polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
SUFJAN STEVENS The Age of Adz

SUFJAN STEVENS
The Age of Adz

Po: kilku latach zmagań z samym sobą; wyczyszczeniu archiwów (najpierw „Avalanche”, potem „All Delighted People”); świątecznym boxie; symfoniczno-popowej suicie o nowojorskiej autostradzie; przeróbce najrzadziej przez ludzkość słuchanej, syntetycznej, instrumentalnej płyty na kwartet smyczkowy; współ-wyprodukowaniu kilku płyt i zaaranżowaniu jednej doskonałej (The Welcome Wagon) wreszcie jest – nowy album Sufjana. Sygnalizowanemu już dawno porzuceniu cyklu krajoznawczego towarzyszy wyrzucenie w diabły opanowanego do perfekcji folk-popu, nieodłącznego wcześniej banjo i sprawdzonych gitarowo-symfonicznych interakcji. Sufjan zwrócił się ku sobie i konwenansem się w po drodze nie przejmuje. Zmaga się z siermiężną elektroniką, walczy z auto-tune’m, przerysowuje aranżacje orkiestry, nie chce znać innego chóru niż epicki i (jak zwykle) niebezpiecznie balansuje na granicy patosu. Na dodatek, oprawę graficzną oparł o kiczowate futurystyczne wizje niejakiego Royala Robertsona, u którego schizofrenię paranoidalną stwierdzono naukowo. A ostatniego, zajmującego całą stronę winylu, utworu Impossible Soul za cholerę nie chce skończyć, w międzyczasie serwując piękny fragment z Sharą Worden z My Brightest Diamond, a chwilę później przeginając z auto-tune’m.

I co? I znowu mu się udało. Twórczy kryzys nie zabił w nim wspaniałego melodysty, cwanego aranżera, świetnego wokalisty i strumienia pomysłów. Drastyczna przemiana brzmienia sprawia jednak, że niektóre utwory są szyte grubymi nićmi, a większość z nich obroniłaby się w tradycyjnym sufjanowym instrumentarium. Gdyby ta prowokacja i zmagania z samym sobą nie były wyczuwalne, gdyby forma nie wydawała się dyktowana pozbywaniem się gęby, lecz była z treścią spójna od początku do końca, to „Age od Adz” mógłby być rewolucją na miarę „Kid A”.

A tak? Wątpiący w sens tworzenia płyt i piosenek Sufjan powrócił z płytą, która jest jego kolejnym wyznaniem wiary w zasadność obu i rozbudowanych form. Płytą, której brzmienie ma się nijak do dziedzictwa „Illinois” i nowinek, które pojawiły się od tego czasu. Płytą, której bogactwo, pomysłowość i siła oddziaływania pozostawia w cieniu gros współczesnych wydawnictw, nawet jeśli autor czasem sam wpada w zastawiane przez siebie pułapki. A i tak uzależnia.

[Piotr Lewandowski]