polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Levity wywiad

Levity
wywiad

Już na debiutanckim albumie Levity jazzowe instrumentarium było raczej punktem wyjścia do podjęcia innych niż jazz stylistyk, niż wiążącym wskaźnikiem kształtu muzyki. Na „Chopin Shuffle”, dwupłytowym albumie opartym na cyklu 24 preludiów, jest to tym bardziej widoczne. Można odnieść wrażenie, że wyzwanie grania Chopina w jazzowym składzie pozwala grupie zapytać się, jak daleko odejść można i od Chopina, i od ram jazzowego instrumentarium. Efektem jest doskonały, wielowątkowy i barwny album, na którym w niemal połowie utworów z Levity gra Toshinori Kondo, a w pojedynczych utworach, rozpinających wachlarz pomysłów na płycie, Gaba Kulka i Raphael Rogiński. Levity, czyli Jacek Kita, Piotr Domagalski i Jerzy Rogiewicz, w wywiadzie dla PopUp.

Graliście program z muzyką Madonny (koncert na Chłodnej25), na koncertach zdarzały się kowery Soundgarden i Queen. Wasz drugi album przynosi około 90 minut muzyki opartej na Chopinie. Skąd taki? Klimat Roku Chopinowskiego aż tak inspirujący?

[JR] Propozycja przyszła z zewnątrz. Graliśmy kiedyś koncert i zapowiedziałem utwór „Spacer Szopena” z pierwszej płyty. Po koncercie podeszła do nas dziewczyna, Marta Karsz. Powiedziała, że bardzo jej się ten kawałek spodobał, że zbliża się Rok Chopinowski więc chciałaby zaaranżować polsko-japoński projekt z muzyką Chopina. Wtedy zabrzmiało to abstrakcyjnie i dziwnie, trochę sztampowo. Później propozycja się skonkretyzowała – okazało się, że Universal chce wydać płytę szopenowską, której ideą byłoby spotkanie polskiego artysty z japońskim. Taka idea bardziej nam się spodobała. Dostaliśmy wszystkie utwory Chopina, „Complete Recordings”, Deutsche Grammophon. Nawet te bardzo złe, te bardzo nudne. I począwszy od lata ubiegłego roku, słuchaliśmy tego od deski do deski.

[JK] Chyba mało osób wie, że Chopin napisał np. dwa galopy.

[JR] Wspólnie zgodziliśmy się, że to są najgorsze utwory Chopina.

[PD] Kiedyś nawet dzwoniłem do chłopaków w środku nocy, mówiąc, że już nie mogę. Właśnie tych galopów słuchałem wtedy.


Ale jednak Wam nie obrzydła ta idea?

[JR] Lem powiedział kiedyś, że pomysł na książkę jest jak pomysł na miłość – trzeba się zakochać, wziąć ślub, mieć dzieci… Pomysł prosty, ale trudniej z wykonaniem. Faktycznie głowiliśmy się nad tym, czy da się zrealizować ten projekt. Gdy się pojawił Toshinori Kondo, czyli konkretna postać, nie jakiś enigmatyczny Japończyk, od razu było łatwiej. Na pierwsze spotkanie z nim przygotowaliśmy wersje trzech preludiów i jedną etiudę. I po tym spotkaniu, gdy okazało się, że podoba nam się wspólne granie, wpadliśmy na dość dziki pomysł, że skoro preludia się sprawdziły, to powinniśmy nagrać koncept album – własną interpretację 24 preludiów. W szczególności, pozwoliło nam uniknąć kompilacji szopenowskich kawałków, co jest zmorą tego typu przedsięwzięć.

Toshinori Kondo został Wam zaproponowany, czy sami wyszliście z propozycją jego udziału?

[JR] Toshinoriemu zostali przedstawieni różni polscy artyści i spodobało mu się Levity. Też w pewnym momencie przyglądaliśmy się różnym muzykom japońskim i on nam bardzo pasował. Na pewno nie chcieliśmy udziału żadnego japońskiego klawiszowa/pianisty, a z DJami to też by dość sztampowe. Trąbka Kondo jest trąbka bardzo daleka od kontekstu projektu, jest nietypowa, ma bardzo charakterystyczny, określony sound. Słysząc Kondo w różnych wydaniach, czy odjeżdżającego totalnie z Brötzmannem, czy wyluzowanego z Djem Krushem, mniej więcej wiedzieliśmy, jak możemy go umieścić w kontekście.

[PD] Toshinori wydawał się trochę podobny do nas, w tym sensie, że nie zamykał się w jednym gatunku, tylko grywał z dj-ami, z Madame Eishiba zrobił projekt „Yoshiwara”, ale też z Brötzmannem.

