polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Kristen wywiad z Łukaszem Rychlickim i Michałem Bielą

Kristen
wywiad z Łukaszem Rychlickim i Michałem Bielą

Muzycy Kristen wzięli głębszy oddech i powrócili do działalności wydawniczej płytą wyjątkową. W przededniu trasy koncertowej promującej „Western Lands” mamy przyjemność zaprezentować wywiad, jakiego udzielili nam Łukasz Rychlicki i Michał Biela.

Pięć lat czekaliśmy na Waszą nową płytę, choć nagraliście ją niemal rok temu, więc z Waszej perspektywy przerwa była krótsza. Jak na Was wpłynął ten rozbrat?

[Łukasz] W pewnym momencie – sądzę, że mówię nie tylko za siebie, ale i za pozostałych członków zespołu – poczuliśmy coś w rodzaju wypalenia, braku koncepcji na to, co dalej z Kristen. Ustaliliśmy wtedy wspólny wariant zawieszenia działalności zespołu, na pewno nie rozwiązania, na bliżej nieokreślony czas. Przez ten czas sporo jednak się u nas działo muzycznie. Udzielałem się w jednym projekcie w Poznaniu i w drugim z bratem, z którym graliśmy jako Salto. Choć niewiele z tego fizycznie pozostało, ma to dla mnie  znaczenie i ma spory wpływ na to, jak gram teraz na gitarze. Michał jak wiadomo gra w Ściance, także tych nowych doświadczeń było dość sporo. W Kristen graliśmy razem w trójkę, czasami w czwórkę, przez lata. Bardzo dobrze poznaliśmy się muzycznie i byłem ciekaw, co wydarzy się, gdy znów zaczniemy grać ze sobą po przerwie. W zasadzie to był impuls. A poruszyliśmy ten temat bodajże na moim ślubie na początku 2008 roku.

Po dwóch płytach, które zarejestrowaliście w kwartetach, choć różnych, nową płytę nagraliście w trzech, ale z drugiej strony jest na niej bardzo wielu gości. Czy uczestnictwo tylu osób wzbogacających „Western Lands” było zaplanowane, czy raczej było dziełem przypadku i wynikiem chwili?


[Łukasz] To był przypadek, np. fakt, że na płycie gra Kuba Suchar wyniknął z tego, że on codziennie przychodził do OPT, w którym nagrywaliśmy. Opowiadał dużo dziwnych historii i dogrywał fajne rzeczy. Wiadomo, że Kuba jest świetnym muzykiem i był właściwą osobą do zrealizowania pomysłów, które na bieżąco się pojawiały. Czasem pośrednio, bo gdy przyszło nam do głowy wykorzystanie saksofonu, przez Kubę trafił do nas Gerard Lebik, z którym Kuba gra w Slug Duo. Przemek Etamski grał wcześniej na samplerach na próbach Salta. Bardzo podobały mi się już jego wcześniejsze rzeczy, jeszcze sprzed naszej współpracy, a jego ostatnia EP-ka jest świetna. Jemu podoba się nasze granie i od słowa do słowa doszło do współpracy. Etam uporządkował nasze sesje, wyrzucił trochę zbędnych rzeczy, dograł trochę swoich, jego wkład w tę płytę był bardzo ważny.

Dwie Wasze płyty, które nagrywał Maciek Cieślak, miały czyste, klarowne brzmienie. Potem „Night Store” nagraliście płytę w Szczecinie i jej charakter był bardziej drapieżny, brudny...


[Michał] Tamta płyta była po prostu nagrywana na gorszym sprzęcie. Muzyka też była agresywniejsza i oczywiście chłodniejsza niż np. na „Please Send Me a Card”, ale różnice w brzmieniu wynikały głównie z różnicy klas użytego sprzętu.

[Łukasz] Zresztą piosenki z płyt nagranych z Maćkiem nie brzmiały tak delikatnie na koncertach czy próbach. Kształt płyt był wynikiem sposobu, w jaki Maciek rejestrował dźwięk.

Co z tych płyt z początku wieku zostało w Kristen do teraz? Utworów z nich prawie nie gracie na żywo.

[Łukasz] Na pewno wciąż istnieją punkty wspólne z tamtymi płytami, bo rozwój jest procesem rozłożonym w czasie. Nie potrafiłbym całkowicie oderwać się od poprzednich płyt. Za każdym razem starasz się zrobić coś nowego i lepszego, ale wciąż ma na ciebie wpływ to, co jest za tobą.


