pięknem, swoim pięknem, pięknem świata i tymi wszystkimi zabiegami, które podejmujemy by piękno osiągnąć. Stąd utwór otwierający płytę. Emocje i doświadczenia, które większość z nas ma na co dzień - na tym starałem się skupić, z nich wydobyć tematy utworów, tak aby teksty i muzyka sprawiały wrażenie całości, że poszczególne piosenki są wartościowe same z siebie, a nie tylko jako część albumu. A to wymagało, by każdy tekst miał wyraźną puentę.

Z drugiej strony od zawsze lubiłeś bawić się słowami, pełno w waszej muzyce było fonetycznych kalamburów i nadal je słychać, więc chyba nie tylko o precyzję wysłowienia się chodzi.

Złapałeś mnie, uwielbiam takie granie słowami. [śmiech] Kilka lat temu wydaliśmy album "A Word Is Also a Picture of a Word", którego tytuł zdradza te moją fascynację. Sens, jaki można uzyskać zestawiając słowa ze sobą to jedno, ale brzmienie słów jako takie potrafi być potężne. Czasami dwa totalnie głupie słowa można ze sobą zderzyć, uzyskując taki efekt fonetyczny, że wydają się fajne, nawet sensowne. Tym razem faktycznie chciałem być bardziej oszczędny w użyciu słów, ale największa nowością jest co innego, mianowicie pozwoliłem sobie częściej powtarzać frazy. Nie robię tego często, mam wtedy poczucie winy, wrażenie, że idę na łatwiznę - powtarzanie jednej linijki cztery tysiące razy jest symptomatyczne dla muzyki pop. Dlatego przez długi czas starałem się unikać tego w moich tekstach, ale obecnie znalazłem swój sposób na tego typu pisanie, zrozumiałem, że czasem dobrze jest powtórzyć pewne treści dla ich uwypuklenia.

Czy masz swoje wzorce, jeśli chodzi o używanie języka i operowanie nim w tekstach?

Dwie postaci są dla mnie najważniejsze - David Bowie i Jay-Z. Jeszcze Chuck D z Public Enemy. Poza tym, uwielbiam słuchać polityków i kaznodziejów, generalnie mówców występujących publicznie. Chodzi o sposób, w jaki kształtują oni swoje mowy, słowa których używają i których unikają - to ma kapitalne znaczenie, a ludzie z reguły niespecjalnie się nad tym zastanawiają. Fascynuje mnie wykorzystanie słów, kreowanie sensu, który mówcy chcą słowom nadać, albo raczej tego, co mówcy chcą, by odbiorcy uznali za ich sens. Polityka swoją drogą, wracając do muzyki - Jay-Z wywarł na mnie potężny wpływ. Wyciągnął mnie ze świata ograniczonego do indie-rocka, pokazał, że słowa można pożytkować w zupełnie inny sposób niż mi wówczas znany. W życiu nie chciałem go kopiować, przecież wiesz, jestem tylko głupim, małym białasem, ale jego styl mnie inspiruje.

Jay-Z rzeczywiście nieco zaskakuje w kontekście 31Knots, ale o hip-hop i tak chciałem Cię zapytać. Sięgacie po typowo hip-hopową metodę składania hołdu cenionym przez Was twórcom, czyli nieprzypadkowe sample. W szczególności, na epce "The Curse of the Longest Day" jest sampel z Szostakowicza, a w "Sanctify" na ostatniej płycie wykorzystane są sample z Beethovena i Archie Shepp'a. Sens sięgania po Sly Stone'a przez The Roots jest identyczny.

To prawda. Mam swój świat, swoich bohaterów i choć nie mają oni wiele wspólnego w bohaterami hip-hopowymi, to bardzo mi się podoba sposób wyrażania w hip-hopie szacunku i podziwu dla muzycznych autorytetów. Oni samplują Sly'a, dla mnie będzie to Szostakowicz, jego muzyka mnie porusza. Tak na marginesie, to strzeliłem gafę na okładce do "The Days and Nights Of Everything Anywhere" - to nie jest Beethoven, to Brahms!

Żartujesz, mi brak wiedzy, żeby na to wpaść.

Mi także, przypadkiem się zorientowałem po fakcie i to całkiem niedawno, jak fatalnie mi się popieprzyło. Trzeba to napisać na stronie internetowej, bo wstyd.

To zmieniamy temat, ok.? Wspomnieliśmy Waszą starszą epkę i właśnie - praktycznie po każdym albumie wydajecie epkę wypełniającą oczekiwanie na kolejną długą płytę. Co was pociąga w formie epek?

