Długo zbierał się Michał Biela do nagrania solowego materiału, ale gdy już mu się to udało, powstała dobra epka uchwytująca sedno solowej twórczości gitarzysty Kristen – delikatnie romantyczna, nieodłącznie melancholijna, nieco mglista, nieostra. Materiał, zasadniczo skomponowany w oparciu o głos i jedną gitarę, w wersjach studyjnych wzbogacony został o bardziej rozbudowane gitarowe dialogi i chórki dziewcząt z Enchanted Hunters oraz wiolonczelę Karoliny Rec. Zatem Biela i Królewny, można byłoby rzec, ale nie do końca, bo słychać, że panie dostały dużą swobodę w koloryzowaniu piosenek. Przede wszystkim wzbogacają one faktury i nie tyle są obecne, co raczej się pojawiają, co wprowadza przyjemną różnorodność, tym bardziej ciekawą w przypadku tak krótkiego materiału. Nie ma wątpliwości, że na pierwszym planie pozostaje Biela, moim zdaniem w paru miejscach jego wokal mógłby być w miksie mniej wysunięty na pierwszy plan. Choć piosenki są eteryczne, to Biela realistycznie podchodzi do swoich wokalnych atutów i ograniczeń. Generalnie nadaje to utworom sympatycznej bezpretensjonalności, choć zdarzają się momenty zbyt mdłe, jak „Oh Little Darling” - jednak wolę, gdy Biela brzmi jak facet po trzydziestce, tak jak chwilę później w zamykającym epkę „Bomb”, czy moim ulubionym na niej „Flood Water”. Ten ostatni utwór zresztą pokazuje też pewne pokrewieństwo między piosenkami Bieli i Davida Grubbsa – choć na powierzchni różnią się one znacznie, to łączy je oparcie song-writingu nie o tzw. folk, tylko minimalistyczną interakcję głosu i koniecznie elektrycznej gitary. Epka jest bardzo fajnym podsumowaniem kilkuletniej aktywności solowej Bieli, naznaczanej dotychczas tylko koncertami i mam nadzieję, że okaże się impulsem do popchnięcia tego projektu dalej.
[Piotr Lewandowski]