Factory Floor to jedno z naszych najciekawszych odkryć ostatniego roku. Angielskie trio nawiązuje do doświadczeń industrialu końca lat 1970., łącząc go z odważnymi gitarowymi fakturami i hipnotycznym perkusyjnym rytmem. Ich koncerty przyjmują otwartą, transową formę, w której piosenki są odkrywane na nowo, albo w ogóle się nie pojawiają. I robią ogromne wrażenie. Factory Floor po raz pierwszy wystąpią w Polsce, na Off Festivalu. Z zespołem spotkaliśmy się na Primavera Sound. Ponieważ elektronik grupy Dominic Butler nie mógł do Barcelony przyjechać, na tamtym koncercie zastąpił go Chris Carter (kiedyś Throbbing Gristle, teraz np. Chris & Cosey), a wywiadu udzieliło nam dwoje muzyków Factory Floor: gitarzystka Nik Colk i perkusista Gabe Gurnsey.
Wydaliście do tej pory kilka epek i singli, które łącznie dają prawie półtorej godziny muzyki. Mogłyby to być dwie płyty, ale jednak jeszcze nie macie longplaya. Ciągle brakuje Wam czasu, czy raczej chcecie się trzymać krótkich form i wydawać swoją muzykę w niewielkich dawkach?
[Nik] Teraz wreszcie pracujemy nad płytą, zamierzamy ją nagrać w lipcu. Trochę czasu zajęło nam zbudowanie własnego studia, tam gdzie mieszkamy. Chcemy, żeby stało się ono bazą dla Factory Floor, w której możemy pracować kiedy tylko zechcemy. Jesteśmy wszyscy naprawdę bardzo zajęci i od początku robimy wszystko DIY, więc wyprawy do drogich studiów nagraniowych raczej nie są dla nas. A zależy nam na tym, żeby i dźwięk, i cały proces mieć pod kontrolą. Studio jest już gotowe, więc płytą zajmiemy się latem.
Własne studio po to, żeby grać przestrzenią lepiej niż gdziekolwiek indziej?
[Nik] Zdecydowanie tak. Kilka szkiców zarejestrowanych wcześniej postanowiliśmy zrealizować na nowo. Uzmysłowiliśmy sobie, jak możemy osiągnąć efekt, który w sumie mamy w głowach, za pomocą prostych metod – zaaranżowania przestrzeni, ustawienia mikrofonów, organizacji zarejestrowanych ścieżek, nakładaniem ich na siebie, manipulowaniem, cięciem na kawałki. Nasza praca przebiega zawsze od nadmiaru do sedna – nagrywamy bardzo dużo dźwięku a potem odsysamy i zostawiamy to, co jest naprawdę istotne. Wymaga pełnego komfortu. Dlatego też płyta będzie bardzo różnić się od koncertów, które są półimprowizowane, grając je nawzajem się napędzamy. Studio łączy się z dużo większą kontrolą środowiska, my sami też musimy się bardziej kontrolować, ale znamy swoje brzmienie. Bo dla nas muzyka nie jest zjawiskiem, które można dosłownie opisać i wyrazić, rozmawiając o muzyce posługujemy się raczej kształtami i barwami. Ale dzięki temu potrafimy się między sobą porozumieć.
Do tej pory rosnącą popularność zawdzięczacie przede wszystkim tym półimprowizowanym koncertom – na sylwestrowym ATP, z Chrisem Cunninghamem, z muzykami Throbbing Gristle. To był świadomy wybór, żeby postawić na granie live, a nie bieganie po wytwórniach z demówkami?
[Nik] Powody były prozaiczne. Na początku nie mieliśmy nawet sali do prób i tak naprawdę na scenie poznawaliśmy się jako muzycy, na koncertach odkrywaliśmy nasze brzmienie. Więc siłą rzeczy musiały być one rozimprowizowane, ale cały czas staraliśmy się Rozwijać. Wszystko potoczyło się samoczynnie. Decydując się na nazwę Factory Floor myśleliśmy o zespole jak o taśmie produkcyjnej, która składa, wytwarza dźwięk. Dlatego nasze koncerty są 45-minutowym strumieniem dźwięku, nie lubimy przerw między utworami. Zresztą granie piosenek szybko staje się nudne. Nas interesuje raczej napędzanie się nawzajem i energią płynącą od publiczności. Jako muzycy czujemy się komfortowo w tej sytuacji, gdy jesteśmy w trójkę na scenie i nawzajem sobie ufamy w tych miejscach naszego trójkąta, które są nieokreślone, swobodne. W tej formule możemy wyjść na scenę i zagrać wszystko co nam przyjdzie do głowy. Myślę, że dzięki temu nasze brzmienie ma charakterystyczny rys. W studio od początku czuliśmy się inaczej i wszystkie te krótkie wydawnictwa umożliwiały nauczenie się tego, co możemy w takich warunkach zrobić. Teraz już to w miarę opanowaliśmy, mamy własne studio, ale i tak chcemy zrobić album możliwie prosty, złożony z krótkich form.
