Ostatnie kilka lat przyniosło niesamowity rozwój talentu Sufjana Stevensa, który każdą kolejną płytą zaskakiwał, fascynował i rozwijał swą paletę muzyczną i liryczną. W ubiegłym roku nie zostaliśmy przez Sufjana uraczeni żadną sensu stricte nową płytą, lecz "Avalanche" prezentującą materiał nawiązujący do (dotychczasowego) magnus opus artysty, czyli "Illinois", oraz "Songs for Christmas", przezabawnym, a jednak intrygującym muzycznie zbiorem epek bożonarodzeniowych. Zanim Stevens poczęstuje nas swym nowym dziełem, zapraszamy do lektury (hmm, chyba pierwszego w Polsce) wywiadu z tym nieprzeciętnym artystą.
Podejrzewam, że jesteś już solidnie wymęczony przez europejskich dziennikarzy, przede mną dzwoniło do Ciebie dziś już kilku delikwentów z pytaniami, nieprawdaż?
[śmiech] Dzwoniło, dzwoniło, ale wiesz, wręcz zaskakująco ciekawe są rozmowy z ludźmi pochodzącymi z różnych europejskich krajów, prezentujących odmienne spojrzenie na to, co robię. Europejczycy generalnie inaczej niż Amerykanie odbierają moją muzykę, w miejsce dużej dozy oczekiwań cechują się większą otwartością. Amerykanie muzykę postrzegają przez pryzmat odniesień i porównań, co w przypadku tak emocjonalnej, pełnej ducha muzyki jak moja, musi rozpraszać i odciągać uwagę. Natomiast Europejczycy podchodzą do niej bez takiego skrzywienia i bardziej obiektywnie. W czasie koncertów również są chyba bardziej otwarci i chłoną muzykę.
A propos koncertów. Czy nagrywając cały materiał studyjny samemu, nie stajesz później w obliczu trudności zgromadzenia zespołu i znalezienia wspólnego języka z muzykami, od których wydatnie zależy, jak twoje pomysły zabrzmią na żywo?
W przeciągu ostatnich dwóch, trzech lat, mój zespół koncertowy bardzo się zmienił i na jesiennej trasie w Europie towarzyszyła mi tylko jedna osoba z oryginalnego składu, zaś reszta to byli muzycy sesyjni, niektórzy nawet grający z nut. Celowo stopniowo zmieniałem zespół, ponieważ moim zdaniem granie z coraz to kolejnymi osobami jest ciekawe i inspirujące dla mnie jako dla twórcy.
Właśnie, "Avalanche", zbierające utwory, które nie dostały się na "Illinois", wydaje się być bardziej "zespołowym" albumem niż twoje wcześniejsze płyty. Szczególnie często słychać na niej Rosie Thomas, a na nowej płycie Rosie ty też się pojawiasz.
Pierwotnie piosenki z "Avalanche" nagrałem od początku do końca sam, ale nie byłem w pełni zadowolony z ich brzmienia i gdy zdecydowałem się jednak je wydać, postanowiłem poprosić o pomoc różnych znajomych, by dograli kluczowe partie. Więc w tym sensie jest na niej więcej kooperacji, jednak sam proces tworzenia i nagrywania muzyki był niemal identyczny jak w przypadku "Illinois". Jednak po spędzeniu w studio sporo czasu z Rosie czy James'em McAlisterem, chciałbym w przyszłości zrealizować taki prawdziwie zespołowy projekt, oparty na współpracy od najgłębszego początku.
Na niektórych ze świątecznych epek, nagrywanych przez ciebie przez ostatnie kilka lat, które ukazały się w listopadzie, chwilami schodzisz nawet na drugi plan, np. oddając wiodące wokale innym artystom.
Gośćmi na tych sesjach, urządzanych corocznie przed świętami, byli różni moi znajomi. Pierwotnie płytki były moim prezentem dla przyjaciół i rodziny, w ogóle nie myślałem o ich wydaniu. Wraz z upływem czasu okazało się, że kolejne epki nagrywane były w różnych składach i ostatecznie latem ubiegłego roku zdecydowałem się nagrać jeszcze jedną sesję, zremiksować te starsze i wydać wszystko jako świąteczny box.
W przeciągu pół roku dostaliśmy dwa twoje wydawnictwa, które choć różne muzycznie, to jednak w obu przypadkach zbierały utwory już wcześniej istniejące, lecz rozproszone. Można to postrzegać, jako znak, że chcesz zamknąć, podsumować pewien etap swojej twórczości. Czy masz już wizję kolejnej płyty?
