Battles zawsze byli bardzo demokratycznym zespołem, czy też raczej machiną, która dla sprawnego działania potrzebowała bezbłędnej obsługi przez każdego z czterech muzyków. Jeśli kiedyś wyraźnie rysował się w niej tzw. lider, to chyba w 2009 roku, kiedy zespół grał na koncertach nowy materiał. Zmierzał on w stronę piosenek, dziwacznych, ale jednak piosenek, w których Ty Braxton śpiewał sporo – tekst, a nie poszatkowane sylaby jak na „Mirrored”. Rezygnacja Braxtona w połowie roku 2010 z dalszej gry w Battles musiała więc postawić pozostałych trzech muzyków w szczególnie kłopotliwej sytuacji. Ostatecznie to ich techniczna precyzja, instrumentalna uniwersalność i rytmiczna błyskotliwość uzdatniały pomysły Braxtona – przerysowane, ale jednak dające niezbędny impuls. Słuchając „Gloss Drop” tylko się w tym podejrzeniu utwierdzam – gdyby narysować linię między „Mirrored” a „Central Market” Braxtona, to nowy materiał Battles znalazłby się dokładnie po drugiej stronie poprzedniej płyty niż ostatnia solówka Ty’a. W rejonie zmechanizowanej, precyzyjnej muzyki, której przeładowanie gestów i połyskliwa produkcja starają się ukryć niedostatek kompozycyjnych pomysłów, a gościnne udziały wokalistów pozwala ograniczyć rolę zespołu do grania loopów.
Już otwierający album Africastle pokazuje, że koncepcji starcza Battles na połowę narracyjnego łuku. Futura jest tutaj swoistym odpowiednikiem Tonto, rytmicznym utworem, którego rosnące napięcie prowadzić może do spektakularnego kontrapunktu i rozładowania, ale nic takiego nie następuje. Gorzej, że w kolejnych utworach instrumentalnych mamy wrażenie nieustannej wariacji na ten sam temat. Cztery kawałki z wokalami w sumie wypadają nieźle, ale nie zacierają wrażenia pewnej bezradności. My Machines z Gary Numanem wydaje mi się ważniejszym featuringiem dla niego, niż Battles, Ice Cream z Matiasem Aguayo to najbardziej popowa rzecz w dorobku Battles, która w roli zapowiedzi płyty rozczarowywała, a tutaj cieszy (sic!). W Sweetie & Shag z Kazu Makino z Blonde Redhead barwy instrumentów zgrabnie cieniują jej głos, zaś Sundome z Eye’m z Boredoms to fajny, zdubowany finał, ale dla płyty, która potrzebuje wyciszenia, a nie mocnego akcentu. Wcześniej bowiem brakuje jej suspensu i nieoczekiwanych zwrotów, które stanowiły o sile tego zespołu i pozwalały przekuć przesadę w sukces. Podejrzewam, że gdyby ten album wydał PVT aka dawny Pivot, Nice Nice albo inny Aucan, to by mi się spodobał, może nawet bardzo. Ale szlachectwo zobowiązuje i jak na Battles, „Gloss Drop” to jednak rozczarowanie.
[Piotr Lewandowski]