Najpierw spontaniczna, zarejestrowana na koncercie płyta Live at Kisielice, a potem kolejne solowe płyty - Się Żegnaj Roberta Piernikowskiego i Lovely Interstellar Trip Etamskiego. Każde z tych wydawnictw ukazuje inne spektrum zainteresowań muzyków, a koncerty na żywo jako P/E pokazują styk twórczości obu artystów. Rozmawiamy z nimi w trakcie ich wspólnej pracy koncertowej. Jedynie pierwsze pytanie dotyczy ich współpracy, potem na każde kolejne odpowiadają osobno, koncentrując się na własnej perspektywie. Poniższy wywiad można więc przeczytać na trzy sposoby: osobno jako wywiad z Piernikowskim, osobno jako wywiad z Etamskim lub całościowo potraktować go jako rozmowę z P/E. Zapraszamy.
Zacznijmy od rzeczy prozaicznej – jak doszło do Waszej współpracy? To tym bardziej ciekawe z tego powodu, że Wasze pierwsze wspólne wydawnictwo to zarejestrowany koncert, czyli spontaniczna rzecz.
[Piernikowski] Kiedy pracowałem w Empiku wpadła mi w ręce płyta Przemka Zabrudzony Garnitur. Posłuchałem jej i stwierdziłem, że jest to pokrewne do tego co tworzę. Skontaktowaliśmy się i mieliśmy coś razem zrobić, ale tak długo się to przeciągało, że w końcu nic nie zarejestrowałem. Trzymaliśmy kontakt by wkońcu się spotkać na koncercie i improwizując, stworzyliśmy materiał.
[Etamski] Przez cały czas wiadomo było, że mamy trochę pokrewne dusze. Nadawaliśmy na podobnych falach i tworzyliśmy rzeczy spójne brzmieniowo, wywodzące się z tego samego źródła, chociaż mamy trochę inne myślenie.
[Piernikowski] Jeśli chodzi o hip hop, to opieramy się na podobnym trzonie. Także geograficznie – kazało się, że obaj mamy konotacje Świnoujskie.
[Etamski] Robert tam mieszkał, a ja spędzałem tam każde wakacje będąc dzieckiem. Znamy te klimaty i to też nas połączyło.
[Piernikowski] Czułem, że artystycznie jest między nami artystycznie przecinająca się linia i prędzej czy później ta współpraca musi nastąpić.
[Etamski] A co do płyty Live at Kisielice – mieliśmy możliwość jej zarejestrowania, więc z tego skorzystaliśmy. To był pierwszy koncert po dwóch próbach – spotkaliśmy się, siedzieliśmy i graliśmy cały dzień i postanowiliśmy że to zarejestrujemy. Koncert był w stu procentach improwizowany. Teraz staramy się konsekwentnie podążać obraną przez nas ścieżką i zamysł na płytę studyjną powoli się klaruje.
Wspomnieliście, że Wasze muzyczne źródła są zbieżne. Jakie są te źródła? Zakładając, że w pewnym stopniu wywodzicie się z muzyki hip hopowej chciałem wręcz zapytać, o Wasze muzyczne fascynacje z tego gatunku. Co było najpierw – hip hop czy elektronika?
[Etamski] U mnie najpierw był hip hop. Jako dzieciak rapowałem i od tego zrodziła się myśl, że mogę robić muzykę. Ulubiony hip hopowy zespół? Ciężko mi powiedzieć, jest wiele wartościowych rzeczy których słucham, są to rzeczy na równym poziomie.
[Piernikowski] Ja zdecydowanie mniej siedzę w polskim hip hopie. W tym kręgu o wiele lepiej orientuje się Etamski i mnie edukuje. Moim pierwszym instrumentem za który chwyciłem świadomie, żeby tworzyć muzykę była Amiga z programem Digiton...
[Etamski] Ja miałem Fast Trackera!
[Piernikowski] To była moja pierwsza świadomość muzyczna. Gdyby nie samplowanie dźwięków z różnych ciekawych płyt, to nie byłbym w tym samym miejscu co teraz.
[Etamski] To dotyczy hip hopu w ogóle. Na samplowaniu opiera się cała świadomość muzyczna.
[Piernikowski] Nie wiem, jak można słuchać sampli, a być w tym samym miejscu, w którym się było.
[Etamski] To prawda – wielu hip hopowców słucha świetnej muzyki, a sampluje dokładnie tak samo.