Czy w Waszej muzyce dostrzegacie coś specyficznie brytyjskiego? Można w niej odnaleźć odniesienia do Throbbing Gristle, starych zespołów z Mute albo The Fall. Ale przez ostatnie kilkanaście lat muzyka brytyjska wyglądała trochę inaczej, miała twarz Oasis, Radiohead, albo Franz Ferdinand.
[Nik] Wyrastaliśmy w czasach, kiedy się „słuchało się wytwórni”, na pewno wiesz, co mam na myśli. Sama na przykład słuchałam dużo Industrial Records, wielu zespołów ze sceny offowej, industrialnej lat 70’tych i 80’tych. Ich muzyka odpowiadała na ówczesną sytuację polityczną i wg mnie jest tradycyjnym brytyjskim brzmieniem. Wydaje mi się, że nasze podejście do muzyki jest podobne do podejścia tamtych zespołów. W odniesieniu do Throbbing Gristle, istnieje ewidentne powiązanie między nimi a nami – to dlatego pracujemy teraz z Chrisem Carterem, dlatego on lubi naszą muzykę. Moim zdaniem wiele z tych zespołów z przeszłości jest nam bliskie, bo mamy podobne podejście do muzyki. I oczywiście jest ono inne niż zespołów rockowych w stylu Franz Ferdinand.
Wychowaliśmy się właśnie w Anglii, na takiej, a nie innej muzyce, to musi to mieć znaczenie, pozostawia pewne ślady w głowie, od tego nie ma ucieczki. Myślę, że mieszkanie w Londynie również wpływa na muzykę, to miasto jest bardzo zabiegane i zagęszczone. I to sprawia, że znalezienie własnej przestrzeni jest tak wspaniałe. To jest nasza przestrzeń, nowy etap dla Factory Floor. Wierzymy, że to miejsce zgromadzi pewien rodzaj kolektywu, że będziemy mogli tam realizować różne projekty.
Opuściliście miasto?
[Gabe] Nie, to nadal jest w mieście, ale w odosobnieniu. To naprawdę nasza własna przestrzeń, gdzie możemy w niej pracować, rozwijać studio i hałasować do woli. Możemy tam wejść kiedy tylko mamy potrzebę, rzucać pomysłami.
Poświęciliście się budowie studia i nadchodzącej płycie, ale ciągle gracie dużo – Primavera, Dour, ATP, Field Day, Off. Koncertowa formuła już okrzepła?
[Nik] Nie, eksperymentowaliśmy ostatnio z naszym brzmieniem na żywo, kiedy graliśmy koncert na Eastland i zagraliśmy kwadrofonicznie. Byliśmy ustawieni w środku, publiczność nas otaczała. Ponieważ uwielbiamy środowisko, w którym mamy próby, kiedy gramy super głośno, chcieliśmy, by słuchacze byli tam z nami, przeżyli tę muzykę tak jak my.
[Gabe] Byliśmy wszyscy naprawdę blisko, ustawiliśmy się na podłodze, ludzie stali wszędzie dookoła i pomiędzy nami. W ten sposób gramy próby, tak budujemy brzmienie, z bliskiej interakcji.
[Nik] I myślę, że to nas łączy z zespołami z przeszłości. Oni też tak robili, świadomie grali małe koncerty zamiast wielkich, rockowych, grali w galeriach, a Londyn jest do tego bardzo dobrym miejscem. W zeszłym tygodniu graliśmy w galerii, przestrzeń była kompletnie zaciemniona, publiczność nie wiedziała, gdzie jesteśmy, byliśmy schowani za kurtyną, wszędzie panowały egipskie ciemności. To było niesamowite, naprawdę dobre doświadczenie. Jestem pewna, że podobne rzeczy często zdarzają się na kontynencie, ale chodzi mi o to, że posiadanie dużo wolności do eksperymentów to co innego, niż występowanie z zespołem na scenie.
