polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Artur Maćkowiak Iconic Rapture

Artur Maćkowiak
Iconic Rapture

Kontynuacja owocnych solowych poczynań Artura Maćkowiaka, bo po dobrym It's not for real sprzed dwóch lat pojawia się nie mniej udany Iconic Rapture. Zasadniczo nie przynosi rewolucji, znów w głównej mierze to wyraz konsekwencji i własnego, budowanego kolejnymi płytami stylu, jaki fajnie sprawdza się w zetknięciu z muzyką gitarzysty na żywo i obserwacją jej powstawania, ale też przynosi ciekawe, porządnie pomyślane i zrealizowane albumy. Solowa płyta numer cztery to jedna z łagodniejszych i bardziej nastrojowych w dorobku Maćkowiaka, znów z właściwym dla niego "piętrowym" budowaniem warstw dźwięku, ale w zasadzie bez głośniejszych uniesień (wyraźniej obecnych na poprzednim), wciągająca tworzonym bardzo czujnie i z pietyzmem klimatem, pozwalającym wyraźniej uchwycić detale, z których jest tkany. Pewną nowością jest dodanie do gitarowych pętli i delikatnie falującego tła syntezatorowych motywów, obecnych już na poprzednich płytach, ale tutaj w raczej wcześniej niespotykanych proporcjach. Płynne przenikanie się gitarowych i klawiszowych warstw przyniosło dobry, zarówno w kontekście nastroju, jak i budowania napięcia efekt. W dwóch utworach pojawiają się klarnetowe partie Jerzego Mazzolla, dość dyskretne, ale dodające ciekawego kolorytu. Również w dwóch kompozycjach - i to już całkowita nowość - słyszymy wokal Maćkowiaka, który co prawda przekonuje mnie umiarkowanie, ale nie burzy niczego, co tak zgrabnie na przestrzeni całej płyty jest budowane. Kolejny dobry album szubińskiego gitarzysty, skąpany w charakterystycznym transie i którego relaksujące właściwości wystarczają na więcej niż tylko jedna z nim przygoda. 

[Marcin Marchwiński]