Wolno przekonywałem się do nowej propozycji Michała Śliwy. Niby na pierwszy rzut oka i ucha wszystko wyglądało znajomo. Fajna okładka, mastering Jamesa Plotkina, bukiet pomysłów Michała. O ten bukiet jednak poszło, bo zamiast uschniętych drapaków w upadłych kolorach dostałem wiosenną, skąpaną w promieniach słonecznych, kwiatową kompozycję. I nie jest to muzycznie ta... dobra zmiana, ale przejście na inny poziom. Nie wiem czy wyższy, bo nie oceniam tego w tych kategoriach. Poprzednie płyty bardzo cenię, ale tu mamy ewidentny zwrot ku światłu. Myślałem, że Echoes Of Yul ugrzązł już na dobre w mroku, a tu taka niespodzianka. The Healing ma bardzo zwartą kompozycję. Materiał wręcz przelewa się, płynie, ozdobiony smaczkami (akustyczne i głosowe wstawki). Oczywiście tempa nadal są wolne, ale kompozycje nie sprawiają wrażenia przeładowanych i podobnych do siebie. Kumulacja następuje w połowie zamykającego wydawnictwo utworu "The Better Days", gdzie masywny przekaz złamany został łagodnym przejściem. Znakomitym dodatkiem do albumu jest też materiał The Healing Sessions z tzw. odrzutami. To jakby ciąg dalszy podróży, wielobarwnej przejażdżki w leniwym tempie.
[Marc!n Ratyński]