Pablopavo is back. Spostrzegawczy i gorzki w przekazie – jak zwykle. Ciekawy nowych muzycznych rozwiązań – jak nigdy dotąd. Kto sądził, że skończył się na „Kill'em All”, a „10 Piosenek” to jedyne na co było go stać, gorzko się pomylił. Wraz z Praczasem wysmażyli soczysty, socjologiczny befsztyk, którego zjada się z trzęsącymi się uszami. Elektroniczne dźwięki Praczasa przylegają do rymów wokalisty Vavamuffin niczym pływacki kombinezon. Pod nim kryje się niczym nieosłonięte ciało Jana Kowalskiego. To o nim są „Głodne Kawałki”. I o nich rozmawialiśmy z ich autorem, jak też o elektronice, mediach, smutnych ekonomistach i o tym, czy Pablopavo czuje się alterglobalistą. Zapraszamy do lektury.
Sebastian Gabryel: Nie dalej jak kilka tygodni temu „Głodne Kawałki” trafiły na sklepowe półki. Często ktoś je Tobie opowiada?
Pablopavo: Bardzo często. Ja jednak chciałem zmienić znaczenie tego frazeologizmu, mam nadzieję że dobrze to słychać w tytułowym utworze. To są numery, które są głodne uwagi słuchacza, jego emocji. Głodne każdego z osobna, a nie uwagi tłumu.
I o czym są?
O mnie, o tym co widzę i mniej lub bardziej zmyślonych ludziach, których miałem przed oczami pisząc te piosenki.
Przed premierą zastanawiałem się czy uda Ci się przeskoczyć poprzeczkę, jaką postawiłeś sobie albumem „10 Piosenek”. Czułeś presję w trakcie pracy nad krążkiem?
Presja jest zawsze, w głębi ducha każdego, kto pracował nad płytą - żeby było lepiej, ciekawiej, sprawniej. Na szczęście, to było na tyle nowe przedsięwzięcie, że nie miałem czasu zastanawiać się nad tym wszystkim.
Nagrałeś go w kolaboracji z Praczasem. Jak doszło do Waszej współpracy?
Kolaboracja to ostatnio modne słowo, chyba jednak nie najszczęśliwsze, bo żaden z nas nie jest w końcu hitlerowskim najeźdźcą. (śmiech) Znaliśmy się z jakichś wspólnych festiwali i koncertów na jednej scenie i któregoś dnia na imprezie Masali Sound System pomyślałem, że chciałbym zrobić taką płytę, zupełnie inną niż Ludziki czy Vavamuffin. Byłem po piwie, nie namyślając się podszedłem do Praczasa i mu to zaproponowałem. O dziwo, ucieszył się i od razu zgodził. To była krótka piłka.
Czy to oznacza, że w studio obyło się bez kłótni i trzaskania drzwiami? Opanowałeś sztukę kompromisu? Niektórzy męczą się z tym przez całą swoją karierę.
Obaj dobrze wiedzieliśmy czego od siebie oczekujemy. Nie było żadnych problemów.
Moim zdaniem bardzo zrewolucjonizował styl do jakiego zdążyłeś nas przyzwyczaić. Poczułeś, że dusisz się we własnym sosie?
Nie, chciałem spróbować czegoś innego. Ludziki nadal grają i Vavamuffin też gra, ich płyty również niedługo powstaną. „Głodne Kawałki” była próbą zmierzenia się z inną materią muzyczną, wymagała trochę innej techniki, odmiennego podejścia. I tak sobie myślę, że największy szacunek mam do tych wykonawców, którzy cały czas kombinują, szukają nowych dróg dla siebie i sam chciałbym to robić - nieustannie się rozwijać i szukać innych rozwiązań.
To kto z nich w ciągu ostatniego roku zakombinował najbardziej?
Mam nadzieję, że my! (śmiech) Jeżeli chodzi o nasze podwórko, to dobrym przykładem jest Tomasz Andersen czy Beneficjenci Splendoru. Za granicą na pewno The Roots, które nie boi się stąpać po wielobarwnym, ale kruchym lodzie.
Na „Głodnych Kawałkach” najbardziej zaskoczyła mnie wszechobecna elektronika. Powiem więcej, przy pierwszych sekundach otwierającego Dziw, pomyślałem, że to Skrillex. (śmiech) Nie obawiałeś się, że zostaniesz posądzony o koniunkturalizm? Po co elektronika Pablopavo? Teraz wszyscy starają się wtrącać ją do swojej muzyki.
Według mnie koniunkturalne jest nagrywanie wciąż takich samych płyt, bo ludzie tego oczekują. Poza tym, ogromny sukces komercyjny raczej nam nie grozi. Wiesz, to wspólna płyta Pablopavo i Praczasa, to i muzyka jest praczasowa. Posłuchaj jego wcześniejszych produkcji - Masala, Sulphur Phuture, VK - tam wszystko to jest. I z taką mieszanką elektroniczno-etniczną chciałem się zmierzyć, to było wyzwanie.
Jesteś artystą z dziesięcioletnim stażem, to Twoja czwarta płyta, nie licząc tych, które nagrałeś z Vavamuffin. Czym jest ona dla Ciebie jako artysty?
