Trevor Dunn to muzyk bardzo wszechstronny i dla sceny alternatywnej balansującej na pograniczu jazzu i metalu, wielce zasłużony - począwszy od Mr. Bungle, przez Fantomasa i stałą współpracę z Zornem, po albumy Trevor Dunn Trio Convulsant i multum płyt w roli muzyka studyjnego. Basiści zazwyczaj pozostają nieco w tle, a na dodatek Trevor to człowiek niezwykle miły i pozbawiony medialnych zapędów, więc być może dlatego tym bardziej warto odpytać człowieka, bez którego nie sposób wyobrazić sobie niektórych projektów Mike'a Patton'a. Z Trevorem udało się spotkać w Berlinie przed koncertem Fantomas Melvins Big Band, czyli sekstetu o zdublowanej sekcji rytmicznej, obłędnie ciężko grającego kompozycje obu wspomnianych grup.
Czy mógłbyś naszym czytelnikom opowiedzieć, na czym polega projekt Fantomas Melvins Big Band? Po raz pierwszy wystąpiliście chyba w 2000 roku, ale później było o tej formacji cicho.
Rzeczywiście przez ostatnie kilka lat zagraliśmy bodajże 4 koncerty w Stanach, a początkowo ideą było zagranie jednego koncertu w Sylwestra.
Który został wydany na płycie.
Dokładnie. A obecnie? Wyobraź sobie fast-foody, na przykład Taco Bell i Kentucky Fried Chicken. Gdyby się one połączyły, mógłbyś w jednym lokalu dostać dania obu firm [śmiech]. My robimy coś podobnego, gramy wspólnie materiał Fantomasa i Melvins, w znacznej mierze ten, który kiedyś wyszedł na płycie, trochę z "Suspended Animation" i trochę z "Pigs of the Roman Empire".
Cieszę się szczególnie na nowe utwory. Zapewne, jak w zwyczaju Fantomasa, cały koncert jest dopięty na ostatni guzik - kiedy rok temu rozmawiałem z Buzzem, mówił, że nie ma miejsca na żadną improwizację.
Niestety to prawda, wolałbym, żeby w tym zespole było nieco więcej wolnej przestrzeni, ale te wszystkie przejścia i sample na to nie pozwalają.
Nie jesteś chyba fanem używania sampli na scenie?
Nie jestem, a właśnie Fantomas ma ich najwięcej ze wszystkich moich projektów. Zdecydowanie preferuję granie z żywymi muzykami. W Fantomasie to jest w pewien sposób w porządku, ale moim zdaniem, w tym właśnie tkwił problem podczas ostatnich kilku lat Mr. Bungle. Nasze koncerty coraz bardziej polegały na graniu do sampli wypełniających muzykę, sampli co prawda z naszych własnych płyt - nie mogliśmy przecież na trasy zabierać całej orkiestry - ale stopniowo zamykały nas one wewnątrz własnych utworów. Bliska jest mi idea kompozycji brzmiących każdego dnia trochę inaczej, możesz mieć ochotę zagrać nieco szybciej, albo nieco wolniej, jakąś część opuścić a coś innego dodać. Takiej swobody nie mam będąc ograniczonym formą opartą na samplach.
Ostatnio występowałeś też z Melvins na koncercie w Londynie.
Tak, graliśmy materiał z "Houdini", który w czerwcu wychodzi w Ipecacu na płycie, ale nie będę "normalnym" basistą Melvins, znam trochę ich materiału, na tyle by grać te koncerty.
Grasz ogromną liczbę koncertów, na twojej stronie przeczytałem, że w ubiegłym roku przeszło 170 dni spędziłeś w trasach. Nie jest to zbyt męczące? Jak znajdujesz czas na pracę w studio?
Cóż, to moja praca, z tego żyję. Nagrywam zazwyczaj wracając w domu i w ubiegłym roku uczestniczyłem w sześciu płytach różnych zespołów, kolejna ukaże się niebawem. Rzeczywiście czasem męczy przebywanie poza domem, wolałbym być u siebie i spokojnie pracować nad muzyką w domu. W tym roku prawdopodobnie nie będą grał tyle koncertów co przez ostatnie dwa lata, ale w tej kwestii nigdy nie ma pewności. Nagrywanie płyt Fantomasa też jest jakby wyjazdem w trasę - nagrywamy w Los Angeles a ja jestem z Nowym Jorku, więc przez kilka tygodni muszę mieszkać w hotelu i w ogóle. Lubię jednak powroty do domu i pracę w studio.
Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej o tych płytach, które ukazały się ostatnio?
