polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Ital Hive Mind

Ital
Hive Mind

Ta płyta to masakra, pozytywnie określając. Na pewno jeszcze za wcześnie ją w pełni ocenić, ale wydaje się, że coś zmienia na stałe w elektronicznej muzyce, a robi to bez zbytecznych fajerwerków i odkrywania czegoś kompletnie nowego. Więc na czym niby taki fenomen polega? Na talencie kompozytora i wykonawcy, po prostu. I na kwestii niebagatelnej, którą podnosi - wolność się to coś nazywa.

Nie jest tutaj grane nic nowego, nic zaskakującego, panuje wręcz techniczny prymityw, taniość i oldskull, ale przez każdy dźwięk dobiega do moich uszu hasło „talent!“.
Większość utworów sprawia wrażenie nagranych za jednym podejściem i na setkę, a widziałem Itala na żywo dwa razy, więc wiem, że jest to możliwe - na swoich małych, niespecjalnie wyszukanych maszynkach wykręca każdy potrzebny w danym momencie bit i nawet specjalnie się przy tym nie poci. Pewnie głupio tutaj używać określenia „wirtuoz“ ale w zabawny sposób ono tutaj pasuje.

Na płycie jest tylko 5 traków, z czego 3 mają powyżej 10 minut. I to też ma sens. To właśnie przywołuje wolność - nie formatujemy niczego, nie ustalamy, gramy tak długo jak chwila obecna tego wymaga, czy to będą 3 minuty czy 12, utwór ma trwać tak długo, dopóki jest efektywny. Nie ważna jest też stylistyka, nie jest istotne, czy dotykamy techno, house, czy czegoś - tak jak w numerze 2 - co ani nie jest post-industrialem ani sprawdzaniem presetów w odtwarzaczu, ani tym bardziej soundtrackiem, gdzie w zasadzie tempa nie ma i samplowane wilki wyją, ale mimo wszystko chce się tańczyć. Jasne, ten kawałek jest nastrojowym horror-stepem albo innym gore-dubem i aczkolwiek style takie nie zostały jeszcze stworzone (chyba), to również to nie ma wielkiego znaczenia. Czuję wolność i nieskrępowaną kreację.

Płyta zaczyna się od utworu „Doesn’t Matter (If You Love Him)“ w którym najważniejszy jest zapętlony wokal Lady Gagi w kółko powtarzający słowa z tytułu, wirujący jak derwisz, niezbyt szybki, z tanim ejtisowym basem (DX7?), trochę kojarzący się w sensie połączenia warstw z bardzo zwolnionym shangaan electro. Ciekawostką jest wskakujący na chwilę sampel z „I Will Always Love You“ Whitney Houston, dodam tylko, że płyta była wydana, gdy wokalistka jeszcze była na tym świecie. Czy to jakiś szczególny znak?

Potem cały czas mamy do czynienia z transem tanecznym różnego rodzaju, mam na myśli oczywiście ten szczególnie pociągający stan emocjonalny i fizyczny a nie taki nieszczęsny styl. Utwory powstają i odnoszą sukces nie poprzez świetną kompozycję i doskonałą produkcję, ale dzięki zagęszczeniu emocji i ich wzajemnemu przenikaniu się, locie między poszczególnymi warstwami.

Ważna też jest nieustanna modulacja, coś co szczególnie w elektronice lubię - niech będzie i prosty bit, ale niech nigdy nie uderzy dwa razy tak samo, niech jest jak w naturze - każda kropla deszczu jest inna.

Na ogół Ital wykorzystuje zupełnie bazowe elementy - bit, bas i tło, i jedynie ich przenikanie się, drobne ale celne zmiany powodują siłę. Tak potrafi tylko ktoś utalentowany.

Mojemu gustowi chyba najbardziej odpowiada czwórka, „Israel“, z zabawną trochę najntisową a trochę jak wysamplowaną z Liquid Liquid perkusją. Wyobrażam sobie, że gdyby bohaterowie filmu „Toy Story 4“ chcieli urządzić w ogródku sąsiada obrzęd voodoo, to mogliby okrasić go taką właśnie mikro-rytualną muzyką.

Jeszcze jedno, co zwraca uwagę - matowość tych nagrań, ale bardzo dokładnie wygładzona. A może jest to raczej zamsz? Może wynika to z tego, że wszystkie użyte tutaj instrumenty nie są haj-endowe, ale efekt ich działania został na wysokiej jakości sprzęcie zarejestrowany, co z ograniczeń wycisnęło maksimum, i okazuje się, że to jest coś bardzo dobrego. I świeci. Na kolorowo.

[Wojciech Kucharczyk]