Po nagrywanym w gorszych warunkach „Night Store”, teraz podeszliście wręcz z pietyzmem do tego jak nowa płyta ma brzmieć, w szczególności miks i mastering zrobiony został w Stanach. To miało tak duże znaczenie?

[Michał] Po pierwsze, sesję nagrywał Michał Kupicz z Indigo Tree – bardzo ciekawa osoba i świetny realizator dźwięku. Jeśli chodzi o sam miks – wydaje mi się, że ludzie za granicą inaczej myślą o miksowaniu muzyki niż w Polsce, gdzie dominuje specyficzna szkoła. Todd Carter i Ray Harmon zrobili to bardzo ciekawie. Różnica, jak brzmiała ta płyta przed i po zmiksowaniu, jest znaczna.

[Łukasz] Kontakt do Raya i Todda dostaliśmy od chłopaków z Mikrokoletywu, których płyta została zmiksowana właśnie przez nich. Kuba i Artur opowiadali mi, że swój album miksowali niemal bez końca, ciągle chcieli coś zmienić, nie wiedzieli w którą pójść stronę, aż w końcu wysłali płytę do Stanów i miks odbył się w zasadzie bez ich udziału. Przy tym rozwiązaniu oddajesz materiał w czyjeś ręce i dostajesz gotową, już inną płytę, na którą ktoś spojrzał z zupełnie nowej perspektywy. My skorzystaliśmy z doświadczeń Mikrokolektywu. Gdy dostajesz gotowy miks, na początku przeżywasz szok, bo oni stawiają bardzo śmiałe kroki, podejmują decyzje, na które robiąc płytę do końca samemu nigdy byś się nie zdecydował, może nawet byś o nich nie pomyślał. I to jest fajne. Miks staje się całą dodatkową cegiełką, elementem, który zmienia płytę. To bardzo ciekawe doświadczenie, cieszymy się, że się na nie zdecydowaliśmy.

Na „Western Land” szczególnym utworem jest Fireworks, w którym śpiewa Fabian Fenk i wymienia wspaniałości Kopenhagi, Londynu, czy Paryża. Jaka była geneza tej piosenki?

[Michał] Ale Fabian śpiewa też o Sopocie.

[Łukasz] Gdzie ten kawałek w ogóle powstał, gdy przyjechałem kiedyś do Michała do Sopotu, gdy jeszcze tam mieszkał. Na początku był to utwór instrumentalny, a potem dołączył Fabian, nasz znajomy z zespołu Bodi Bill, to on stworzył tę opowieść o miastach, w tym o Sopocie.

[Michał] Zresztą w tym utworze dzieje się dużo poza naszą kontrolą. Chcieliśmy w nim klawisze, ale nie mieliśmy konkretnego pomysłu. To Kuba Suchar wymyślił całą ich melodię. Myśleliśmy o wokalu, ale nie mówiliśmy Fabianowi, co i jak ma zaśpiewać. Wysłaliśmy mu utwór z niezobowiązującą prośbą - jeśli będziesz mógł, to coś zrób. On po miesiącu przysłał nam dograny wokal. Dodatkowo, utwór został zupełnie zmiksowany w nieoczekiwany dla nas sposób. Mamy więc dużą satysfakcję, że ostatecznie powstał kawałek, który jest jednocześnie estetycznie spójny, ale i zaskakujący dla nas samych.
 
Na koncertach na przestrzeni tego roku – wnioskuję z trzech, które widziałem – tak jakby jeszcze szukaliście brzmienia. Ono w pewnym momentach pojawiało się jako bardzo charakterystyczne, ale czasem znikało. Czy staracie się, by Kristen na koncertach miał teraz pewne określone brzmienie w ramach którego się poruszacie?

[Łukasz]
Nie szukamy może czegoś konkretnego, ale gdy gra się nowe piosenki, wymagają one ogrania, nabrania pewności. To chyba naturalny proces, przez który przechodzi każdy zespół po stworzeniu nowej płyty. Na koncertach wiosną ten materiał był jeszcze świeży, nie czuliśmy pewności. Na październikowym koncercie w ramach Lado Weekend już się rysowało, o co nam chodzi. Co więcej, w naszym przypadku niektóre fragmenty piosenek nie są do końca uzgodnione, pozostawiają nam sporo swobody i na ich wspólne zgranie potrzeba czasu.  We wszystkich jest solidny element niedopowiedzenia.

[Michał] Dosyć duży, więc czasami wychodzi on lepiej, czasami gorzej.