[JR] Tak w ogóle, ta impreza z muzyką Madonny, która zagraliśmy rok temu na Chłodnej, była taką wprawka do Chopina. Wcześniej nie graliśmy nigdy kilkunastu utworów jakiegoś artystu, programu. Wystrzegaliśmy się nadmiaru kowerów, graliśmy je na bisach, dla urozmaicenia własnych kawałków.

Zastanawialiście się nad tym, jak uniknąć wpadnięcia w „granie klasyki na jazzowo”?

[PD] W ogóle nie używałbym tego terminu „klasyka na jazzowo” w naszym przypadku, bo jest obrzydliwy.

Wiem, że jest obrzydliwy, ale po dokonaniach Jacquessa Louissier taki cień wisi nad graniem klasycznego repertuaru w jazzowym składzie.

[PD] Prawda. Ale wiele osób nawet po przesłuchaniu pierwszej naszej płyty mówi, że my nie gramy jazzu. I to jest komplement, w tym sensie, że nie zamykamy się w jednej szufladzie. Sam wolałbym nazwać to co gramy po prostu współczesną muzyką improwizowaną.


[JR] Z jednej strony jest Jacques Louissier, ale z drugiej strony jest Uri Cane, który jest przez niektórych znienawidzony, ale przez nas jest darzony dużym szacunkiem i uznaniem, choćby za swobodę, z jaką podchodzi do muzyki. Dla nas pierwsze spotkanie z muzyką Caine’a, to było spotkanie z gościem, który na totalnym luzie podchodzi do materii muzycznej, nie na kolanach, tylko bierze co mu się podoba i robi z tym przedziwne rzeczy. Wtedy jeszcze nie znaliśmy takich zespołów jak BAABA, to było dawno temu i było szokujące.

Dla mnie jeden koniec spektrum interpretacji muzyki klasycznej reprezentuje Louissier, drugi Raphael Rogiński, który nagrał niesamowitą, wręcz szokującą płytę z muzyką Bacha. Jak powstał pomysł, by zaprosić Raphaela do grania Chopina?

[JK] Zaczęliśmy pracować nad szóstym preludium i po prostu usłyszeliśmy Raphaela w wyobraźni, momentalnie wiedzieliśmy, że będzie pasował.

[JR] Bardzo nam zależało na tym, żeby materiał był zróżnicowany w jak największym stopniu. W trio jesteśmy w stanie wygenerować określoną paletę barw i Rafael w tym kawałku brzmiał idealnie. Myślę, że ten pomysł wypalił – spotkaliśmy się w studio, zagraliśmy utwór ze trzy razy i już…

Drugim wyrazistym gościem na płycie jest Gaba Kulka. Śpiewała z Wami już nie raz na koncertach, ale teraz jest na płycie i utwór z nią może być hitem nie mniejszym niż jej własne hity.

[PD] Cóż, przecież Chopin to znany twórca hitów.

[JR] W publishingu obecny nie od dziś, ceniony przez windziarzy i salonowców.

[PD] Utwór wybraliśmy na podobnej zasadzie co w przypadku Raphaela, po prostu usłyszeliśmy, że Gaba tam będzie pasować, a poza tym bardzo się z Gabą lubimy. Od słowa, do słowa, od koncertu, do koncertu tak to się ładnie ułożyło.

Czy nie obawiacie się tego, że ten materiał, który ma bardzo dużo manipulacji dźwiękowych w środku, sample, loopy itd., że może być trudny do przełożenia na koncertowe wykonania?

[PD] Mamy nadzieję, że będzie trudny. Lubimy trudności i komplikacje. [śmiech] Jeśli podołamy temu wyzwaniu, to chcielibyśmy, żeby na żywo ten materiał brzmiał podobnie jak na nagraniu. Potraktowaliśmy studio jako instrument, czy właściwie Marcin Bors, który jest wirtuozem tego instrumentu.

[JR] Wiesz, te wersje koncertowe się będą różnić i mam nadzieję też, że będą się różnić w fajny dla słuchacza sposób. Nie będziemy odgrywać programu z płyty, na tym nam nie zależy, ale to jest kolejne wyzwanie. To nam się bardzo podoba. Z drugiej strony tak dużo sampli tam nie ma, są trzy bodajże trzy sample, dwa Lompy na obu płytach. Dużym wyzwaniem jest jednak samo brzmienie poszczególnych instrumentów.

Które jest bardzo różne w poszczególnych utworach.

[PD] Tak, między innymi dlatego że zmieniamy instrumenty. W porównaniu do pierwszej płyty, poszerzyliśmy instrumentarium kilkakrotnie.

Czuliście się pewni pracując nad tą płytą w studio w porównaniu do debiutu?

