Tobiasz Biliński na „Far South”, podobnie jak na debiucie, wszystko z wyjątkiem trąbki zarejestrował sam we własnym domu. Ale bogactwo tej płyty jest wyraźniejsze niż jej poprzedniczki. Na sześciu utworach muzyk zręcznie poszerza muzyczne spektrum - od delikatnie zarysowywanych plam z echem wygrywanych na gitarach, przez rozbudowane dźwiękowe suity na początku i na końcu (szkoda, że zamykający album What is There to Know zdecydował się podzielić na trzy części), po chwytliwe folkowe piosenki, w których Biliński zdaje się być całkiem dobry. To czego tym razem nie udało się upchnąć na płycie Kyst, muzyk wciela w życie tu, jednak nie ogranicza się do tradycyjnych piosenek, jak na „Persephone”. Konstruuje bogato zaaranżowane, a czasem obficie rozbudowane utwory, jednocześnie atrakcyjne dla słuchacza, a także objawiające jego muzyczną erudycję. Biliński masę pomysłów potrafi zmieścić na półgodzinnej płycie i oby tak dalej - cały czas pnie się w górę i jak widać, nie zamierza spuszczać z tonu. Rezultat zachwyca.
[Jakub Knera]