 Ale czy nie jest tak, że jeśli wyznaczy się pewien sposób brzmienia zespołu to łatwiej jest improwizować, bo znamy ramy, w których można się poruszać?

[Łukasz] Dokładnie tak jest, znając teren ma się większą swobodę i można sobie pozwolić na dalsze wycieczki.
 
[Michał] Ale z drugiej strony, pojawia się znudzenie utartym schematem i zaczyna się poszukiwanie nowych ram, co znowu zajmuje trochę czasu. Mam nadzieję, że to będzie trwało bez końca, bo my szybko się nudzimy i zależy nam, by niczego powielać. Naprawdę bardzo łatwo nudzimy się tym, co robimy. Na koncertach gramy góra dwa, trzy kawałki ze starszych płyt, a czasem nawet w ogóle. Wiemy, że to wprowadza pewną dezorientację u słuchaczy, każdy lubi usłyszeć to co już zna, ja też. Po tylu latach, te zmiany to jedyny sposób na poczucie sensu w tym co robimy. 

 Na przestrzeni ostatnich lat zagraliście trochę koncertów w roli suportu. z Deerhof, czy Talibam! w Polsce, z Xiu Xiu i Joe Lallym za granicą. Na ile te koncerty Wam pomogły, wniosły coś nowego?

[Łukasz] Na pewno fajne jest oglądanie z bliska, od kuchni zespołów, z którymi grasz. Niestety sama rola supportu jest dość paskudna, najczęściej nie ma czasu na próby, nie jest się do końca traktowanym poważnie. Ostatnio więc raczej wychodzimy z założenia, żeby raczej tego nie robić, chyba, że bardzo nam się będzie chciało.

W tym momencie rozmowy Michał musiał nas opuścić.

Ostatnie lata przyniosły powrót do grania wielu takich idoli młodości, a zdobywające największy poklask „nowe” pomysły na muzykę są w dużej mierze recyklingiem idei z lat 80-tych czy 90-tych. Czy potrafisz znaleźć wątek z przeszłości, który jest Wam obecnie bliski, albo szczególnie inspirujący?

[Łukasz] Nie mam ulubionej epoki w muzyce. W tej z lat 90., w których dorastałem, wkurza mnie teraz sporo rzeczy i nie traktuję ich ze szczególną nostalgią. Z latami 80. w ogóle nie jestem emocjonalnie związany, wtedy byłem za mały, a później raczej do nich nie wracałem. Teraz słucham głównie freejazzu z lat 60., ale nie jestem w stanie do tego bezpośrednio się odnosić grając swoją muzykę. Jesteśmy więc trochę zawieszeni w czasoprzestrzeni. Chyba żaden z nas nie słucha dużo nowej muzyki, choć oczywiście ciągle powstaje cała masa świetnych płyt. 

Jak opisałbyś relację jaką macie z Michałem jako gitarzyści? W moim odczuciu sposób waszej koegzystencji przypomina wzajemne uzupełnianie się Lee Ranaldo i Thurstona Moore'a w Sonic Youth. Nie tyle w kategoriach brzmienia czy pomysłów, co budowania piosenek z elementów niepiosenkowych. Jak pracujecie ze sobą?

[Łukasz] Nie zastanawiamy się nad tym specjalnie i nie mamy utartego schematu. Ostatnio często to ja przynosiłem tematy, na podstawie których konstruowaliśmy kawałki, a że gramy ze sobą już tak długo, to nawet nie zauważamy momentu „powstania piosenki”. Jestem też przekonany, że przy nagrywaniu nowej płyty nie miałem żadnej konkretnej gitarowej inspiracji, co się wcześniej zdarzało. Mi też podoba sposób w jaki grają ze sobą np. Ranaldo i Moore, więc wszystkie takie fascynacje siedzą gdzieś z tyłu głowy. Nawet częściej niż samego Sonic Youth słuchałem ostatnio różnych kooperacji Thurstona Moore m.in. jest bardzo fajna płytka chyba z 98 roku w duecie z Tomem Surgalem.

Wydaliście płytę, w grudniu zagracie trasę i... co dalej?
 
[Łukasz] Mamy już sporo nowych rzeczy, dobrze ogranych, w zasadzie gotowych do nagrania.  Wypadł nam jeden koncert w trasie i na ten dzień umówiliśmy się z Maćkiem Cieślakiem, żeby coś krótkiego u niego nagrać. Kolejna długa przerwa jest więc w sumie niemożliwa.

I bardzo dobrze. Dziękuję za rozmowę.

[Piotr Lewandowski]