Powrót po prawie dwudziestoletnim uśpieniu Swans zmusił Michaela Girę do przystosowania się do nowej rzeczywistości. Przykłady min. Einsturzende Neubauten i ich neubauten.org pokazały, że nowe technologie sprzyjają włączeniu fanów do współtworzenia projektów muzycznych, a merchandising stał się częstym sposobem finansowania bieżącej działalności zespołów. Metoda ta ma swoich adoratorów, jak i krytyków, zarzucających wyciąganie pieniędzy od fanów. Jednak nie można stawiać w jednym rzędzie twórcy, który sam decyduje o swoim materiale, oraz wytwórni decydujących za wykonawców za ich plecami. Dodatkowo możliwość wsparcia swoich idoli jest dla każdego fana bezcenna. Od momentu reaktywacji Swans Gira zdecydował się iść tą drogą. Poprzednie wydawnictwo „My Father Will Guide Me Up A Rope To The Sky” poprzedzał limitowany do 1000 sztuk solowy singel Giry „I am not insane”. Powodzenie tego przedsięwzięcia sprawiło, że zespół powtórzył ten pomysł w momencie rozpoczęcia pracy nad nową płytą.
Płytę „We Rose From Your Bed With The Sun In Our Head”, wydaną ponownie w nakładzie 1000 egzemplarzy, można było nabyć w sześciu rożnych pakietach. A do tego obietnicę kolejnych wydawnictw. W zależności od „cegiełki”, poza głównym zamówieniem, czyli „We Rose From Your Bed...”, można było otrzymać wersję deluxe nowej płyty zaraz po jej wydaniu, podziękowania we wkładce płyty, spotkanie z zespołem podczas najbliżej trasy koncertowej, aż po specjalną piosenkę dziękczynną napisaną przez Michaela Girę dla „inwestora”. Cały nakład rozszedł się w czasie krótszym niż 24 godziny, więc pewnie przed kolejną płytą zespół powtórzy ten pomysł.
Wracając do samej płyty, której zawartość muzyczna absolutnie uzasadnia tak duży popyt. Odręczne „thank you”, na kopercie z Nowego Jorku sprawia radość i satysfakcję każdemu fanowi. Wkładka to ręcznie numerowana grafika Giry, wykonana stemplem, ale każda z innym, unikatowym wykończeniem, list od autora, w którym kolejny raz dziękuje nam za zakup oraz prosi o nieumieszczanie materiału w sieci. Jednak nie wszyscy posłuchali tego apelu. Dzięki czemu, wbrew woli autora, ci którzy nie zdążyli z zakupem, mają szansę na zapoznanie się z materiałem. Zresztą, niebawem ma się on ukazać cyfrowo, Gira widocznie uznał, że nie warto kopać się z koniem. I dobrze, bo występy reaktywowanego Swans należą do najbardziej wstrząsających koncertów ostatnich dwóch lat.
Płyty zawierają materiał live oraz demo utworów na nową płytę, przedzielone listem z wkładki odczytanym tym razem przez autora. Materiał koncertowy pokazuje, jak bardzo zespół zgrał się od czasu rejestracji materiału na poprzednią płytę, rozwinął jego koncertowe wersje i na podobnym poziomie tworzy nowe kompozycje, wyznaczające mu, jak trzydzieści lat temu (choć powrotów do przeszłości tu nie ma), własną niszę. Album rozpoczyna się tak, jak koncerty po „My Father…” – epicką wersją No Words / No Thoughts, w której ogrom brzmienia i intensywność koncepcji zespołu odsłania się niczym apokalipsa. Później z „My Father…” słyszymy jeszcze Jim i Eden Prison, oba w wersjach o niebo lepszych od studyjnych, przemodelowany Sex God Sex z „Children of God” oraz szereg nowych kompozycji. Wśród nich wyróżnia się The Apostate, który sam Gira nazywa jednym z najlepszych utworów w swoim dorobku i trudno się z nim nie zgodzić, oraz otwierające drugi dysk, półgodzinne The Seer / I Crawled. Nagranie jest całkiem dobre, chyba tak dobre jak to możliwe w przypadku sekstetu z trzema gitarami (w tym jedną slide), basem, potężną perkusją i rozbudowanym zestawem perkusyjnym. Nawet jeśli soniczne detale gdzieś nikną, to na płycie uchwycono to, co stanowi o wyjątkowości Swans – szokujące połączenie gigantycznego brzmienia i dyskretnych piosenek u podstaw (które klarownie słychać w akustycznych szkicach nowych numerów, o czym za chwilę), wielowarstwowych, z pietyzmem rozplanowanych kompozycji, których wykonanie z jednej strony ociera się o elementy choreografii (raz, dwa, trzy), a z drugiej – oferuje muzykom niezliczone miejsca do reinterpretacji i za każdym razem jest trochę inne. Na poziomie emocjonalnym to też rzecz wyjątkowa, łącząca ciężką, niby negatywną energię z humanizmem.
„We Rose…” to świadectwo momentu, w którym Swans ocierają się o geniusz, choć niby tylko zapowiedź płyty koncertowej, która ma się niedługo ukazać razem z dvd. Pozostałe, bonusowe materiały to nawet nie demówki, tylko szkice utworów, nagranych przez Girę na głos i gitarę akustyczną. Przypominają one solowe produkcje Giry, takie jak „Songs for a Dog” i prawdę mówiąc niewiele mówią o finalnym kształcie utworów. Choć komentarzy Giry jak zwykle słucha się zainteresowaniem.
[Jarek Jadczak, Piotr Lewandowski]