Po pierwsze, nagrałem płytę na żywo z harfistką Shelley Burgon, która ukazała się w wytwórni Skirl Records Chrisa Speed'a z Nowego Jorku; Chris promuje głównie improwizatorów w stylu downtown. Nagrałem też dwie płyty z Zornem, jedną, na której Zorn nie gra, lecz jest autorem muzyki i "dyrygentem", a gramy tylko w trójkę: ja, Joey Baron i Mike Patton. Jeżeli lubisz wariackie, połamane granie w basowo-perkusyjnym składzie a la NoMeansNo czy Ruins, powinno ci się spodobać. Była jeszcze płyta z saksofonistą Oscarem Noriegą i jakieś inne, których teraz nie wspomnę.
Porównując muzykę nagrywaną przez ciebie z Fantomasem, czy z Johnem Zornem, do twojego autorskiego materiału w wydaniu Trio Convulsant, łatwo można uznać je za bardzo odmienne. Nie słyszałem co prawda twoich płyt z Shelley, niedostępnych w Europie, ale podejrzewam, że są one bardziej akustyczne, stonowane. Grasz sporo muzyki innych artystów, czy masz możliwość odciśnięcia na niej swojego piętna?
To zależy, rzeczywiście w niektórych przypadkach można znaleźć innego basistę, który by mnie zastąpił i brzmiał nieco inaczej. Ciężko jednak wyjaśnić, jak w muzyce oddana jest twoja osobowość, drobne różnice wynikające z twojej gry. Grając muzykę innych artystów, czy z Fantomasem, czy z Zornem, staram się jak najlepiej zrealizować wizję autorów, chyba dlatego jestem przez nich zatrudniany. Wydaje mi się, że bardzo łatwo odnajduję się w różnej muzyce, adaptuję do niej. Może to moja zaleta, ale równocześnie staram się jak najbardziej podążać za wskazówkami liderów. Gdyby to ode mnie zależało, pewne momenty na pewno brzmiałyby inaczej, ale daję z siebie wszystko realizując właśnie ich koncepcje.
Jak odnajdujesz się w tych różnych zespołach, czy podchodzisz do muzyki inaczej grając na kontrabasie i na gitarze basowej?
Wiesz, dobrze czuję się schowany w tle sceny, a muzycznie zawsze trzymam się blisko perkusisty, nieważne na czym gram. Staram się być bardzo świadomy tego, co robi perkusista, żeby uzyskać ciągłość, spójność sekcji rytmicznej, chyba myśląc w taki sposób o sekcji rytmicznej zostałem wychowany. Więc zdecydowanie jest jazzowa mentalność.
Skoro jesteś tak blisko perkusisty, jak były twoje wrażenia z grania w ubiegłym roku w Fantomasie z Terry'm Bozzio, który zastępował na koncertach Dave'a Lombardo?
To niesamowity perkusista, nie mogę powiedzieć o nim nic negatywnego, to wspaniały muzyk i pełen profesjonalista. Wydaje mi się jednak, że struktura Fantomasa nie jest dla niego do końca właściwa.
Też miałem takie wrażenie. Widziałem was wtedy dwa razy, na samym początku trasy gdy graliście z Melvinsami i Biafrą w Berlinie a potem na jednym z ostatnich koncertów na festiwalu w Dour. Na tym drugim Terry wypadł chyba lepiej, na pierwszym był obok tego, co się działo na scenie.
Tak jakby. Terrry nigdy tak naprawdę nie słuchał heavy metalu, nie wywodzi się z tego gatunku jak reszta zespołu. Bardzo się starał i wykonał dużo pracy, rozpisał wszystkie kawałki i uczył ich każdego dnia, ale Mike pisząc muzykę Fantomasa robi to pod kątem Dave'a, ma w głowie jego styl gry. W pewien sposób sporo muzyki Mike'a jest poszatkowanym Slayerem, Melvins, i tak dalej, to są bardzo bezpośrednie inspiracje ale zaaranżowane inaczej. Bezwzględnie powstaje to pod Dave'a. Dlatego zadanie Terry'ego było trudniejsze niż normalne zastępstwo w zwykłej kapeli. Ale bez dwóch zdań, Terry jest wielki.
Współpracowałeś z szerokim spektrum muzyków, czy mógłbyś określić, którzy z nich wywarli na ciebie największy wpływ?
