Ciężko nazwać tę płytę debiutem, skoro Factory Floor mają na koncie już ponad półtorej godziny muzyki zawartej na epkach i singlach. Niemniej jednak ich pierwszy longplay przerywa kilkuletnie oczekiwanie na pełnowymiarową studyjną wypowiedź. W 2010 roku pozbawiona tytułu dziesięciocalówka, cykl singli z remiksami oraz rewelacyjne koncerty wyciągnęły ich z londyńskiego undergroundu w światło reflektorów i festiwalowy obieg. Kolejne udane single nakładem Optimo oraz współpraca z Chrisem Carterem i Cosey Fanni Tutti pociągnęły za sobą transfer do DFA i następne single. W rezultacie, Factory Floor jest płytą z jednej strony porywającą, a z drugiej spóźnioną. Jej głównym wyróżnikiem w stosunku do koncertowego oblicza grupy oraz nagrań sprzed dwóch, trzech lat stanowi nieobecność gitarowego hałasu i faktur, czynnika kluczowego dla wieloznaczności ich muzyki. Samo w sobie nie jest to niespodzianką, muzycy już w 2011 roku zapowiadali w wywiadzie widocznym poniżej, że na płycie chcą zaprezentować formy bardziej zwarte i wyekstrahowane niż na koncertach. Haczyk w tym, że takie oblicze pokazały już single „Two Different Ways” (2011) i „Fall Back” (styczeń 2013), które także na płycie są najlepszymi utworami. Włożony między nie „How You Say” oparty jest natomiast o syntezatorowy motyw, którym zespół w ubiegłym roku otwierał koncerty. Asy wyjęto z rękawa zanim rozgrywka zaczęła się na dobre.
Pozostałe cztery utwory (płytę uzupełniają trzy interludia) to dalej posunięte destylaty – na początku płyty rytmiczne, zderzające perkusyjny Gabe’a Gurnsey z automatem perkusyjnym, echem Afryki i zanurzonymi w efektach wokalnymi mantrami, na końcu płyty eksponujące syntezatorowe figury i arpeggia. Na szczęście w jednym i drugim Factory Floor są rewelacyjni. Gurnsey błyskotliwie łączy motorik z lekcjami wyniesionymi z muzyki elektronicznej, a wykorzystanie rockowych perkusyjnych łączników między poszczególnymi sekcjami utworów kapitalnie przyczynia się do stopniowania i rozładowywania napięcia. Elektroniczne figury Dominika Butlera mają doskonałe proporcje ascetyzmu i chłodu oraz chwytliwości. Na koncertach Factory Floor proporcje ludzi tańczących i słuchających zawsze były zbliżone, sięgając po piosenkowe ramy zespół zmierza do podniesienia odsetka tych pierwszych. Być może do tych drugich adresowana była niedawna dwunastocalówka z Peterem Gordonem, dużo bardziej fakturowa niż taneczna. Nie mam zastrzeżeń do tego kroku, Factory Floor to świetna płyta, choć nie dowiadujemy się z niej o zespole niczego, czego nie wiedzieliśmy już dwa lata temu.
[Piotr Lewandowski]