[Piernikowski] Bo wszyscy chodzą do bilioteki sampli i wypożyczają te same lektury. Dopiero po Amidze sięgnąłem po klasyczne instrumenty i zacząłem wydobywać z nich dźwięki. To taka wtórna socjalizacja instrumentalna. Aktualnie sampluje sam siebie. A jeśli pytasz o ulubione płyty hip-hopowe, to moją płytą wszech czasów jest Madvillain.
[Etamski] Tak! Jest genialna.
Więc macie już kilka wspólnych punktów. Przy okazji wywiadu, który robiłem z Napszykłat, Piernik powiedział o zespole, że to grupa „szumowin”, co miało ukazywać Wasze fascynacje szumem, zgrzytem, szmerami, błędami i brzmieniem. Na ile są to elementy istotne w Waszej solowej twórczości?
[Etamski] W moim przypadku wszystko wywodzi się z samplingu. Zawsze samplowałem płyty winylowe, gdzie takie szumy i szmery są naturalne. Nie ma rzeczy doskonałych, dźwięku krystalicznego i idealnego. To oszustwo.
[Piernikowski] Mnie w muzyce najbardziej interesuje to, co jest pomiędzy. Nigdy nie słuchałem muzyki w sterylnych warunkach. Nawet słuchając na słuchawkach w mieście, dźwięki poboczne osiągają rangę dźwięków głównych. Odbieranie rzeczywistości polega na tym, że dźwięków zakłócających jest więcej niż tych, do których zmierzamy. Tak słysze rzeczywistość a obecność tak zwanych zakłuceń to tego efekt.
[Etamski] Chyba nie zarysuje się między nami różnica (śmiech). Dźwięki idealnie czyste po prostu nie istnieją. Wiadomo, że możesz odseparować się od tłumu, kiedy ludzie rozmawiają i skupić się na jednym punkcie, ale to tło wciąż jest. Ja staram się w muzyce wyciągnąć właśnie to tło. W mojej solowej działalności – w przeciwieństwie do grania z Piernikiem – skupiam się na eksponowaniu tła, tam dzieją się ciekawe rzeczy. Lubię odrzucić radykalnie bit, zrzucić go z pierwszego planu. Zawsze coś tliło się w drugim planie. Robiąc Lovely Interstellar Trip każdy utwór zaczynał się od bitu – w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że mi się to tak znudziło, że postanowiłem go zlikwidować i okazało się, że zostały fantastyczne rzeczy.
[Piernikowski] Bit pulsuje pod spodem cały czas.
[Etamski] Tak, kiedy go wytniesz, bo on skupia największą uwagę, okazuje się, że jest tam cała przestrzeń, którą bit odciąga.
[Piernikowski] Co do szumów mam kilka hipotez. Pierwsza to przyzwyczajenie – zawsze słuchałem zaszumionej muzyki. Samplując pierwsze rzeczy z kaset na Amidze, chciałem ten szum wycinać, ale w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to walka z wiatrakami. Dlatego potem zacząłem to uwypuklać, wysuwać to jako pozytywny walor muzyki. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że jeśli szumu nie ma to aż dziwnie to brzmi. Nawet kiedy jest cisza, słyszę w uszach szum – to pewnie przez to, że wychowywałem się nad morzem (śmiech) i cały czas słyszałem z okna szum morza. Cały czas jest taki podźwięk.
Jak ważna jest w takim razie dla Was cisza, granie nią i zaznaczanie jej obecności?
[Etamski] Dla mnie jest istotnym elementem. Gra nią to pewna umiejętność, która trzeba opanować by wniosła wartość do utworu.
[Piernikowski] Ja używam mniej ciszy niż ty. Nawet jak chcę zrobić ciszę, to i tak coś tam napaćkam.
A na ile istotne są dla Was wokale i język w jakim są wykonywane. Etamski, zaprosiłeś gości, którzy śpiewają po angielsku. Piernik, ty rapujesz sam i po polsku.
[Etamski] Dla mnie ważniejsi od warstwy lirycznej, są sami ludzie, których zaprosiłem. Na przykład Piotrek [Peve Lety – przyp. red] nagrywa wokale improwizując. Nie pisze tekstów i dla mnie nie jest tak bardzo istotne co śpiewa. Dla mnie istotne są osobowości – oni chcą opowiedzieć swoją historię, lub włożyć swoją energię i charakter, a ja to kupuję. Nie zostali zaproszeni przypadkowo. Dla mnie najważniejsza jest sfera dźwiękowa i daję im wolną rękę, pozwalam wejść im w swój świat.
