Pewnie niektórzy z was dziwią się, że ten zespół nadal istnieje, skoro ostatnimi czasy było o nim raczej cicho. Okazuje się, że po kłopotach z wytwórniami fonograficznymi, lider formacji Geoff Wilkinson postanowił kolejny album wydać własnym sumptem. "Questions", które właśnie ma swoją polską premierę, okazało się być albumem udanym i, co ciekawe, nagranym w całości przez żywy zespół. W ten sposób US3 anno domini 2005 jest raczej innym zespołem niż kilka lat temu. Zapraszamy do lektury wywiadu z Geoffem.
Właśnie ukazuje się w Polsce czwarta płyta Us3. Z tej okazji po raz kolejny jesteś w naszym kraju. Jak wrażenia z Warszawy w styczniu? Udało ci się obejrzeć miasto?
Przede wszystkim jest mi zimno, w porównaniu do Londynu jest znacznie chłodniej. Nie zmarzłem bynajmniej zwiedzając miasto, ponieważ nie miałem czasu. Przyjechałem w środę wieczorem i do dziś, czyli do soboty, zajmowałem się głównie sprawami związanymi z promocją płyty, a po południu wracam do Anglii. Tak więc mimo, że byłem już w Warszawie kilka razy, nie zobaczyłem jeszcze zbyt wiele w tym mieście. Tym razem też nie jestem tutaj jako turysta.
Może uda się w marcu, podczas waszej trasy po Polsce?
Nie wydaje mi się. Będziemy wtedy skrajne zabiegani. Gramy cztery koncerty, dzień po dniu, po czym wracamy do Londynu. Na pewno zabraknie czasu na wszystko, co nie jest związane z trasą. Będąc w Polsce poprzednim razem, po wydaniu trzeciej płyty, graliśmy w Krakowie, podobała mi się tamtejsza starówka. Szkoda, że w tym roku jej nie zobaczę, ale klub gdzie wtedy graliśmy jest chyba zamknięty. Wystąpimy za to w Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu i w Warszawie.
Nie spodziewaj się po Katowicach ładnej starówki. Czy na trasę jedziesz z tym samym zespołem, z którym współpracowałeś w studio?
Jasne, tym bardziej, że są to ci sami muzycy, którzy grali na poprzedniej trasie trzy lata temu. Wokaliści oczywiście są inni. Współpraca z tymi muzykami wyglądała tak, że najpierw poznaliśmy grając na żywo, a potem weszliśmy razem do studia by nagrać nowy album - tak było w przypadku trębacza, saksofonisty, klawiszowca, DJ First Rate.
First Rate przed tygodniem grał trasę po Polsce, był niesamowity. I miał ze sobą świetnego beatboxera.
Tego drugiego nie znam, ale First Rate zadziwia mnie nieustannie, dlatego współpracuję z nim już od kilku lat.
Masz w składzie didżeja, ale jest on jednym z ośmiu muzyków. Jak doszło do tego, że na "Questions" nie pojawia się ani jeden sampel? Dla kogoś, kto pamięta Us3 z pierwszych płyt, musi być to olbrzymie zaskoczenie, skoro na przykład twój debiut praktycznie w całości oparty był na samplach z Blue Note. Później zaszła jednak ewolucja.
Właśnie, jeżeli spojrzysz na kolejne płyty, okaże się, że o ile na debiucie sampli było całe mnóstwo, na drugiej płycie pojawiły się wyraźniej żywe instrumenty, albo innymi słowy, sample mnie oczywiste, to na trzeciej - "An Ordinary Day in an Unusual Place" - było tych sampli już tylko sześć, a za to pełno żywego grania. Więc "Questions" zagrane w całości przez zespół jest logiczną kontynuacją tego procesu. Poza tym wydaje mi się, że jestem znacznie lepszym producentem niż dziesięć lat temu i potrafię pracować z muzykami, czuję się o wiele pewniej, niż gdy zaczynałem. Była to idealna okazja, by nareszcie nagrać coś w studio z ludźmi, z którymi tak dobrze rozumiem się na koncertach. Ważnym ułatwieniem jest też postęp technologii. Nagrywanie jest znacznie łatwiejsze, tańsze, szybsze, co sprawia, że można sobie śmiało pozwolić na eksperymentowanie w studio. W przypadku "Questions" najpierw tworzyłem sekcję rytmiczną, a potem kolejni muzycy dołączali w studio, czasem pojedynczo, czasem w grupkach. W ten sposób nagrywali oni na innych podkładach rytmicznych, a potem mogłem te ścieżki pociąć i pomieszać, by zyskać dodatkową jakość.
