W przerwie między koncertowaniem i wydaniem drugiej płyty Kyst, Tobiasz Biliński nagrywa album solo pod szyldem Coldair. Nazwa wymowna, bo w przeciwieństwie do rodzimej kapeli, w tej muzyce o wiele więcej jest melancholii i ponurego klimatu, a mało radosnych melodyjek jak na "Cotton Touch". Ale w miarę kolejnych utworów, pojawia się tutaj coraz więcej słońca. Świetnie słychać to dzięki rozbudowanemu instrumentarium, bo mimo że Biliński gra głównie na gitarze akustycznej i elektrycznej, uzupełnia je o brzmienie trąbki, dzwoneczków, perkusji czy melodiki. Jego ciepło brzmiący wokal podkreśla kameralność albumu.
Nie sposób uciec od porównań do Phila Elveruma, do którego nawiązania przebrzmiewają u Bilińskiego echem, ale także nowej płyty Maćka Cieślaka z Księżniczkami. Mimo że tamten album brzmi pięknie i delikatnie, w przypadku "Persephone" wyraźniej odczuwalna jest lekkość z jaką płyta powstała, czuć w niej młodzieńczy powiew świeżości, a przez to także naturalności. To również płyta bardzo treściwa - 11 kawałków rozciągniętych w trakcie pół godziny. To wystarczająco, żeby poczuć świetny klimat "Persephone" i zachwycić się jej ciepłym brzmieniem, za które odpowiedzialny jest Michał Kupicz. Na nadchodzącą jesień to wydawnictwo w sam raz, póki co w moim odtwarzaczu zagościło na dobre.
[Jakub Knera]