[Piernikowski] W tym samym momencie, w którym zacząłem coś robić z dźwiękiem, montowałem już słowa. To są dwie równoległe rzeczy, które w moim przypadku są efektem niepokoju. Słowo jest dla mnie bardzo ważne. Zawsze jakieś bezsensowne słowa kręciły mi się po głowie i chciały się z niej wydostać.
A jak ważne jest nazywanie – płyt, utworów?
[Etamski] Dla mnie to jedyny moment, kiedy mogę wyrazić coś przez słowo. Tytuły łączą u mnie myśl, która kreuje się podczas tworzenia płyty. To nie zaczyna się od tego, że będę robić muzykę i każdy kawałek ma o czymś opowiadać. To dzieje się już w momencie, kiedy skończę nad nią pracować. Zaczyna się zarysowywać jakiś obraz, który powstał w całym toku podświadomości, siedzenia, dłubania i myślenia o różnych rzeczach. Chodzenia na spacery w te, a nie inne miejsca, spotykaniu konkretnych osób, podróżach... Motyw podróży bardzo mocno się zarysowywał. Więc tytuł nawiązujący do międzygwiezdnej podróży to symbolika, mająca ukazać to co naprawdę spotykam po drodze – ludzi, miejsca, nowe miejsce w którym mieszkam czyli Trójmiasto. To jest ten cały trip akurat w moim odczuciu, a słuchaczowi pozostawiam wolną rękę w rozumieniu tego, ale tak naprawdę najbardziej istotna jest muzyka, nie chciałbym odwracać od niej uwagi za bardzo.
[Piernikowski] Dla mnie tytuły są trochę sztuczną sprawą. Kiedy pracuję nad jakimś utworem, wymyślam sobie roboczy tytuł, nie mający żadnych językowych walorów, tylko jest wewnętrzną identyfikacją. Nadawanie tytułów potem jest dla mnie trochę abstrakcją, z chęcią bym ten etap pomijał. Z drugiej strony podoba mi się nazywanie utworów po pierwszym słowie w tekście, który pada, chociaż sam tego nie robię. To często jest stosowane w muzyce ludowej. Tytuł jest dla mnie zarazem czymś zbędnym, ale w zasadzie czymś takim jak imię. Lubię jak wpadnie sam z siebie.
Łatwiej jest wymyślić tytuł, kiedy utwór ma tekst? W przypadku utworów instrumentalnych utworów one nadają dodatkową treść. Kiedy tekst jest, tytułem może być pierwsze słowo albo coś zupełnie z nim nie związanego.
[Etamski] Często tytuł może narzucić tok myślenia podczas słuchania. Zmienia percepcję.
[Piernikowski] Na codzień raczej się nad tym nie zastanawiam, czynię to całkowicie intuicyjnie, zostawiam to w podświadomości. Nie chciałbym robić jakiegoś copywritingu, zostawiam to przepływowi. Jak coś mam, to jest od razu, a jak nie mam tytułu to zostawiam utwór, aż coś się pojawi. Ważne jest dla mnie, aby w obszarze swoich działań zostawić sferę mimowolnego działania, które samo się układa. Tytuły są takim potencjałem wydarzeń.
Jak ważne jest dla Was prezentowanie muzyki na scenie? Obaj robicie to w zupełnie innej konwencji.
[Etamski] To, że zacząłem koncertować, zupełnie zmieniło mój tryb pracy nad płytami. Moja nowa płyta wyklarowała się głównie przez granie koncertów. Po każdej trasie i koncertach, coś się zmieniało.
[Piernikowski] Lubię stanąć twarzą w twarz z publicznością, szukam kontaktu wzrokowego. Tworzę na scenie trochę mównicę. Z drugiej strony szukam też momentów samemu ze sobą obecności.