Kilka utworów już powstało i jeden z nich nawet grałem na ostatniej trasie, nie stanowią one jednak obrazu nowej płyty. Dla mnie najważniejszym wyzwaniem obecnie jest odsunięcie na drugi plan dotychczas najważniejszych środków, czyli gitary, banjo, fortepianu i w miejsce tego bardziej bezpośrednia praca z instrumentami smyczkowymi, z całym zespołem smyczkowym. Nie jestem pewien jeszcze, jak będzie to przebiegać, ale słucham z dużą ciekawością klasycznego podejścia do komponowania muzyki, w postaci Rachmaninowa, Griega, Mahlera. Chciałbym popowe motywy mojej muzyki częściowo zastąpić symfonicznymi.
Innymi słowy, w obszarze melodii, które na twoich kolejnych płytach stawały się coraz bardziej wysublimowane i urzekające, udało już ci się zrealizować cele?
Zdecydowanie bardziej pociąga mnie teraz praca nad teksturą i kształtem muzyki niż nad melodią, wymyślaniem sekwencji akordów i innymi elementami typowo popowymi. Zależy mi na pracy nad całościowo postrzeganymi utworami, a właśnie wykorzystanie instrumentów smyczkowych pozwala ograniczyć kontekst melodyczny i uwypuklić znaczenie detali tkwiących w sposobie wykonania, aranżacji. Myślę o muzyce mniej osadzonej w popie i uzależnionej od swoich składowych, w miejsce tego bardziej impresjonistycznej.
Wyróżnikiem twojej muzyki w ostatnich latach były w równym stopniu melodie i brzmienie, które sprawiały, że mimo swej trudności była ona jednak przystępna, co z drugiej strony teksty wymagające uwagi i wielopłaszczyznowe. Masz też doświadczenie literackie. Co jest zasadniczym punktem wyjścia dla twoich utworów?
Z reguły i przede wszystkim pierwsza przychodzi mi do głowy muzyka, wydaje mi się też, że znacznie silniej inspirują mnie motywy muzyczne, niż narracje i teksty. Takim najgłębszym początkiem są melodie, które pojawiają się i jakiś czas krążą po mojej głowie. Później komponowanie utworów zaczynam zazwyczaj od ubrania ich w akordy gitarowe lub fortepianu, co jest dla mnie właśnie najbardziej ekscytującym momentem całego procesu. Teksty są jedynie elementem rozwoju kompozycji, osadzeniem jej w pewnym kontekście. Z reguły czuję, że nawet gdy jeszcze ich nie ma, piosenka już coś przekazuje, ma swoje znaczenie i sens, a umiejętność posługiwania się językiem i słowami pozwala nadać temu znaczeniu kształt. Czy wiesz co mam na myśli?
Tak sądzę i chyba z tego względu nawet osoby, które nie znają angielskiego na tyle dobrze, by ogarnąć całe teksty, łatwo odnajdują w twojej muzyce zasadniczy sens, emocje i nastrój.
Jest to możliwe, a nawet w samej interakcji między odbiorcą a wokalistą takie kwestie, jak współgranie śpiewu z instrumentami i sposób wykonania mogą mieć większe znaczenie dla uchwycenia treści niż słowa jako takie.
Twoje płyty jednak posiadają niemal konceptualny wymiar, na którym opierają się ich narracje. Szczególnie widoczne jest to na "Michigan" i "Illinois". Czym różniła się z twojego punktu widzenia praca nad tymi albumami poświęconymi dwóm stanom, z których jeden jest przecież twoim rodzinnym.
"Michigan" w dużej mierze oparte było na wspomnieniach, na takim psychologicznym dyskursie w przypominaniu sobie czasu przeżywanego kiedyś w domu, w rodzinnym stanie. Natomiast "Illinois" jest bardziej akademickim poszukiwaniem, próbą zrozumienia pewnego miejsca, zbadania go, opisu i reinterpretacji. W tym przypadku byłem znacznie bardziej poruszony i bezpośredni w procesie tworzenia, starając się urzeczywistnić siebie w opowieściach i historiach tego miejsca. Mimo, że nigdy nie mieszkałem w Illinois i mam znacznie mniej osobistych związków z tym stanem niż z Michigan, mam wrażenie, że płyta jednak wywołuje wrażenie osobistego przeżywania tego miejsca i takiej z nim relacji. Moim zdaniem wynika to właśnie z różnicy w procesie tworzenia tych płyt - paradoksalnie obiektywizm, z jakim podchodziłem do Illinois, z którym nie miałem wyraźnych skojarzeń wcześniej, w ostatecznym rozrachunku zaowocował płytą bardziej osobistą niż "Michigan".
Czy mobilność przestrzenna Amerykanów, znacznie wyższa niż Europejczyków, dla których pokonanie podobnych odległości wiąże się prawdopodobnie ze znacznie większymi kosztami i różnicami kulturowymi niż w przypadku Amerykanów, czy ta ruchliwość Amerykanów nie sprawia, że tracą oni zakorzenienie w otoczeniu i świadomość swojego regionu, które tak wyraźne są w twojej muzyce?