[JK] Pierwsza płyta powstała tak naprawdę w półtora dnia nagrywania i następne półtora miksowania, a teraz same nagranie zajęło 9 dni, a później prawie 2 tygodnie produkcja w studio. Trudno w ogóle porównywać oba wydarzenia. Wydaje mi się, że nie dało się nagrać takiej płyty jak teraz w ciągu dnia czy dwóch, ponieważ kluczem do niej jest zdecydowana różnorodność, np. do różnych utworów należy inaczej ustawić bębny, inaczej nagłośnić kontrabas, spróbować innych efektów, innych mikrofonów. A to po prostu wymaga czasu w studio. Na szczęście dzięki wytwórni ten czas mieliśmy, mieliśmy też znakomitą realizatorkę Asię Popowicz, która pracuje w Londynie, w studiach Petera Gabriela. Mieliśmy ten komfort, że mogliśmy więcej czasu spędzić w studio, aczkolwiek uważam, że gdybyśmy mieli jeszcze więcej czasu, to też byśmy go dobrze wykorzystali.

Czy po płycie, która ma silny koncept i wymaga wiele pracy studyjnej, kolejny krok jaki możecie zrobić będzie kontynuacją tego typu podejścia, czy raczej odwrotem od wykonceptualizowanego do czegoś surowego i np. następną płytę chcielibyście nagrać „na setkę” w piwnicy na Chłodnej?

[PD] Ooo, trafiłeś…

[JR] Samych nas to ciekawi, tak naprawdę do końca nie wiadomo, aczkolwiek po doświadczeniach z pracą w sterylnym studio, pojawiły się takie pomysły, że super jest nagrywać u siebie w obskurnej, brudnej salce, ale wiesz…

[JK] Tak naprawdę to jest za wcześnie o tym mówić. Płyta powstawała naprawdę niedawno, jeszcze dwa tygodnie przed premierą nad nią pracowaliśmy. Jest cały czas świeża i zanim złapiemy do niej dystans, minie trochę czasu. W sumie samych nas to ciekawi, jak będzie wyglądać trzeci album.

Czy trafiają już do Was głosy na temat płyty? W szczególności, od osób, które znają Chopina na tyle, by słuchać Waszej muzyki przez pryzmat jego utworów.

[JK] Cóż, płyta z założenia nie jest adresowana do osób znających Chopina, tylko miała być fajną muzyką, której się słucha nie dlatego, że mamy rok Chopinowski, tylko po prostu dlatego, że jest dobra.

[JR] Zwłaszcza, że w niektórych utworach Chopina jest dużo, ale w innych jest go 1 procent, choć ciągle zauważalny. Aczkolwiek drugie dno związane z Chopinem jest obecne.

[JK] Jak najbardziej myśleliśmy też o odbiorze osób znających dobrze Chopina i fajnie byłoby, gdyby takie osoby znalazły radość w słuchaniu naszej muzyki.

[PD] Albo odwrotnie, gdy ktoś pozna naszą płytę posłucha preludiów Chopina by poszukać gdzie są jakieś podobieństwa.

[JK] Na przykład, mój brat, który słucha Behemota czy Vadera, już mnie poprosił o preludia Chopina.

[JR] A mój brat stwierdził, że ta płyta jest bez sensu, bo Chopin jest nierozpoznawalny.

Nie boicie się tego, że w Roku Chopinowskim zostaniecie łatwo zaszufladkowani i usłyszycie, że w ramach niesienia Chopina pod strzechy Możdżer z Tymańskim grają go na przystanku Woodstock, a Levity gra w dziwnych aranżacjach na płycie?

[JR] To jest ryzyko, które podjęliśmy i z tego tak naprawdę się bardzo cieszymy. Pierwsza płyta nie była aż tak ryzykownym przedsięwzięciem. Zresztą została wydana w LadoABC, gdzie nietypowej muzyki jest mnóstwo.

Jak na Lado, Wasz debiut był mało zwariowany.

[PD] Jak na Lado to była płyta ekstremalna. [śmiech]

[JR] Chodzi nam o to, żeby ta muzyka sama się broniła, żeby gdy cały szum Roku Chopinowskiego opadnie, ktoś został z naszą płytą u jej słuchał dłużej niż parę dni.

Czy poza dwoma koncertami z Toshinoro, które odbyły się w zeszłą niedzielę w Warszawie (o których zresztą mało kto nie wiedział), planujecie jeszcze koncerty z nim w Polsce?

[PD] Planujemy, ale to „melodia przyszłości”.

[JK] A wszystkich tych, którzy nie załapali się na koncerty w niedzielę, zapraszamy na koncerty we wrześniu do Tokio.

Dzięki Panowie.

[Piotr Lewandowski]