[Etamski] Ja staram się budować wszystko skrupulatnie, bez szczególnego kontaktu z odbiorcami. Także z racji tego, że nie wykorzystuję przekazu słownego. Ale odkąd zacząłem grać, zupełnie inaczej mi się pracuje. Jest to przyjemniejsza, a koncerty nadają tego wszystkiemu większy sens. Wiadomo, że często muzycy elektroniczni robią dużą ściemę, prezentując wszystko poprzez wciśnięcie tylko przycisku „play”. Staram się doprowadzić do takiego momentu, żeby panować prawie nad wszystkim. Chcę budowac coś i mieć pewne ryzyko, że koncert może nawet nie wyjść, ale dawać jak najwięcej z siebie.
[Piernikowski] Jest coś takiego, że lubimy jak ludzie patrzą nam na ręce. Na maksa lubię, kiedy na koncertach ludzie są bardzo blisko, a oni stoją nade mną. Chciałbym wręcz grać wśród publiczności. Poza tym nie lubię grać sam w domu, bez odbiorców dla mnie nie ma to sensu. Moja muzyka potrzebuje ludzi.
Jak w Waszym przypadku przebiega zbieranie materiału? Czy to długotrwały proces czy coś spontanicznego?
[Etamski] U mnie jest to długie i skrupulatne. Tak jak powiedziałem moją płytę kształtują koncerty. Od epki Kosmos minęły niemal 3 lata i od tego czasu grałem bardzo dużo. Pierwsze utwory powstawały zaraz po epce i potem ewaluowały do tego, czym są teraz. Mógłbym w połowie tego czasu nagrać płytę, ale lubię doprowadzić materiał do takiego stanu, w którym wiem, że to już jest to, mówię stop i mam finalną rzecz.
[Piernikowski] Mnie z kolei charakteryzuje niecierpliwość w pracy nad materiałem. Jak coś robię to chcę to szybko skończyć. Kiedy pracuję nad jakimś utworem, to chcę zamknąć temat bardzo szybko. Moją metodą jest działanie z pierwszego podejścia – przypadkiem odkryłem, że najbardziej podobały mi się wokale, które nagrałem od razu bez analizy, niż te, które długo przemyślałem. Była w tym pewna niedoskonałość, ale to jest najszczersze. Czuję, że tam jestem bez gaci i to jest dla mnie najbardziej wartościowe, dlatego staram się tak konstruować muzykę.
[Etamski] W muzyce instrumentalnej to jest trudniejsze. Często numer pozostaje taki, jaki był pierwotnie, ale jest wpleciony w kontekst reszty, która jest skrupulatnie budowana. Bycie takim cierpliwym twórcą też ma swoje zalety.
[Piernikowski] Dobrze, że w końcu jest między nami jakaś różnica! Dla mnie to bardzo ważne – wiem, że gdy wykonuję coś któryś raz, wpadam w manierę i mam mniejszy kontakt ze swoimi emocjami. Kiedy nagrywam na żywo, czuję ten nerw i na nim mi zależy.
[Etamski] Z drugiej strony mnie też ciągnie do tego, żeby zagrać improwizowane koncerty. To element, który mnie ciekawi. Myślę, że P/E będzie czymś takim w przyszłości – będziemy łączyć skrupulatność z bezpośredniością.
Była płyta live, są koncerty. Co dalej?
[Etamski] Właśnie krystalizują się nam kompozycje. Mamy je zarysowane, ale nie chcemy ich surowo odgrywać, tylko chcemy poprzez improwizację tworzyć je na żywo. Ciągnie nas do tego.
[Piernikowski] Zawsze konstruuję utwór w oparciu o improwizację. Wyobrażamy sobie jakoś nasz materiał. Najpierw dekonstruujemy dźwięk przez improwizację, a potem chcemy sklejać to w prostą całość, czyli rap.
[Etamski] Chcemy dekonstruować hip hop. Bardzo nas inspiruje np. Rob Mazurek albo polska Hera, a najbardziej chyba pierwotna muzyka, taka najbardziej rytualna - mocno to poczuliśmy i wprowadzimy to na nasze podwórko...
Cały czas ewoluujemy i tak na prawdę nigdy nie wiadomo co wydarzy się jutro, być może cały ten wywiad straci na aktualności z dnia na dzień. Zaczęliśmy grywać z różnymi muzykami - m.in. Łukasz Rychlicki, czy Paweł Szpura - to są ludzie którzy wpływają ogromnie na to co robimy i między innymi pod ich wpływem dzieją się rzeczy niesamowite. W przyszłym roku ruszymy jeszcze mocniej i będzie nas więcej... i tu urwę wypowiedź, bądźcie czujni.
[Jakub Knera]