Długo, naprawdę długo trzeba było czekać na tę płytę. Od dawna chodziły słuchy, że pierwszy reprezentant naszego kraju w Ninja Tune szykuje pełny album, teraz nareszcie możemy go dostać. I już po kilku przesłuchaniach jasne stają się dwie rzeczy: primo: warto było czekać, secundo: wiadomo, czemu tak długo - płyta przynosi w skondensowanej postaci to, co w muzyce wrocławskiego duetu najatrakcyjniejsze. Słychać, że jest dopięta na ostatni guzik i dopracowana. Nie jest długa, ale to dobrze, że muzycy postawili na jakość, a nie ilość. Bowiem jakość właśnie jest ich atutem. Dziesięć kompozycji trzyma równiutki poziom i nie można wyróżnić właściwie elementów słabszych. Panowie Cichy i Pudło tną bowiem nagrania z serii "Polish Jazz" z wielką fantazją, dołączają do tego gęste rytmy i w ten sposób otrzymujemy produkt najwyższej klasy. Cały czas utrzymana jest jazzowa konwencja, mamy wrażenie słuchania tradycyjnego składu, grającego jednak muzykę będącą efektem przetworzenia tamtych brzmień i nastrojów przez mentalność dwudziestego pierwszego wieku. Naprawdę słychać pomiędzy dźwiękami wrażliwość didżejów, którzy wyrażają się poprzez cięte, klejone i prześcigające się sample. Unikalny nastrój osiągnięty jest przez świadomy dobór instrumentarium i ich archaiczne brzmienia, ciepłe, przywodzące na myśl kawiarnianą melancholię w deszczowy wieczór. Skalpel w swoich chirurgicznych zabiegach nie ogranicza się jednak do lirycznego odwoływania się do nostalgii ukrytej w duszach słuchaczy. Nie brakuje też kawałków tanecznych, dynamicznych, jak choćby "1958", lub też prawie psychodelicznych ("Asphodel"). Dzięki temu możemy odskoczyć od muskających nas dźwięków, kruchych jak wspomnienia o zamierzchłych czasach, by potem znowu w nich z rozkoszą utonąć. Trochę więcej przydałoby się może wsamplowanych wokali, które dodają sporo na atrakcyjności, czasem wnosząc element humoru i energii (znowu odwołanie do 1958), czasem wprawiając w konsternację (jak przedziwne dialogi o tym, co jazzmani czerpią z tego, że grają ten "jazz"). Całość uzupełniają trzy teledyski, z których dwa są absolutnie fantastyczne. Jeżeli ktoś słuchając płyty nie może wyrazić, uchwycić uczuć, jakie ona w nim wywołuje, to teledyski w tym pomogą - wprowadzają nas w świat wibrujących barw i brzmień, podszytych tajemnicą.
Jednym słowem, naprawdę dobra płyta, mieszcząca się jednak całkowicie w estetyce Ninja Tune. Muzycy potrafili wykorzystać tradycję i nadać jej łatwo wyczuwalne własne piętno, nie ograniczyli się do tylko do jej powielenia. Słychać, że oprócz jazzu bliskie są im inne gatunki, co sprawia, że ich muzyka balansuje gdzieś pomiędzy przeróżnymi szufladkami, nie zaglądając do żadnej zbyt głęboko. Tak więc mamy to, co najfajniejsze w didżejingu. A że dokonane cięcia są najwyższej próby, więc przez czterdzieści minut z głośników płynie muzyka zdecydowanie godna uwagi, po prostu świetna.
[Piotr Lewandowski]