Gdy zaczynasz pisać nową muzykę, powstają piosenki, w które wkłada się wiele wysiłku i chce się pokazać światu, ale w momencie, gdy na poważnie zaczyna się myśleć o płycie, okazuje się, że te, chronologicznie pierwsze, kawałki na nią nie pasują. A jeśli nawet można by je wykorzystać, to na pewno nie w pierwotnie wymyślonym układzie. Czasami, tak jak było z "Polemics", epka jest dobrym miejscem na spróbowanie nowych, bardziej eksperymentalnych pomysłów. Epka jest właściwym miejscem dla takich poszukiwań, jeśli wyjdzie zbyt dziwnie, to tylko epka, trafia przeważnie do osób lubiących twoją muzykę i ciekawych twych poszukiwań. Natomiast album zdecydowanie tworzy twój wizerunek, jest postrzegany jako reprezentacja ciebie w danym momencie czasu. "Polemics" było właśnie takim eksperymentem, te pięć piosenek nagrałem w większości na domowym komputerze. Wymowny był los jednego utworu, który nagraliśmy w studio i efekt nikomu się nie podobał. Po czym w domu odjąłem trochę gitary, dołożyłem klawiszy, organów i wokalu, utwór zyskał zupełnie nowe oblicze.

Rzeczywiście "Polemics" jest najdziwniejszą z Waszych płyt/epek, najbardziej psychodeliczną. Za to wcześniejsza epka "The Curse of the Longest Day" była idealnym pomostem między płytami "It Was High Time to Escape" i "Talk Like Blood". Można było narysować linię wyznaczaną przez album i epkę i po kilku kolejnych miesiącach na tej linii pojawiał się logicznie kolejny album.

To prawda i myślałem, że z "Polemics" będzie podobnie. Ale gdy już ją nagraliśmy okazało się, że jest ona raczej odbiciem na bok. Moim zdaniem nagranie tej płytki było dla nas rozwijającym doświadczeniem. Gdy teraz patrzę na ostatnią epkę i późniejszy album i rysuję między nimi linię, to jeszcze nie potrafię sobie wyobrazić, jak te diametralnie różne stylistyki zaowocują w przyszłości. Na swój sposób pociąga mnie, żeby na kolejnym albumie mniejszą uwagę przykładać do brzmienia konkretnych kawałków. Za wcześnie jednak o tym mówić, nie myśleliśmy jeszcze o następnej płycie.

Na "The Days and Nights Of Everything Anywhere" z miksami pomógł Wam Greg Saunier z Deerhoof, którzy zresztą też ostatnio nagrali cholernie dobry album.

"Friend Opportunity"? Genialna płyta, absolutnie fantastyczna. Byłem aż zaskoczony jej popularnością, ponieważ to naprawdę dziwna, bardzo dziwna płyta. Uwielbiam ją. Deerhoof to jeden z naszych ulubionych zespołów, a sposób, w jaki Greg miksuje płyty jest zdumiewający. Dźwięki które wybiera i brzmienia, które uzyskuje - coś wspaniałego.

Czy Twoim zdaniem znaczenie produkcji i miksu dla kształtu i sukcesu płyty może być duże?

Tak, z pewnością. Jeśli Greg miałby więcej czasu i mógłby poświęcić naszej płycie więcej uwagi - nie miksował bowiem jej od początku do końca - pewnie parę rzeczy byłoby na niej lepsze. Ale ze względu na sposób, w jaki on miksuje płyty, sami byliśmy odważniejsi w pracy nad albumem. Co więcej, moim zdaniem jednym z największych bolączek niezależnej sceny jest brak dobrej produkcji. Teraz się nieco poprawiło, ale dziesięć, czy kilka lat temu wiele dobrych płyt sporo straciło na tym, że wszystkie brzmiały identycznie. Obecnie ludzie coraz lepiej zdają sobie sprawę, jak łatwo jest użyć komputera i uzyskać specyficzne brzmienie.

Niby tak, ale obecnie w Polsce ma miejsce bardzo ciekawy zwrot w stronę analogowego nagrywania i kilka genialnie brzmiących albumów ostatniego czasu właśnie tak zostało zarejestrowane. Tak jakby udało się uchwycić prawdziwe brzmienie tych zespołów, całą jego siłę.

Jasne, zabawy z komputerem są ryzykowne, dają złudzenie, że nawet ze śmieci można za pomocą komputera zrobić świetną muzykę. Dla nas wykorzystanie komputera nie jest jednak metodą zrekompensowania słabego nagrania w studio - tam staramy się nagrać muzykę jak najlepiej i najwierniej, by potem na komputerze dodać jej dodatkowego wymiaru.

Wy komputera nie przedawkowaliście, a jeśli pomógł on w nagraniu tak świetnej płyty jak "The Days and Nights Of Everything Anywhere", to nie ma się co na technologię krzywić. Dzięki za rozmowę i zapraszamy do Polski podczas kolejnej trasy.

[Piotr Lewandowski]