[Gabe] Wiesz, jest wiele zespołów, które lubią być odseparowane od publiczności. To dla nas nie ma sensu, potrzebujemy słuchaczy, karmimy ich a oni karmią nas, dają nam energię.
[Nik] To działa w obie strony. Nasza muzyka jest dość instynktowna, plemienna. Nieważne, czy ci się podoba czy nie, skłania do poruszania się w jej rytm, jak bicie serca. To bardzo instynktowne i dlatego musi być półimprowizowana, ponieważ dzięki temu jest życwa. Jeśli kiedykolwiek dojdziemy do wniosku, że nasze piosenki mają zbyt uporządkowaną, przewidywalną strukturę, to pewnie przestaniemy grać. Chodzi nam o element ryzyka, ekscytacji i eksperymentu.
Od dawnych zespołów industrialnych różni Was to, że używacie perkusji. Na samym początku mieliście automat perkusyjny, charakterystyczny dla tamtych zespołów, ale szybko przeszliście na perkusję i na żywo to ma kluczowe znaczenie. Zależy Wam, żeby sam proces był jak najbardziej fizyczny?
[Gabe] Tak, zdecydowanie, można wręcz powiedzieć, że o to chodzi w naszej muzyce. O fizyczność, o moje poruszanie się w czasie gry, ruch Nik, kiedy uderza w gitarę albo pociąga smyczkiem. To prawdziwie fizyczne doświadczenie.
[Nik] Spędziliśmy tydzień współpracując z Chrisem Carterem, a przecież w Throbbing Gristle nie było perkusisty. Podczas prób Chris powiedział, że jesteśmy… co on powiedział?
[Gabe] Że jesteśmy popierdoleni.
[Nik] Tak (śmiech). Poziom ekscytacji był bardzo wysoki i graliśmy jak maszyna, co on zna bardzo dobrze, ale jest coś niesamowitego w graniu w ten sposób na bębnach.
Gabe, kto jest twoim ulubionym perkusistą? Ktoś z lat 70’tych jak Klaus Dinger, albo Jaki Liebezeit, którzy wprowadzili motorik, bez którego pewnie nie byłoby dzisiaj techno?
[Gabe] Tak, zdecydowanie. Uważam ten styl gry za bardzo ważny, moim zdaniem on jest komunikatywny dla każdego człowieka. Potrafimy powiedzieć, kiedy coś jest nie pasuje do rytmu, który czujemy. Ale dla mnie najlepszym twórcą rytmów jest Chris Carter z T.G. Jest naprawdę dobry w przekładaniu ludzkiego pierwiastka na automaty perkusyjne i elektronikę. Ma najlepszą na to metodę, jest bardzo płynny. Więc jeśli chodzi o perkusistów moim ulubionym jest Chris Carter, nawet jeśli on nie gra na perkusji (śmiech). Jest bardzo prawdziwy w tym co robi.
[Nik] Tak jak Stephen Morris z New Order.
[Gabe] Tak, ale on jest bardziej motoryczny, jest w nim echo Can, Kraftwerk. Ja sam jako perkusista też muszę być motoryczny i nieugięty.
[Nik] Wiele z naszych rytmów polega na repetycji, są jak z automatu, pełne powtórzeń. Nie znam drugiego takiego perkusisty jak Gabe, on jest jak automat perkusyjny – gra bardzo elektroniczne rytmy, ale mają one w sobie również ludzki pierwiastek.
Co to oznacza, stworzyć elektroniczny rytm, który jest ludzki? Chodzi o naturalny ludzki puls, bicie serca, rytm oddechu?
[Gabe] Tak, zdecydowanie chodzi o serce.
[Nik] John Cage powiedział, że niski ton, to bicie serca, wysoki – odgłos systemu nerwowego. Naprawdę w to wierzę. Kiedy bas uderza trochę szybciej niż co sekundę, a wysokie tony cię napędzają, to słuchanie takiej muzyki jest jak branie narkotyków – wkręcasz się w nią, jesteś zahipnotyzowany, ponieważ się powtarza we właściwy sposób. Kiedy ja na gitarze wprowadzam jakiś szorstki dźwięk, w pierwszym momencie możesz poczuć się nieswojo, ale kiedy słyszysz go po raz kolejny, kiedy on włącza się w ten bezlitosny rytm, przyzwyczajasz się, wsiąkasz w to. To jest trochę jak toksyczny związek. (śmiech)
Czy zatem ten hipnotyczny rytm perkusji służy osłodzeniu surowych dźwięków, które produkujesz?
