polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Kristen The Secret Map

Kristen
The Secret Map

Kristen przyzwyczaili słuchaczy do płyt zwięzłych, zapisujących twórczy proces z dość krótkim otwarciem studyjnej migawki, z utworami w wersjach niedefinitywnych i później rozwijanymi na koncertach. Pod tym względem The Secret Map jest płytą dla Kristen typową, łapiącą chwilę. Od poprzedniczek różni ją jednak nie tyle sznyt poszczególnych utworów – w tym aspekcie ewolucja także jest mocną stroną grupy – co wewnętrzny eklektyzm, rozwarcie między niedopowiedzianą, rozedrganą instrumentalną formą otwarcia i zamknięcia płyty, a jej piosenkowym, przebojowym wręcz środkiem. Naturalne jest dla mnie spojrzenie na te kontrasty przez pryzmat innych inicjatyw muzycznych gitarzystów grupy – eksplorujących gitarowe marginesy i różne personalne konstelacje improwizacji Łukasza Rychlickiego oraz budowanych na emocjach, romantycznych piosnkach Michała Bieli. W efekcie po raz pierwszy w historii zespołu mam wrażenie, że słucham dwóch jego wcieleń, które zestawione ze sobą na przestrzeni nieco ponad pół godziny sprawiają wrażenie wręcz alternatywnych na niego pomysłów. Nawet jeśli poszczególne utwory tych wcieleń są udane, płycie ten galimatias nie służy.

Stanowiące środek albumu „Music will soothe me” i „Secret map” mają szanse stać się najszerzej rozpoznawalnymi utworami w dorobku zespołu. Przynoszą nie tylko zgrabne, choć dość konwencjonalne kompozycje, ale też bezprecedensowo wypieszczone aranżacje wokali – miękki głos, repetycje fraz, chórki, wchodząc w refren tytułowej ballady Biela wpada nawet w melodię „Time of my life” z „Dirty Dancing”. W rezultacie obie piosenki mają bezprecedensowy dla Kristen potencjał komercyjno-radiowy i faktycznie wpadają w ucho, ale równocześnie są dla mnie irytujące – zespół, który nigdy nie przymilał się nadmiernie do słuchacza, teraz uwiesza mu się na szyi. Najbardziej piosenkowe momenty poprzednich albumów, np. „The Mist”, były co prawda mniej przebojowe, ale nie były tak przezroczyste, miały więcej głębi i wieloznaczności – walory, które cenię wyżej. Zamykający album „Endless Happinness” stoi w dużym do nich kontraście i okazuje się najciekawszym utworem płyty – kapitalnie rozwijającą się psychodeliczną strukturą, ze świetnymi barwami gitar i wibrującym niby dronem – przywodząc na myśl improwizowane przygody Steve Gunna z Johnem Truscinskim, odloty Sunburned Hand of a Man czy Bardo Pond. Mgliste, ziarnisto-nostalgiczne otwarcie albumu i półprzytomne „2 A.M.” to utwory ciekawe, ale trochę szkicowe, sprawiające wrażenie, że to po nich pojawią się najważniejsze wydarzenia albumu. I w sumie tak jest, z powyższymi zastrzeżeniami, co na tak krótkiej płycie tworzy wrażenie niedosytu. Kristen to bardzo dobry zespół i nawet z kilku gestów potrafi zrobić niezłe utwory i niezłą płytę, ale na tle poprzednich dokonań grupy Secret Map jest zbyt chaotyczna, przypadkowa i właśnie z gestów złożona.

[Piotr Lewandowski]

 

Omyłkowo nie zauważyłem że Kristen grają już nie "ponad dekadę" ale aż 17 lat - może aż tak bardzo wydawało mi się nie realne aby na polskiej scenie był zespół który gra tak długo i wciąż utrzymuje się na powierzchni pomysłów i świeżości. To trio lawirowało między surowymi piosenkami, amerykańskim rockiem alternatywnym, eksperymentem, muzycznym wyrachowaniem, grając gdzieś na stylu tych wszystkich wpływów, z jednej strony dość oczywiście gromadząc te inspiracje, a z drugiej mówiąc własnym językiem. Mogą więc się redefioniować na nowo pod względem formy, potencjału piosenkowego i wykorzystywanych środków. Zaczynają sprzężonym, wyłaniającym się powoli, pełnym efektów i dźwiękowych, noiseowych plam „Upward, Beyond The Onstreaming, It Mooned”, jednym z najpiękniejszych jakie udało się im nagrać; niby wycofanym, ale bardzo wyrazistym. Zaraz później w prostym i oszczędnym „2 A.M.” snują westernową opowieść o nocnych markach, a kiedy wydawałoby się, że już wiadomo jaka ta płyta będzie, wyłania się murowany hit na radiowy przebój „Music Will Soothe Me”, który nagrany przez inny skład miałby zupełnie inną wartość. Bo znając dokonania braci Rychlickich i Bieli z osobna, ale też ich wspólne płyty, wiadomo że nie ma tu krzty wyrachowania i kalkulowania. Jest za to swoboda, otwartość i nie trzymanie się kurczowo muzycznych szlaków. Jest też swój, w pełni przemyślany i wyrazisty język, który kolejne oblicze odsłania na tej płycie – Kristen bawią się formą, od brzmieniowych tekstur, efektów, możliwości instrumentów, po formalne rozwiązania kompozycyjne. Słychać ich zarówno w rozwlekłych, instrumentalnych strukturach jak transowy, fantastyczny „Endless Hapiness” czy piosenkowych odbiciach jak tytułowy utwór, bazujący na ciszy i minimalizmie gitar, czymś od czego muzyczna przygoda tego tria się zaczęła. I po raz kolejny są w tym wszystkim szalenie przekonujący, dojrzali i szczerzy.

[Jakub Knera]

[Jakub Knera, Piotr Lewandowski]