Four Tet od niezwykle nastrojowych, wciągających swoją delikatnością i dziecięcą naiwnością melodii jakie było dane nam słyszeć na "Rounds" odszedł już dawno i prawdopodobieństwo, że do nich wróci jest znikome. Na swoim poprzednim albumie, "Everything Ecstatic" zwrócił się w kierunku eksperymentów brzmieniowych z niezwykle gęstą sekcją rytmiczną przetwarzaną na rozmaite sposoby. Nagrane później 3 płyty ze Steve'm Reidem słuchało się z mieszanymi uczuciami. Jednak duet na tym nie poprzestał - w ubiegłym roku kontynuowali współpracę, tym razem na sygnowanej nazwiskiem Reida płycie "Daxaar" - muzycznej, hipnotyzującej podróży po Afryce, którą przemierzyli z sześcioosobowym zespołem, tworząc transowe rytmy, mocno czerpiące z etnicznego dorobku tego kontynentu.
"Daxaar" głośnym echem odbija się na "Ringer", zapowiadanej jako "techno z elementami afrobeat i krautrocka". Na tej czteroutworowej epce nie ma prawie śladu delikatnych i subtelnych melodii z "Rounds". Charakterystyczny dla całej muzyki zawartej na najnowszym krążku Hebdena jest obecny od samego początku do końca muzyczny trans. Poszczególne warstwy nakładają się na siebie od pojedynczych dźwięków, stopniowo tworząc gęste, nawarstwione kompozycje, które rytmicznie przypominają właśnie "Daxaar". W rezultacie często otrzymujemy pulsujące dudnienie i właśnie wtedy skojarzenia z muzyką techno mogą nie być bezpodstawne. Wyjątkiem jest spokojniejszy "Swimmer" o dość "wodnym" brzmieniu - chwilową przerwą od rytmicznie powtarzanych, bardziej tanecznych sekwencji.
Utwory na "Ringer" chwilami mogą nużyć, ale Hebden w dość ciekawy sposób stopniowo buduje nastrój. W tej dość nieorganicznej muzyce powstaje hipnoza, która - nawet jeśli nie przypadnie za bardzo do gustu - bez wątpienia osiąga swój cel wciągając w muzyczny trans niczym jeden wielki, dźwiękowy loop.
[Jakub Knera]