[Nik] Coś w tym jest. (śmiech)
[Gabe] Nie, nie, potrzebujemy się nawzajem, wszyscy troje. Perkusiści zawsze chcą być kimś innym, grać na czymś innym, niż na perkusji. U nas to działa w dwie strony. Czyż nie? Nie chcesz być perkusistką? (śmiech)
Nik, czy lubisz swój instrument? Lubisz gitarę?
[Nik] To związek pełen miłości i nienawiści. Kiedyś grałam na gitarze konwencjonalnie, potem zdałam sobie sprawę, że to nie jest tak naprawdę sposób, w jaki myślę, że mogę grac inaczej. Więc zaczęłam grać na różne sposoby, bardziej noise’owo, używając różnych efektów, smyczka, czy pałeczek perkusyjnych, by tworzyć dźwięk, którego szukam. Myślę, że jest to męski sposób myślenia o gitarze, staram się wypędzić z gitary wszystkie diabły, ale w kobiecy sposób. Uwielbiam gitarę, chociaż był czas, kiedy przerzuciłam się na elektronikę, ale jednak nie ma ona w sobie tego ludzkiego elementu, jak gitara, którą możesz trzymać, a każda jej część różni się w swoim efekcie dźwiękowym. Lubię eksperymenty z gitarą, nie chodzi o strój, raczej o to, jak instrument jest zbudowany, o to, że czasami zdarzy ci się taki magiczny dotyk, wystarczy uderzyć w odpowiednim miejscu i wszystko pasuje.
[Gabe] To jest pierwotna rzecz. Perkusja jest pierwotna, rytm też. Przez wiele lat ludzie uczyli się tworzyć dźwięki. My się nie uczymy, my sięgajmy po pierwotność – proste uderzenia, proste rytmy. Prostota jest naprawdę kluczowa dla Factory Floor.
Wydaje mi się, że późne lata 70’te i wczesne 80’te z obecnym czasem łączy rodzaj niestabilności, niepokoju w sensie ekonomicznym i społecznym. Od kiedy pamiętam, Wielka Brytania była krajem spokoju i dobrobytu. Dlatego ostatnie protesty w Londynie są czymś zdumiewającym – we Francji, w Hiszpanii, ok., ale ludzie na ulicach w Anglii? Czy czujecie, że dzieje się obecnie coś podobnego jak we wczesnych latach 80’tych jeśli chodzi o nastroje społeczne? Czy w jakiś sposób kształtuje to już muzykę w Wielkiej Brytanii?
[Nik] Myślę, że Wielka Brytania zbyt żarłocznie rzuca się na przekaz medialny. Wszystko, co dzieje się w muzyce jest jakimś odbiciem wydarzeń. Co prawda artyści, muzycy, nie oglądają codziennie wiadomości, ale wystarczy otworzyć niedzielną gazetę, by dowiedzieć się, co się dzieje. A Anglia jest bardzo małym krajem i ma dość wąskie myślenie w relacji do całego świata. Mamy sporo mediów, które się szybko zmieniają i nagle okazało się, że jest dużo ważniejszych tematów od rodziny królewskiej.
[Gabe] Ludzie w Wielkiej Brytanii stracili poczucie normalności, swoją dotychczasową codzienność. A tego właśnie chcą. Normalności i stateczności.
[Nik] Chcą się czuć bezpiecznie.
[Gabe] Tak. Gdy ludzie czują się bezpiecznie ze wszystkim, jest idealnie. Ale jesteśmy w tym podzieleni. Nie uczestniczymy w protestach, robimy swoje. W sumie to nie wiem, czy reagujemy na te protesty. Ja w każdym razie nie.
[Nik] Raczej nie bardzo. Oczywiście są zespoły polityczne. Ale my mamy swoje miejsce jako muzycy, artyści. Staramy się tego trzymać i mam nadzieję, że kiedy ludzie przychodzą nas posłuchać, niektórzy są poruszeni natężeniem emocji w dźwiękach, emocji, które wysyłamy i odbieramy.
[Gabe] Myślę, że brytyjskie media wielu ludziom oferują sposób eskapizmu. Naszą ucieczką jest granie muzyki, to jest dla nas ważne i pcha nas do przodu. To nasz sposób na życie.
Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]