Była wiosna roku 2000 kiedy do rozgłośni radiowych trafił singiel „Judith”. Zwłaszcza dla najzagorzalszych sympatyków Toola nie była to dobra wiadomość, bo zamiast długo oczekiwanego następcy genialnej Ænima’y zapowiedziano album dziwnego i nikomu nieznanego wówczas projektu, którego w dodatku pierwszy opublikowany utwór brzmiał jak coś co Toola przypominało, a nim po prostu nie było. Zewsząd posypały się negatywne opinie, że Maynard James Keenan zniecierpliwiony konfliktem macierzystej grupy z wytwórnią Volcano Records wybrał najłatwiejsze rozwiązanie zakładając nowy zespół.
Jako, że ów „Judith” będący listem Keenana do jego żyjącej jeszcze wtedy matki jest jedną z najwspanialszych kompozycji jakie kiedykolwiek słyszałem, postanowiłem dać szansę debiutanckiej płycie APC. Mer de Noms od razu zaskoczył i totalnie oczarował swoim brzmieniem, klimatem, niesamowitymi wokalami oraz tekstami. Pochodzące z tego krążka „The Hollow”, „Rose”, „Orestes”, „3 Libras” w swojej niepowtarzalnej subtelności hipnotyzują. Trudno o doskonalsze utwory, które w tak liryczny i bezpośredni sposób opowiadałoby o relacjach kochanków, o uczuciach, bliskości, intymności, o pożądaniu, ale również o odrzuceniu i samotności.
Upłynęły nieco ponad trzy lata, a jakże inna inspiracja towarzyszyła muzykom przy publikacji, późnym latem 2003 roku, drugiego wydawnictwa grupy. Thirteenth Step bardzo mocno odzwierciedlał ówczesne nastroje jej liderów - Keenanowi zmarła wspomniana matka, Howerdelowi ojciec. Przepełniony niezwykłą wrażliwością, siłą, nostalgią, motywem przemijania, postawą neutralności oraz dystansu wobec śmierci, album angażował emocjonalnie odbiorcę jeszcze głębiej aniżeli debiut. Wgniatający, ironiczny „The Noose”, egoistyczny „The Package”, pełen tęsknoty i oddania „Blue” oraz sarkastyczny „The Outsider” do dzisiaj definiują kanony alternatywnego rocka.
Wspomniane powyżej utwory uzupełnione pięcioma coverami pochodzącymi z wydanego na jesieni 2004 roku albumu o tematyce antywojennej pt. Emotive oraz trzema pozycjami w wersji live, zgromadzone w jednym miejscu stanowią doskonale dobrany zestaw Greatest Hits, który wzbogacony o całkiem nowy, wciągający „By And Down” pozwala odtworzyć wspaniałą przygodę jaką było poznawanie i przeżywanie czegoś, co wciąż pozostaje wyjątkowe i niepowtarzalne. Odsłuch Three Sixty porywa i ekscytuje niemalże jak płyty sprzed dziesięciu lat, będąc świetnym przypomnieniem i zarazem pożegnaniem jedynego w swoim rodzaju zespołu, jakim było A Perfect Circle.
[Dariusz Rybus]