Największe muzyczne odkrycie roku 2010 przyniósł mi jego ostatni dzień, gdy pierwszy sylwestrowy koncert organizowany przez ATP otworzyło trio Factory Floor. Po ich 45-minutowym, pozbawionym przerw występie debiutancką dziesięciocalówkę kupiłem z miejsca i pozytywne wrażenie tylko wzrosło. Co prawda jej otwarcie syntetycznym bitem i szorstkim, choć odrealnionym kobiecym wokalem przywodzi oczywiste nowofalowe skojarzenia, ale te momentalnie zaburzone są ciosami na żywo granej perkusji i gitarowego zgrzytu. A to jedyna piosenka tutaj. W kolejnych utworach Factory Floor sięgają po minimalistyczny industrial, hipnotyzujące monodeklamacje oraz gitarowy hałas, budując niemal dziesięciominutowe kompozycje, w których sprawdzają się kapitalnie.
Syntezatorowo-gitarowych zespołów nawiązujących do lat 80-tych jest ostatnio nadpodaż, ale punktem odniesienia dla FF nie są soundtracki do ówczesnych teleturniejów albo Tronu, co raczej Throbbing Gristle i The Fall. W syntezatorowo-elektronicznym kontekście kapitalnie osadzili gitarę i perkusję – oba instrumenty są traktowane odważnie i imponuje umiejętność operowania fakturą i przejść od syntetyku do surowego gitarowego noise’u (choć tu jest przestrzeń do poprawy), którym zamykają epkę.
Nic więc dziwnego, że ATP zaprasza FF do grania przed Shellac i Sonic Youth, na Primaverę i lipcowy festiwal pod kuratelą Portishead, a Chris & Cosey ich remiksują i biorą na support. Przecież Factory Floor to największa nadzieja brytyjskiej muzyki (sorry James). A będą jeszcze lepsi.
[Piotr Lewandowski]