Czyli ty jesteś autorem muzyki. A czy grasz na jakiś instrumentach?
Tak, koszmarnie na klawiszach. Zaczynałem od basu, ale szło mi równie źle. Mając dobrych muzyków u boku, nie udaję sam jednego z nich. Zawsze postrzegałem siebie jako producenta.
"Questions" wydało mi się mniej taneczne i mniej naładowane energią, o wiele spokojniejsze szczególnie od poprzedniej płyty. Ponadto, pełno na niej latynoskich klimatów. Co cię inspirowało przy tworzeniu tego albumu?
Zasłuchiwałem się przede wszystkim w dwóch rzeczach. Jedną był latin-jazz z lat sześćdziesiątych, szczególnie pianiści tacy jak Edi i Charlie Palmieri, co zresztą nazwałeś po imieniu. A z drugiej strony, duży wpływ wywarł na mnie Timbaland, czyli w sumie popularna muzyka ze Stanów. Jego szalone bity naprawdę zmieniły brzmienie r'n'b, uważam, że używa on wręcz szalonych sampli. Przyznaję, że chciałem użyć rytmów r'n'b w jego stylu i połączyć je z jazzem. Gdy zaświtała mi ta idea, spotkałem wokalistkę Mpho, której głos ma w sobie nieporównywalnie więcej r'n'b niż na przykład Allison Crocket na trzeciej płycie. Nadarzyła się więc idealna okazja do połączenia latynoskich klimatów jazzowych z r'n'b.
Skoro o wokalistach mowa, jeszcze się nie zdarzyło, by któryś z nich wystąpił na dwóch albumach Us3. Czy z premedytację zmieniasz wokalistów z każdą płytą? Jak duży wpływ wywierasz na nich w studio?
Jasne, że celowo zapraszam ciągle nowe osoby. Gdybym ciągle miał pracować z tymi samymi wokalistami, czy byłoby to dla mnie ekscytujące? Chyba prędko bym się znudził. Zanim zaczynamy nagrywać, rozmawiam z nimi na temat tekstów, by uniknąć sytuacji, że mi się one nie podobają. Muzyka zawsze powstaje pierwsza, więc mogą oni wybrać sobie kawałki, na których chcą zaśpiewać. Wydaje mi się, że mój wpływ ogranicza się do uświadomienia im, że pragnę jedynie, by pisali z głębi duszy, szczerze. Według mnie, natychmiast można wychwycić, czy wokalista, raper, wkłada w swoje teksty serce, czy są one prawdziwe. Dlatego chcę uniknąć fałszu i nadęcia. Staram się więc wydobyć z nich ich emocje, by śpiewali o sprawach dla nich istotnych. Wydaje mi się, że do tej pory się to udawało, także na tej płycie. Ponieważ zarówno Mpho, jak i raper Reggi napisali raczej osobiste teksty, efekt końcowy jest spójny.
Tym różni się "Questions" od "An Ordinary Day...", które było nasycone politycznymi tekstami. Bardzo podobało mi się poruszanie tematyki społecznej, szczególnie w zestawieniu z muzyką prawie taneczną, a już na pewno wesołą.
Gdy powstawało "An Ordinary Day...", polityka była dla mnie znacznie ważniejsza niż dzisiaj, chciałem dać temu wyraz w swojej muzyce. Dużo rozmawiałem na ten temat z Allison, o wiele więcej niż z obydwojgiem wokalistów obecnie. Moje poglądy były wtedy bardzo sprecyzowane i miałem szczęście spotkać wokalistkę o podobnym podejściu. Nawzajem pomogliśmy sobie w ich wyrażeniu, sądzę, że wyszło to bardzo dobrze.
Zgodzę się w zupełności. Teksty były naprawdę mądre, a dodatkowej siły nadawało im zestawienie z muzyką, której na co dzień nie kojarzy się z przekazem polityczno-społecznym.
