Czwarty w Europie koncert Battles w nowym, zawężonym do trio, składzie, poprzedziły dwa supporty (?). Najpierw półgodzinny set zagrał Oval. Podobnie jak na wrześniowym POZ_MODERN, Markus Popp zaprezentował materiał oparty na ostatniej płycie, ponownie wywołując u mnie wrażenie pewnej sprzeczności - skoro nowy album zajął mu tyle czasu ze względu na proces uczenia się i nagrywania żywych instrumentów, to miksowanie ich na scenie z laptopa pozostawia niejako unieważnia tamten wysiłek. Akceptując tę ambiwalencję sluchałem jednak Oval z przyjemnością, choć to raczej muzyka na skupiony odbiór, a nie otwarcie wieczoru. Ten się wydłużał za sprawą duetu Midnight Operator, grającego dubstepującą muzykę. Niby przyjemną, ale jednak niepotrzebną w tym czasie i miejscu - zwłaszcza, że Festsaal Kreuzberg, na co dzień miejsce tureckich wesel, nie jest przystosowane do większych porcji basu.
Battles zaczęli o 23ej koncert, na którym zagrali tylko materiał z nadchodzącej płyty "Gloss Drop". Mniej więcej w połowie były to utwory instrumentalne, w połowie wokaliści (Kazu Makino z Blonde Redhead, Yamantaka Eye z Boredoms, Gary Numan) zostali wsamplowani. Odejście ze składu Ty'a Braxtona odjęło grupie ekstrawagancji, ale też pomysłowości kompozycji. Kawałki konstruowane z wielopłaszczyznowej, loopowanej gitary Dave'a Konopki, zmechanizowanych rytmów Johna Staniera i linii grającego teraz głównie na klawiszach Iana Williamsa (i rozpraszającego się laptopem) zachowały brzmieniowe ramy znane z "Mirrored", choć więcej w nich miniaturowych, czasem infantylnych melodii. Jednak brakowało mi przełożenia ich na większe narracje, kiedyś tak wciągające i równoważące przechył muzyków w stronę technicznej, matematycznej precyzji. Niestety jeszcze gorzej niż wcześniej dudniła sala Festsaal Kreuzberg - utwierdzam się w przekonaniu, że to najgorsze miejsce na koncerty, jakie znam w Berlinie. Najjaśniejszym i wyjątkowym punktem koncertu okazał się premierowy singiel Ice Cream, w którym do Battles dołączył na wokalu Matias Aguayo. Szczerze mówiąc, liczę na to, że zespół do czasu premiery ogra nowy materiał, nawet jeśli nie dorównuje on "Mirrored" i wcześniejszym epkom. Szkoda byłoby kiedyś jednego z najlepszych koncertowych żywiołów planety.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]