Amerykańskie stany rzeczywiście nie odróżniają się od siebie kulturowo tak mocno jak kraje europejskie, a granice między nimi są de facto arbitralne, ostatecznie nasza historia też jest uboższa niż Europejczyków. Moim zdaniem najważniejszą cechą Ameryki jest, że wszyscy jesteśmy w pewnym sensie imigrantami i to poczucie tymczasowości i przejściowości nadal jest obecne. Nie jest przypadkiem, że symbolem amerykańskiego stylu życia jest samochód, który odgrywa rolę wehikułu zmian i przemieszczania się. Pozwala on na oderwanie się i wyruszenie w zupełnie inne miejsce. Dla Amerykanów podstawowym elementem wolności jest możliwość przebywania w zupełnie gdzie indziej niż miejsce ich narodzin. Ameryka jest konglomeratem osób w podróży, przekraczających granice i rozpoczynających życie od nowa. Sam urodziłem się w Detroit w Michigan, ale gdy dorosłem przeniosłem się do Nowego Jorku i obecnie jest on dla mnie domem mocniej, niż kiedykolwiek było Michigan.
Czy kiedykolwiek przebywałeś w Europie dłużej niż przejazdem w czasie tras koncertowych? Czy poważyłbyś się na podjęcie kiedyś wątku europejskiego tak jak poświęciłeś dwie płyty amerykańskim stanom?
Moim najdłuższym pobytem w Europie było spędzenie miesiąca w Oslo, a to za krótko by przestać czuć się gościem. Nie wydaje mi się, żebym jednak miał prawo pisania o jakimkolwiek europejskim kraju. Myślę, że ponieważ podróżowałem sporo po Europie w ostatnich latach, wpłynęło to na sposób, w jaki myślę i piszę o Stanach i prawdopodobnie jest to najważniejszy kanał, jakim mogę wykorzystać doświadczenia z podróżowania po Europie w mojej muzyce.
Słyszałem, że jednym z twoich ulubionych zespołów jest holenderska kapela The Ex.
O tak, ich koncert był dla mnie bardzo ważnym przeżyciem. W sumie chciałbym ich zobaczyć nie w Nowym Jorku, ale właśnie u nich w Holandii. Szkoda, że nie grali nigdzie w czasie mojej europejskiej trasy. Widziałeś ich może kiedyś np. w Amsterdamie?
Nie, jedynie w Belgii, ale też chętnie bym to powtórzył. Chciałbym cię jeszcze zapytać o twoją wytwórnię. Od początku wydajesz płyty w Asthmatic Kitty, czasami we współpracy z Sounds Famylire. Czy sukces twoich ostatnich płyt nie wywołał lawiny ofert z majors?
Faktycznie duże wytwórnie ubiegały się o mnie jakiś czas temu, ale nigdy nawet nie rozważałem zmiany obecnej sytuacji. Tam gdzie jestem teraz, czuję się jak w domu. Moja wytwórnia jest bardzo mała, w ostatnich latach dała mi dużo wsparcia i pełną swobodę artystyczną. Sam jestem zaangażowany w jej prowadzenie, podejmowanie decyzji i nie oddałbym tego prawa osobom trzecim. Sądzę, że koncerny przywiązują dużą wagę tylko do wybranych artystów. Wchodząc z nimi w układ, pewnie zyskałbym lepszą promocję i dystrybucję, jednak musiałbym poświęcić zbyt wiele - wolność tworzenia - i zgodzić się na zbyt dalekie kompromisy. Na dzień dzisiejszy nie planuję zmiany obecnej sytuacji.
Byłeś jednym z założycieli Asthmatic Kitty, czy nadal na co dzień zajmujesz się sprawami wytwórni?
Staram się być blisko tego, co się dzieje, wydawanych płyt i innych artystów. Ale nie wydaje mi się, żeby AK w przyszłości stało się znacznie większe niż obecnie. Dobrze nam z tą grupą muzyków, która faktycznie tworzy pewną społeczność i lepiej być blisko siebie, niż się rozrastać i tracić tę więź.
W ramach pożegnania, podaj nam proszę kilka typów na muzykę, której sam słuchasz?
Z aktualnych rzeczy polecam Danielson i Deerhoof. Poza tym, bardzo cenię Steve'a Reich'a. Niedawno obchodził on siedemdziesiąte urodziny i z tej okazji w Nowym Jorku miał miejsce szereg koncertów, spotkań, w tym wykonanie "Music for 18 Musicians", które jest moim zdaniem największym dziełem, kompozycją na zespół ostatnich trzech albo czterech dekad. Nadal słuchając tej muzyki nie mogę wyzbyć się zdumienia, jak też można nagrać coś tak wspaniałego.
Wiesz, że niektórzy tak mają z twoją muzyką? Dzięki bardzo za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]