Artysta to wielkie słowo, kiedy je wypowiadam, do głowy przychodzi mi Fellini czy Coltrane... A ja jestem grajkiem, nawijaczem. Robię to od piętnastego roku życia, od jakichś dziesięciu lat zawodowo i cieszy mnie każdy kolejny album. Zadziwia mnie to, że znów się udało, że ktoś chce to wydawać i tego słuchać. Prawdę powiedziawszy, wszystkie płyty są dla mnie ważne, nie gratuję ich. Oczywiście, gościnne występy w jednym numerze to inny ciężar gatunkowy, jednak wszystko to, co podpisane jest „Pablopavo” czy „Vavamuffin” jest dla mnie cholernie ważne, bo to w końcu moje życie jest. (śmiech)
W Nie Ma Roboty opisujesz pozornie nieistotne zdarzenia, które delikatnie mówiąc, składają się na niezbyt optymistyczną całość. Skłoniło mnie to do takiej refleksji, że my to chyba niebyt mądrym narodem jesteśmy. Jest dla nas jakaś nadzieja?
Nie mam pojęcia. Najgorsze, że dla mediów chyba nie ma tej nadziei, jesteśmy bombardowani bzdurami i ultra-bzdurami cały czas, a o rzeczach naprawdę ważnych się milczy. I o tym tak naprawdę jest ten numer.
„Miał za duży brzuch i za małe serce, ręce długie jak grzechy, oczy puste i zwięzłe.” - czy naszym narodowym, ba, światowym gwoździem do trumny jest nasz egoizm i niepohamowany apetyt na bogacenie się?
Przywary, które wymieniłeś, to nie są cechy narodowe, a ogólnoludzkie niestety... Akurat bohatera, o którym piszesz na swój sposób lubię, a przynajmniej przyglądam mu się z czułością, przy wszystkich jego wadach i słabościach. Ja nie daję rad jak żyć - ja opisuję to, co widzę i opowiadam historie.
I nigdy nie miałeś pokusy, żeby pomentorzyć? Nie musiałoby to być wcale takie złe, a już z całą pewnością nieporównywalnie mniej, od recept większości tych, których słyszymy dziś na ekranie. Dzieciaki chłoną ich przekaz jak gąbka. Kto ma to zrobić? Rodzice pracują po dwanaście godzin poza domem...
Pokusa jest zawsze, ale dobrze jej nie ulegać. Vavamuffin często wskazuje jakieś kierunki, ale równocześnie nie mówi nigdy jak żyć. Ja, jako Pablopavo, tym bardziej nie chcę tego robić, bo nikt z nas nie jest nieomylny i nie powinien brać odpowiedzialności za myślenie innych.
W Byleby mówisz o wzajemnym nakręcaniu się do robienia krzywdzących rzeczy. Reasumując, diagnoza Człowieka jest fatalna. Kiedy to wszystko pieprznie? Czas zatoczyć koło?
No, taka też bywa i w Byleby pojawiło się ujście tej frustracji. Człowiek bywa różny, a pieprznie, tak czy inaczej. Jak do tej pory wszystkie cywilizacje upadały. I nasza nie będzie wieczna.
I co wtedy z nami? Nie jesteśmy na to gotowi, jest kryzys. (śmiech)
Bladego pojęcia nie mam. Zapewne jakieś nowe wieki średnie, przez późniejszych historyków z resztą mocno sczerniałe, albo nastanie smuta, taka jak w dawnej Rosji.
Śpiewasz, że chciałbyś zapomnieć o świecie w którym żyją smutni ekonomiści, ale czy w obecnej sytuacji ktokolwiek z nas może?
Nie może i od tego jest teatr, film, muzyka, literatura, żeby czasem można było do nich uciec, oczywiście między innymi od tego.
Może więc w tym tkwi szkopuł, dlaczego tak ochoczo bombardujemy się łatwymi treściami - jesteśmy już tak zmęczeni szarą rzeczywistości, że w tym teatrze czy kinie, wolimy się już nie męczyć.
Wina jest po obu stronach. Twórcy przyzwyczaili się, że papką można ludzi nakarmić i na tym zarobić, więc nie mają ochoty na nic trudniejszego. Za to przyzwyczajana do papki publiczność, głosuje nogami i portfelami na tenże papkę.
Cieszą Cię wieści o coraz mniejszej stabilności Unii Europejskiej? Może wcale nie jest taka niezbędna? Im więcej o niej wiem, tym mniej się do niej przekonuję.
Mamy zbyt szczątkową wiedzę, by ocenić to sprawiedliwie, przynajmniej ja na pewno. Niewątpliwie, w ciągu ostatnich lat Unia sporo nam dała, choćby brak granic czy fundusze na rozwój regionów zapóźnionych ekonomicznie. A co będzie dalej? Nie jestem politykiem, ani ekonomistą, tylko grajkiem starającym się coś opowiedzieć.
A poranek rozpoczynasz od prasy czy muzyki?
Od kawy, papierosa i gazety sportowej. (śmiech)
Mentalnie czujesz się alterglobalistą?
A co to słowo dziś znaczy? Niewątpliwie system, w którym różnice między bardzo bogatą mniejszością, a coraz biedniejszą większością ciągle rosną, nie może się utrzymać.
Może muzyka to skuteczna broń na walkę z tym chorym systemem.
Nie wiadomo, czasem tak, a czasem nie. Kaczmarski, Dylan coś zmieniali, ale czy my zmieniamy? Wątpię. Może zwyczajnie brak nam tej miary talentów, może czasy, gdy muzyka miała takie znaczenie, bezpowrotnie minęły.
Co przyniesie nam Nowy Rok?
Mam nadzieję, że nie katastrofę, a dużo dobrych książek i płyt. Ale to tylko nadzieja.
[Sebastian Gabryel]