polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Pablopavo i Praczas Głodne Kawałki

Pablopavo i Praczas
Głodne Kawałki

Możecie odetchnąć z ulgą. To nie będzie stara i dobrze znana wszystkim opowiastka o artyście, który postanowił zaszaleć („wymyśliłem siebie na nowo!”, „to nasz nowy, rewolucyjny styl!”, „chcieliśmy odciąć się od przeszłości!”), a obudził się bez grosza przy duszy, przygnieciony traum-kacem (by później stanąć na czerwonym dywanie, z równie czerwonym licem ze Złota Maliną w ręku). Kto choćby pobieżnie śledził poczynania Pablopavo, wie, że to prawdziwie niepokorna dusza z wrodzonym ADHD. Możemy być pewni, że nawet gdyby wywrócił siebie do góry nogami, to zrobi to nie tylko po to, by nie zastygnąć, by nie dać się zabetonować, by żyć muzyką, która przecież niejedno ma imię i pozwolić się nam nią cieszyć.

To prawda, jego najnowszy album, powstały w duecie z producentem Praczasem, nosi w sobie pewne objawy szaleństwa. Jednak już po pierwszych chwilach z nim spędzonych, wiemy, że postanowił przedstawić nam nową formułę, pozostając wiernym starym ideałom. Może dlatego jego muzyczny portfel nadal brzęczy i puchnie, a kaca jak nie było, tak nie ma? Zapewne niespecjalnie przekłada się to na grubość tego przyziemnego, ale do cholery, dobrze, że mamy jeszcze takich, którzy potrafią przypomnieć stare słowa Ryśka Pei - „Być, Nie Mieć” - jak wielu nagle o tym zapomina, wciskając tylko „Głodne Kawałki”...

To pojęcie i zarazem tytuł omawianego albumu Pablo redefiniuje, nie przypisując mu jedynie negatywnych cech. Człowiek jaki jest, każdy widzi - nie osądzając, każdy ma tyle wad, ile zalet. Pablo jest tego świadomy. I choć sam czuje się winny, rzuca kamieniem - z przekory, a czasem ze zwykłej i ludzkiej właśnie, bezsilności. Na poprzednim krążku - „10 Piosenek”, dał się poznać jako znakomity tekściarz, mocno flirtujący z estetyką poezji. A kim na „Głodnych Kawałkach” jest Pablopavo przede wszystkim? Czujnym obserwatorem i stanowczo punktującym krytykiem. Czego? Tematów tak dużo, jak wody w Wiśle, a podkłada je samo życie, choć zgadnąć nietrudno, że wszystkie krążą wokół Polaków portretów własnych.

Pada wiele pytań - czasem retorycznych, czasem szczerych, niekiedy ograniczających się jedynie do fundamentalnego „co z tą Polską?”. I tak, w „Nie Ma Roboty” mamy kpinę z absurdów generowanych, nie tyle przez politykę, co ludzi ją reprezentujących. To również solidny prztyk w celebrycki, mocno przypudrowany nos. W „Szpilkach” podglądamy nagiego Janka Kowalskiego - ostry snop światła pada na jego słabości i bezskuteczne walki z nimi. Chwilę później „Byleby” i „Kupuj”, czyli wzajemne nakręcanie złych emocji i niepohamowana konsumpcja w roli głównej. Teatrzyk chłopaków to gorzki obrazek.

Co ciekawe, Pablopavo najsłabiej wypada w storytellingach, co szczególnie rzuca się w oczy słuchając „Dziw”, najsłabszej pozycji w trackliście albumu - historia nie przekonywuje, a i wykonanie pozostawia trochę do życzenia - jest wymuszone i przeciągane. Nie od dziś wiadomo, że głos Pabla najfajniej wypada kiedy jest senny i w lekko nuconym tonie, zupełnie jak w utworze tytułowym. Warszawiak ma wyraźne huśtawki nastrojów, raz ucieka w optymistyczny ton („Zadzwonię I Powiem”), by w końcu i tak utopić się w gorzkiej refleksji, zamoczyć usta w gorzkiej wódce i rozstać się z nami przy jazzowych dźwiękach „Bocznej”, dla której już nie ma żadnej nadziei.

I w tym oto momencie należy powiedzieć kilka bardzo ważnych słów o Praczasie. Czy dotrzymuje on kroku swojemu kompanowi? Istotnie, co więcej, nadaje ton i odświeża jego monologi, nadając im nowoczesnego, przebojowego koloru. Łatwo to zauważyć już w otwierającym numerze, gdy masywny wobble (ot, taki prawie-że-dubstep) skacze między upaloną sekcją dęciaków, by na końcu totalnie odjechać w perkusyjnych improwizacjach. Dodaj do nich orientalizmy w „Zadzwonię I Powiem”, szaleńcze, breakbeatowe wstawki w „Technice Gęby”, przekornie przełamane cukierkowym ośmiobitem i masz receptę na muzyczną nudę - eklektyzm z korzeniami głęboko tkwiącymi w tradycji. W przypadku Praczasa będą to odwołujące się do początków ragga „Szpilki” i mile bujający „Magnez I Wapń”.

Zbierając to wszystko w całość, mamy przed sobą krążek dwóch uzupełniających się twórców, którzy spokojnie mogliby popełnić jeszcze jedną taką płytę. Odnoszę wrażenie, że razem nie powiedzieli i nie zagrali jeszcze wszystkiego. Materiał jeszcze się nie zmęczył, a „Głodne Kawałki” to tylko zakąska przed głównym daniem. Docierają się, stroją, wzajemnie przecierają szlaki. Po lekturze tego albumu, zaciskam kciuki i liczę na kolejną porcję gorzko-kwaśnych obserwacji Pabla przy praczasowych dźwiękach, które choć mocno elektroniczne, zaskakująco ładnie leżą na wersach Pawła. „Głodne Kawałki” sprawiły, że choć na chwilę stałem się syty.

[Sebastian Gabryel]