Pod tą tajemniczą nazwą kryje się efekt współpracy niemieckiej grupy The Notwist i zamieszkujących Kalifornię Themselves, który zakończył trzyletnie milczenie obu składów - tyle bodajże czasu upłynęło od ich ostatnich płyt. Nie mam pojęcia, ile czasu zajęło im przygotowanie albumu 13 & God, ale jedno jest pewne - rezultat powala z nóg i jest dla mnie jednym z najwspanialszych niespodzianek tego roku. Różnego typu kooperacje wcale nie są skazane na sukces, szczególnie jeżeli spotykają się artyści o zupełnie innym stylu i emocjonalnej zawartości muzyki - można uznać, iż tak jest w przypadku delikatnej, melancholijnej twórczości Notwist i brutalnego, przytłaczającego hip-hopu Themselves. Jednak 13 & God to zupełnie nowa jakość, po prostu cudowna i tak nasycona emocjami, że nie można przejść obok niej obojętnie - melancholia, smutek, kruchość marzeń z dzieciństwa i irytacja współczesnym światem przeplatają się i w tekstach i w muzyce, przenosząc uczucia i nastroje wszelkimi dostępnymi środkami. A tych jest wiele, gdyż obie strony współpracy sięgnęły po to, co mają w swoim arsenale najlepsze. Oniryczny elektro-pop Notwist powraca do nas w postaci porywającego rytmu, wysmakowanych aranżacji instrumentów smyczkowych, syntezatorów, gdzieniegdzie pojawiających się zagrywek akustycznych, stanowiących zawsze o sile tej grupy, natomiast Themselves wnoszą do projektu hip-hopową wrażliwość opartą na samplach, adapterach i dosyć przytłaczającej, sonicznej produkcji.
Album spokojnie można byłoby wydać jako płytę instrumentalną i bez wątpienia byłoby czym się zachwycać, gdyż muzyka 13 & God jest nie dość, że niezwykle wielobarwna, zaaranżowana ze smakiem i urzekająca szczerością, to jeszcze muzycy doskonale wiedzą, kiedy postawić na elementy syntetyczne, a kiedy na organiczne, kiedy na aranżacje prawie symfoniczne a kiedy na minimalizm. Ostatecznie zniewalają jednak wokale - zestawienie kruchych i przepełnionych niepewnością melodii Markusa Achera z futurystycznymi rapem robotów z Themselves przeistacza 13 & God w projekt zupełnie unikatowy, w przejmujące przeżycie. Melodie nie pozwalające przejść obok nich obojętnie, nawijki tryskające złością oraz wytwarzające się między nimi iskrzenie - to wszystko sprawia, iż mamy do czynienia z płytą, dla której hip-hop, pop, elektronika i granie a la Hood, czy Sigur Ros (jak je nazwać?) są może i określeniami adekwatnymi, ale dalece niewystarczającymi. Obawiam się, że nie jest możliwe opisanie słowami największych zalet tej muzyki, jak to bywa z płytami tak emocjonalnie intensywnymi, inteligentnie zaaranżowanymi i odpornymi na jakiekolwiek etykietki. Gorąco polecam ten album, którego nie można słuchać inaczej niż od pierwszej do ostatniej minuty.
[Piotr Lewandowski]