Co mnie zaskakuje. Już wtedy doszedłem z Allison i Michelobem do wniosku, że wszystkie kwestie, które poruszał ileś tam lat temu Marvin Gaye mówiąc "what's going on", są tym bardziej nurtujące i istotne dzisiaj. Obecne pokolenie młodych ludzi słuchających soulu, wyrastało na przykład na D'Angelo, ale równocześnie sięgało po wczesne Public Enemy należące do ich starszego rodzeństwa. Dlatego wydaje mi się, że poprzez analogię, powinien się pojawić nowy Marvin Gaye albo Curtis Manfield, grający protest songi na miarę obecnych czasów i problemów. Czas już najwyższy. Funk, soul, albo jazz też mogą mieć coś do powiedzenia w kwestiach społecznych, szkoda by było, gdyby jedynie punkowcy nagrywali protest songi. Przy okazji trzeciej płyty chciałem stać się jak KRS-One, który określał siebie jako "edutainera", co miało oznaczać, że równocześnie edukuje słuchaczy i zapewnia im rozrywkę.
Wracając do "Questions". Płyta została nagrana jeszcze w 2003-im roku. Dlaczego aż tyle czasu trwało, zanim ukazała się w Europie i między innymi w Polsce?
Album praktycznie natychmiast miał swoją premierę w Japonii dzięki firmie Toshiba EMI, z którą miałem kontrakt. Później potrzebowałem sporo czasu, by znaleźć dystrybutorów i wydawców w Europie. Wydanie płyty niezależnie i własnym sumptem jest dla mnie nowym doświadczeniem, musiałem się tego nauczyć. Dopiero trzecią firmę, z którą się kontaktowałem, uznałem za odpowiednią i album ukazał się w Anglii. Nie podejrzewałem, że zajmie mi to tyle czasu. W przypadku Polski, problem polegał na tym, że jeżeli nie znalazłby się tutejszy wydawca, to album byłby dostępny, ale prawdopodobnie ściągnięcie go z Anglii kosztowałoby tyle, że mało kto podjąłby się jego kupna. Dlatego cieszę się, że ubiłem interes z Eblok i płyta będzie miała polską edycję. Polska nie jest jednak wyjątkiem, przykładowo w Stanach Zjednoczonych "Questions" pojawi się dopiero w kwietniu. Załatwianie spraw biznesowych i nawiązywanie kontaktów z niezależnymi wydawcami jest bardzo czasochłonne, dlatego w ciągu ostatniego roku więcej czasu spędziłem w biurze, niż w studio.
Nie łatwiej byłoby skorzystać z możliwości któregoś z koncernów fonograficznych i tak jak w przypadku poprzednich płyt mieć szybką i ogólnoświatową dystrybucję?
Moje doświadczenia z koncernem są na tyle złe, że na pewno nie podpiszę więcej kontraktu z taką firmą. Rozmawiałem na temat dystrybucji, ale jako artysta nie chcę już być zależny od koncernów.
Gdzie nagrywasz swoją muzykę, czy masz własne studio?
Od siedmiu lat wynajmuję salę we wschodnim Londynie. To jest całkiem tani kompleks szesnastu sal studyjnych, mam do dyspozycji sporo sprzętu.
Czy po przeszło dziesięciu latach na scenie nadal masz ochotę na granie starych kawałków, które na dodatek powstawały w zupełnie innych warunkach?
Jasne, choć nie gramy ich zbyt wiele. Gdybym nie czerpał przyjemności z tych piosenek, na "Questions" nie pojawiłaby się przecież nowa wersja Cantaloop. Jednak poza tym utworem, nie zmieniamy raczej aranżacji starszych kawałków. Na żywo gramy przede wszystkim nowy materiał, który chcemy promować, a z poprzednich albumów pojawiają się po dwa numery. Z każdym kolejną płytą trudniej jest uwzględniać materiał sprzed lat w koncertowym secie, chyba, że masz zamiar grać przez trzy godziny.
Czy twoja obecna publiczność różni się tej sprzed kilku, czy nawet dziesięciu lat?
