Muzyka zawarta na Cold Ground mogłaby śmiało służyć za ścieżkę dźwiękową do nocnych eskapad po sennych skandynawskich miasteczkach. Zresztą równie znakomicie sprawdza się w realiach III RP. Tam, gdzie nie docierają światła miejskiego tętna, ani sygnał toruńskiej propagandy, w wyludnionych okolicach, pełnych zepsutych zwrotnic i podmokłych łąk. Echoes Of Yul z niezwykłą precyzją urabia te dźwięki, schodzi do parteru, by odkryć głębię, pokazać szkielet, następnie przysypać go delikatnie i pozostawić tak do rana. W takim „The Tenant” zawadiacko mami gitarowych riffem, a w „Numbers” beznamiętnie żongluje cyframi. „Libra” uderza z mocą doommetalowego młota, pięknie przy tym operując głosowymi samplami. „The Plane” pachnie poranną łąką, a w kończącym „Last” czuć posmak francuskiego Air, oczywiście bardziej dociążonego i mniej radio friendly. Plastyczność przekazu to największy atut Cold Ground. Można zanurzyć się w te 13 utworów bez obawy, że nagle i niespodziewanie zostanie zburzona misternie budowana atmosfera tajemniczości. Pozornie prosty patent z wykorzystaniem samplowanych wypowiedzi jest tu użyty z niezwykłym smakiem. To niewątpliwie bardzo ważny element układanki pt. Cold Ground. Wszystko wydaje się być bardzo stonowane, lecz poszczególne fragmenty są na tyle zróżnicowane, aby nie stwarzać wrażenia obcowania z jednym i tym samym utworem. Echoes Of Yul udała się sztuka wykreowania dźwięków wyselekcjonowanych, dobranych z najlepszych składników, umiejętnie przetworzonych i pomysłowo zaaranżowanych. Najwyższa rekomendacja!
[Marc!n Ratyński]