Zarzucać Of Montreal pretensjonalność, przejaskrawienie, stylizacje i obsesyjne przywiązanie do tematów damsko-męskich i seksualnych fantazji jest naiwnością. Więcej, to właśnie wzięcie wszystkiego w nawias, skrajne przerysowanie, zatarcie granicy między innowacją, kiczem i kliszą jest w centrum wizji Kevina Barnesa. Wizji, którą konsekwentnie realizuje od piętnastu lat i, choć w świetle spektakularnych koncertów grupy wydaje się to niewiarygodne, nagrywając wszystko sam. Tyle co nieprawdopodobne rozbudowane okładki projektuje wraz z małżonką. Ta konsekwencja oznacza, że ekscentryczne brzmienie Of Montreal zmieniało się stopniowo i nieznacznie, aż stopiło w unikatowy sposób psychodeliczne dysonanse z popowym błyszczykiem i pulsującym, klasycznym r’n’b.
Przy okazji „False Priest” Barnes jednak po raz pierwszy udał się do studia i od razu producentem został Jon Brion, perkusję dograł jego stały współpracownik Matt Chamberlain, a gościnnie zaśpiewały Janelle Monae i Solange Knowles. Efektem jest płyta o wolna od cyfrowych oszukaństw, o szeroko zakreślonym, ciepłym, organicznym brzmieniu. Najbardziej przystępna w katalogu Of Montreal (zwłaszcza na tle poprzedniej, schizofrenicznej „Skeletal Lamping”), ale też najmniej oczywista. Wcześniejsze albumy, zwłaszcza ostatnie dwa, stawiały na spójną soniczną aurę, wzmacniającą dramaturgię piosenek. Teraz nastał czas eklektyzmu a la Kevin Barnes. Psychotropowe wariacje na temat Prince’a, Stevie Wondera i Davida Bowie przyjmują czasem delikatny rockowy sznyt (Famine Affair, Casualty of You), czasem androidalny połysk (Around the Way), a innym razem puszczają oko w stronę soulu i disco – wtedy ciepłemu Enemy Gene doskonale służy duet Barnesa Janelle Monae, a słodkiemu Sex Karma – z Solange Knowles. Barnes jednak nie idzie na kompromisy – antyradiowy instrumentalny pasaż w singlowym, przebojowym Coquet Coquette jest doskonałym przykładem przewrotności tej muzyki.
Świat Of Montreal jest nieodłącznie karykaturalnie przeestetyzowany, migotliwy i pełen podprogowych i znaczeniowych pułapek. Ale tak bezczelnego i fascynującego popu jak tam nigdzie się nie robi. Pastelowo-słoneczna kolorystyka i błysk na wierzchu sprawiają, że teraz akurat szczególnie łatwo w niego wskoczyć. Tłumów i tak nie będzie, a niespodzianek sporo.
[Piotr Lewandowski]