Hmm, myślę, że właśnie wielu perkusistów było dla mnie inspirujących. Jednym z ważniejszych jest Donald Baily z Oakland w Kalifornii, obecnie około siedemdziesiątki, który jest naprawdę niedocenionym i genialnym perkusistą jazzowym. Nie wiem, jak opisać jego grę, ale czuje się indywidualny, unikatowy styl. Niesamowitym uczuciem jest widzieć starszego człowieka, grającego w jazzowym klubie, czy nawet w restauracji, tak niewiarygodnie kreatywnego i inspirującego. Wspaniały człowiek. Inspirujących było także wielu muzyków, z którymi grałem, perkusista Kenny Wollesen, oczywiście Mike i Trey (Spruance - przyp. red.], kiedy graliśmy w Mr. Bungle. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że od każdego muzyka, z którym gram, mogę czegoś się nauczyć.
Kiedyś komponowałeś w bardziej piosenkowej konwencji, na przykład na pierwszej płycie Mr. Bungle, kilka numerów twojego autorstwa na "Disco Volante" też tak brzmi. Jednak na "Californii" twój kawałek Holy Filament jest najmniej piosenkowy na płycie, a albumy Trio Convulsant są jazzowe. Czy jeszcze myślisz o muzyce przez pryzmat melodii, zwrotek/refrenów, wokalu?
Tak, oczywiście. Chciałbym grać więcej takiej muzyki i właśnie jej poświęcić kolejny chodzący mi po głowie projekt. Nawet może zaśpiewam na mojej następnej płycie, czas pokaże. Ale zawsze myślę o muzyce w taki tradycyjny sposób. Rytm, harmonia, melodia są podstawą każdej muzyki i staram się mieć tego świadomość, myśleć o niej właśnie "melodycznie". W najbliższym czasie chciałbym się więcej poświęcić "pisaniu piosenek". Równocześnie gdzieś w tyle głowy siedzi pragnienie tworzenia muzyki kameralnej, klasycznej w stylu, którą chciałbym skomponować i nagrać, niekoniecznie nawet samemu ją wykonując. To zdecydowanie moje dwa najważniejsze cele.
W muzyce Fantomasa ważne są inspiracje filmowe. Czy kino wywiera wpływ na twoją własną muzykę? Czy masz ulubionych reżyserów?
O tak, filmy zdecydowanie są ważne. Wczoraj na przykład oglądaliśmy "Noc Iguany" Johna Houston'a, on jest świetny. Lubię też Cronenberga, Luisa Bunuel'a i jego surrealistyczne kino, wiesz, ciężko mi wymieniać, naprawdę oglądam tony filmów. Właściwie każdy rodzaj sztuki może być inspirujący, nawet jeśli nie jest to bezpośredni i oczywisty wpływ. Chodzi o sposób, w jaki myśli się o formach, kierunkach. Inne formy sztuki mogą wpływać bardziej abstrakcyjny sposób, ale filmy są mocnym źródłem inspiracji.
Może więc zrecenzujesz dla nas film "Firecracker", w którym zagrał Mike?
Niestety nie widziałem go jeszcze.
Jakie są twoje doświadczenia z muzyką ilustracyjną, filmową? Słyszałem o filmie dokumentalnym, do którego przygotowałeś ścieżkę, ale nie wiem co to za film, ponieważ nie jest on dostępny w Europie.
Była to niezależna produkcja mojego znajomego, z którym parokrotnie współpracowałem. Aktualnie pracuje on nad nowym filmem i prawdopodobnie będę mu pomagał z muzyką, już tego lata.
Innym sposobem ilustracji obrazu jest granie na żywo do filmu, zazwyczaj niemego. Czy próbowałeś czegoś takiego?
Tak, trochę, to bardzo fajna sprawa. Nie grałem samemu lecz w niewielkiej grupie. Na Brooklynie znajduje się prowadzony przez Francuzów klub Barbez, gdzie cyklicznie pokazywane są nieme filmy z muzyką na żywo i kilka razy tam grałem. Może nie dużo, ale to bardzo przyjemne - granie muzyki uzupełniającej obraz, ale nie w stylu filmów z Myszką Micki. Pewien mój znajomy, też basista, zilustrował kilka niemych filmów, np. do "Dr. Caligari" czy "Psa Andaluzyjskiego" Bunuela. Czy w Polsce też się robi takie rzeczy?
Tak, co roku odbywa się festiwal o takich charakterze, ale moim pierwszym kontaktem z taperstwem był "Człowiek z kamerą" Vertova z muzyką Cinematic Orchestra.
Serio? Też do tego grałem, niesamowity, bardzo dynamiczny film.
Ok. Dzięki za rozmowę.
[Piotr Lewandowski]