W Polsce jest to bardzo szczególna sytuacja. Gdy graliśmy poprzednio, zaskoczył mnie młody wiek fanów, naprawdę. Na koncertach byli ludzie, którzy musieli mieć około dziesięciu lat, gdy pojawiło się Cantaloop i debiutancki album Us3. Spodziewałem się nieco starszej publiki.
Moment, ja sam miałem wtedy dziesięć lat.
Więc urodziłeś się mniej więcej wtedy, kiedy ja zacząłem być didżejem. Urodziliśmy się w tym samym momencie, ale w innych wymiarach.
Może młodzi ludzie obecnie bardziej interesują się jazzem niż chociażby dekadę temu?
Coś w tym jest. Od czasu popularności acid jazzu na początku lat dziewięćdziesiątych, jazz w znacznie większym stopniu wpływa na muzykę popularną. Weź na przykład The Roots, Jill Scott, w ich muzyce jest potężna dawka jazzu, a nikt nie nazwałby jej jazzem, albo acid jazzem. Wydaje mi się, że jazz głęboko przeniknął do wielu różnych stylów muzyki.
Czy określenie acid jazz ma jeszcze jakiś sens w takim wypadku?
Nikt chyba obecnie nie chce być takim mianem określany. Początkowo oznaczało ono funkującą, jazzową muzykę lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, później termin ogarnął wszelkie zespoły łączące jazz, funk, soul i w ten sposób zatracił on sens. Żaden artysta nie przepada przecież za etykietkami.
Czego oprócz latynoskiego jazzu i Timbalanda słuchasz dla przyjemności?
Przeróżnej muzyki. Pomyślmy, co wziąłem ze sobą na podróż do Polski. Mam Dave'a Hollanda, Erica Truffaz, jakiś soul, ostatni album Tweet, czyli artystkę w stylu Missy Elliott, przedostatnią płytę Nasa.
Trochę hip-hopu jak widać. Jak oceniasz ewolucję tego gatunku w ciągu ostatnich lat?
Pomimo, że hip-hop jest relatywnie młodych stylem, wykształciło się całkiem dużo rodzajów tej muzyki, wśród których największym, przynajmniej ilościowo, medialnie, jest pochodzący z Ameryki hip-hop komercyjny, za którym raczej nie przepadam. Jednak istnieją dwa poziomy tej muzyki, jeden typowy dla MTV, z roznegliżowanymi panienkami oraz drugi, niezależny, który w nieunikniony sposób musi być bardziej kreatywny i nowatorski. Sam obecnie negocjuję z kilkoma undergroundowymi artystami w sprawie wydania ich płyt w mojej wytwórni Kwerk. Mam nadzieję, że niedługo ukaże się składanka z nieznanymi amerykańskimi wykonawcami grającymi jazzujący hip-hop. Mam przeczucie, że taki właśnie hip-hop będzie niedługo doceniony. Chyba już powoli widać tego oznaki. Podobnie jak i powrotu do złotych lat hip-hopu, stylistyki z początku lat dziewięćdziesiątych. Gdyby ta muzyka powróciła do tych korzeni, byłbym naprawdę zadowolony.
Rozumiem, że nie zamierzasz ograniczać Kwerka do wydawania płyt Us3. Czy masz już określone plany wydawnicze na najbliższy rok?
Kwerk dopiero zaczął działać, ale na dzień dzisiejszy zaplanowane są cztery płyty. Zawsze wyobrażałem sobie Us3 jako drzewo, z którego wyrastają na boki kolejne gałęzie, czyli projekty poboczne. Właściwie w tym celu powstała wytwórnia. Pierwszym albumem jest Ed/ge, czyli big band'owy projekt mój i Eda Jonesa, saksofonisty Us3. Ed napisał świetne, big bandowe partie instrumentów dętych, które połączyliśmy z nowoczesną rytmiką. Drugi projekt złożony jest ze mnie, Eda, klawiszowca Mike'a i prezentuje nastrojowe granie a la lata siedemdziesiąte, pełno fenderów, dęciaków, ale wszystko zakłócone dwudziestym pierwszym wiekiem. Na żywo ma z nami grać jeszcze basista. Ed/ge ukaże się w lutym, Voodoo Funk Project, bo tak nazywa się druga formacja - prawdopodobnie w kwietniu lub w maju, natomiast wspomniana składanka raczej później, ponieważ obecnie mam na nią dopiero siedem utworów. Oprócz tego współpracuję z Rachel Calladine, nasza muzyka jest mieszanką soulu i jazzu, można ją przyrównać do Jill Scott, Viktora Duplaix. Na razie mamy pięć piosenek, niedługo je zarejestrujemy. Voodoo Funk Project zagra też trasę koncertową, ale bez mojego udziału. Muszę siedzieć w Londynie i doglądać wytwórni.
Ale z Us3 w Polsce się pojawisz?
No tak, koniecznie, przecież Us3 jest moim pierwszym i zespołem. W tym roku w ogóle czeka nas sporo koncertów, będziemy grać na letnich festiwalach. Poczekaj, czy u was jest jakiś festiwal, nigdy o żadnym nie słyszałem.
Jest taki jeden, ale może i dobrze, że o nim nie słyszałeś. Raczej się on różni od tego, co znasz z zachodniej Europy. Za to graliście już kiedyś na festiwalu jazzowym w Polsce.
Festiwale jazzowe to jeszcze inna para kaloszy. Regularnie gramy na takich imprezach jak Montreaux, North Sea. Kiedyś graliśmy na Jazz Jamboree, o to ci zapewne chodzi. Czy ten festiwal nadal działa? Pytam, bo chętnie zagrałbym raz jeszcze w Sali Kongresowej, było to niesamowite przeżycie.
Podobało ci się?
Bardzo, występ w kongresówce był jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek zagraliśmy. Panuje tam dziwny klimat, cała ta architektura i wystrój wnętrza.
No i siedząca publiczność.
Nie do końca, gdy my graliśmy, wszyscy się bawili. Szkoda, że nie ma u was fajnych festiwali pod otwartym niebem, bardzo lubię na nich grać, szczególnie gdy ludzie tańczą. Atmosfera jest wtedy niepowtarzalna.
Skoro nie grasz na żadnym instrumencie, jaka jest twoja rola w czasie koncertów? Czy jesteś kimś w rodzaju dyrygenta?
W pewnym sensie tak. Przede wszystkim jednak odpowiadam za rytm, bowiem nie mamy w składzie perkusisty. Rytm z laptopa jest więc elementem technologicznym, a resztę gramy na żywo. W ten sposób koncert jest połączeniem technologii i żywego brzmienia, podobnie jak płyta.
Czy pozwalacie sobie na improwizację?
W niewielkim stopniu. Chciałbym, żeby było jej więcej, ale obawiam się, że na obecnym etapie nie jesteśmy wystarczająco ze sobą zgrani. Sądzę, że jest to kierunek, w którym będziemy podążać, ponieważ nareszcie mamy stały skład, w którym gramy już od trzech lat i z każdym koncertem rozumiemy się coraz lepiej, poznajemy swoje słabe i mocne strony.
Czy zespół zmienił twoje podejście do komponowania?
Zapewne, najmocniej wyraża się to na ostatniej płycie, w całości nagranej przez instrumentalistów. Wcześniej znaleźliśmy się w dziwnej sytuacji - niektórzy z muzyków, od dawna grających w Us3, nie uczestniczyło w nagraniu żadnej z płyt. Chcieliśmy to zmienić, więc chociażby w ten sposób wpłynęli oni na zawartość ostatniej płyty. Piosenki powstały z myślą o konkretnych muzykach.
Us3 nie jest jedynym zespołem, który zaczynając od sampli przeszedł do żywego grania. Czy widzisz dookoła siebie taki trend?
W Anglii na pewno coraz więcej osób chodzi na koncerty, zamiast na imprezy didżejskie, więc na pewno popularność żywej muzyki się zwiększa. Ale z drugiej strony, są didżeje, którzy nie puszczają jedynie płyt, ale tworzą coś więcej, z czyniąc z didżejingu umiejętność wcale nie mniejszą niż granie na innych instrumentach. Widziałeś niedawno First Rate'a, więc wiesz o czym mówię. I niedługo zobaczysz go ponownie, jeżeli przyjdziesz na nasz koncert.
Koniecznie, do zobaczenia w marcu.
[Piotr Lewandowski]